- Własny film, który odniósł mierzony konkretną liczbą widzów sukces w kinach, jest jak fundusz emerytalny - mówi Bogusław Kisielewski, prezes Kino Polska TV
DGP

Przed kryzysem gospodarkę napędzała szeroko pojęta masowa konsumpcja. Infrastrukturę służącą tej konsumpcji mamy niedostosowaną do obecnych obostrzeń. Galerie, kina, restauracje zostały ugodzone przez uderzenie w dotychczasowy model konsumpcji. To powoduje gigantyczne zawahanie ze strony reklamodawców – gdzie się reklamować i jak. Wy z jednej strony dostarczacie konsumentowi rozrywki, z drugiej strony rozumiecie biznes, bo są wpływy reklamowe, które trafiają do określonych grup. Na ile to załamanie jest trwałe, w kogo uderza i czy pan widzi perspektywę odbicia?

Dzięki temu, że jesteśmy obecni na rynku reklamowym widzimy w jakim stopniu obecny kryzys dotknął poszczególne sektory gospodarki. W telewizji reklamują się praktycznie wszystkie te branże, które są obecne na rynku detalicznym.

Nie da się przewidzieć przyszłości. Wszyscy zobaczyliśmy co się wydarzyło na świecie w ciągu ostatnich kilku tygodni i jak trwająca pandemia wpłynęła na zachowania konsumentów, natomiast nikt do końca nie wie co będzie dalej. Większość firm ucierpiała na skutek obecnego kryzysu, wyjście z niego nie będzie łatwe. Ważna jest odpowiedź na pytanie, jak szybko gospodarka, a szczególnie rynek detaliczny, wrócą na odpowiednie tory. W jaki sposób i kiedy państwo upora się z wymuszonym przez kryzys olbrzymim wzrostem zadłużenia kraju.

A co obecny kryzys oznacza dla was jako spółki i dla sektora? Jeśli ludzie będą mieli mniej pieniędzy i będą oszczędni, to i reklamodawcy przez jakiś czas się wstrzymają z wydatkami?

Marketerzy już ograniczyli budżety reklamowe lub zaraz to zrobią. Jednak jeśli zmniejsza się popyt na dany rodzaj towarów czy usług, zawsze znajduje się ktoś, kto zwiększa wydatki na reklamę, by sprzedawać tyle samo. Mam tu na myśli m.in. takie branże, jak np. elektronika użytkowa czy chemia gospodarcza. Myślę, że i sam popyt się zmieni, bo ludzie będą dłużej korzystać z zakupionych przedmiotów, nie będą chcieli tak często ich wymieniać. Część produkcji, która odbywała się w tzw. globalnym łańcuchu dostaw, zostanie zlokalizowana na miejscu, bliżej konsumenta. Pracowałem kiedyś w firmie odzieżowej i z bliska obserwowałem proces przenoszenia produkcji na Wschód. Pamiętam tragedie tysięcy ludzi tracących pracę. Myślę, że teraz ten proces się odwróci, chociaż niełatwo będzie znaleźć wykwalifikowanych pracowników.

W tym jest jakaś nutka optymizmu.

Tak. Jest takie powiedzenie: myśl globalnie, działaj lokalnie. Teraz to się odwraca o 180 stopni. Rządy będą musiały stymulować swoje lokalne społeczności, chronić je przed zalewem tanich produktów słabej jakości wyprodukowanych po kosztach, głównie w Azji. Takie myślenie się skończyło nie tylko na poziomie rządowym, ale też korporacji globalnych - produkcja będzie lokowana na rynku lokalnym.

Co to oznacza dla was biznesowo?

My na szczęście działamy na rynku, na którym popyt jest względnie stały, ludzie traktują opłatę za telewizję kablową tak, jak rachunek za wodę czy prąd. Wiedzą, że muszą zapłacić, telewizja to dla konsumenta usługa, z której nie rezygnuje się w pierwszej kolejności. Ma na to wpływ również specyfika polskiego rynku telewizyjnego – operatorzy kablowi w naszym kraju dostarczają nie tylko telewizję, ale również internet, telefon czy dodatkowe usługi inteligentnego domu. Konsumentowi nie jest łatwo z tego zrezygnować.

A czy jest jakiś próg bólu polskiego konsumenta?

Do tej pory wszystkie kryzysy zwiększały popyt na nasze usługi. Obecna sytuacja zwiększyła zapotrzebowanie na rozrywkę. Ludzie mają trochę więcej wolnego czasu, dłużej oglądają telewizję, co przełożyło się również na wzrost oglądalności naszych kanałów. Kwiecień 2020 był pod względem oglądalności rekordowy dla Grupy Kino Polska TV, w porównaniu z kwietniem 2019 istotnie urosły nasze kanały filmowo-serialowe. Oglądalność jest dość równomiernie rozłożona w ciągu dnia, a nawet w nocy.

Ale wam ludzie nie płacą bezpośrednio, tylko np. przez kablówki. Czy w tym kryzysie, który pokazał jak ważna jest płynność, jak płytka jest polska gospodarka, wasi partnerzy zaczęli się waszym kosztem kredytować?

Do tej pory nie. To bardzo specyficzna branża, ma różne trudności, ale problemów z należnościami nigdy nie było i nadal ich nie ma. Jeśli operator kablowy ma niezapłacone 2-3 rachunki to po prostu usługę wyłącza. Proszę sobie tylko wyobrazić, jak reaguje przeciętna rodzina, gdy jej tej kablówki nagle zabraknie… Natychmiast spłaca dług. W tym sensie nasz biznes jest odporny na kryzys. Oczywiście, zdarzają się próby drobnych oszustw, gdzie powstaje tzw. nakładka kablowa, sieć gniazdek, za które odbiorcy nie płacą, ale taki oszukańczy proceder raczej szybko się kończy.

Nie grozi nam zatem utrata płynności finansowej, naszym partnerom również nie, chyba, że jakiś operator kablowy prowadzi inne nierentowne biznesy i jeden z nich mógłby sprowadzić na niego problemy finansowe. Obecnie to sieci kablowe utrzymują pozostał obszary takich działalności, choć wiadomo, że taka sytuacja nie może trwać w nieskończoność. Ale kablarze przetrwają – działają w branży od 20-30 lat, są silni, to bardzo zintegrowane środowisko.

Czy to znaczy, że stara gwardia, która uczyła się robić biznes na przełomie lat 80. i 90., przetrwała kryzys 2001-02 roku, poradzi sobie z tym? A co z tymi dzieciakami, które nie pamiętają, co to znaczy kraj z bezrobociem na poziomie 23 procent?

Moja pierwsza praca polegała na rozładowywaniu wagonów z węglem w elektrowni. Wszystko było tak skute mrozem, że trzeba było używać kilofów. Każdy ma jakieś początki…

A młodzi dziś?

Nie chciałbym tego oceniać. Staram się pamiętać, że sam też byłem młody, moje pokolenie też musiało się starać, żeby ktoś w nie uwierzył. Każde pokolenie ma prawo ułożyć swoje życie i otoczenie na swoją modłę. I to pokolenie z lat 90. również sobie poradzi, choć ma inne doświadczenia niż moje.

A konsumenci? Rynek się zmienia, młodzi też mają inne pojęcie o rozrywce. Gdzie jest dla was przyszłość?

Przyszłość jest w serwisach nielinearnych. Ale jestem spokojny – od 10 lat słyszę, że te serwisy zagrożą tradycyjnej telewizji. Jest wręcz przeciwnie – żyjemy w złotej erze rozrywki, telewizja bardzo się umocniła, a serwisy nielinearne, poza tym największym graczem, radzą sobie różnie.

Ten największy gracz też pali trochę pieniędzy.

Sposób konsumpcji rozrywki bardzo się zmienia, gdy widz rozpoczyna życie zawodowe. Wśród uczniów czy studentów Youtube i serwisy streamingowe są bardzo popularne, ta grupa ma czas, żeby szukać treści, oglądać seriale, eksperymentować. Ale to jest przecież bardzo czasochłonne, obejrzenie jednego sezonu serialu to 13 godzin z życia. Kto z ludzi pracujących albo mających dzieci może sobie na to pozwolić? Dla młodych osób czas może nie mieć aż takiego znaczenia, ale jak się jest nieco starszym, natychmiast dostrzega się jego wartość. Poza tym starsze pokolenie już tak nie rozmawia o serialach, nie ma potrzeby być tak bardzo na czasie z najnowszymi produkcjami.

Coraz więcej osób chce otrzymać ofertę przygotowaną specjalnie dla siebie, a taką spersonalizowaną ofertą jest kanał linearny. My, jako firma, przygotowujemy się oczywiście na zmianę zachowań widzów. Rozbudowujemy nasze serwisy FilmBox Live i FilmBox On Demand, pracujemy też nad nowym serwisem VOD, który koncepcyjnie będzie podobny do kanału Kino Polska i będzie bazował na sentymencie do polskich filmów.

Własne produkcje to droga i ryzykowna operacja?

Tak, dlatego ostrożnie podchodzimy do takich pomysłów. Mocno weryfikujemy wszystkie projekty, które do nas przychodzą, podejmujemy decyzje o realizacji tylko niektórych z nich. Gdyby nie koronawirus, już byśmy realizowali jeden duży projekt, zdjęcia do koprodukowanego przez nas filmu miały ruszyć w maju.

Do jakiego?

To komedia z bardzo dobrym scenariuszem, typ filmu skazanego na komercyjny sukces. Niestety, przez pandemię jego realizacja przesuwa się w czasie. Mam nadzieję, że za jakiś czas wrócimy do zdjęć. Posiadanie własnej produkcji filmowej nie wynika tylko z chęci zasilenia serwisów VOD. Własny film, który odniósł mierzony konkretną liczbą widzów sukces w kinach, jest jak fundusz emerytalny. On zarabia na siebie już zawsze, bez względu na to, czy został nakręcony w latach 30., 60. czy 80. Rodzime produkcje cieszą się dużym, a nawet coraz większym zainteresowaniem widowni kinowej, więc budowanie biblioteki polskich filmów ma sens i zwyczajnie się opłaca.

Jak się zmieniają gusta konsumentów w obrębie tych polskich produkcji? Czy widzi pan jakiś trend?

Pewne trendy są widoczne, ale trudno przewidywać przyszłość w tym zakresie. Trendy mają to do siebie, że dosyć długo się utrzymują – gdy już się jakiś pojawi, produkcja danego gatunku filmu staje się mniej ryzykowna. Teraz widzę na przykład, że z kin zostały wyeliminowane filmy bardziej ambitne, które są grane raczej podczas festiwali filmowych. Obserwuję bardzo duży popyt na komedie romantyczne, filmy gangsterskie czy polityczne. To idzie falami. Jednak niezależnie od trendu każdy dobry film się sprzeda i znajdzie swoją widownię. Zastanawiam się natomiast, jak będzie funkcjonował rynek kinowy po kryzysie. Przecież te wszystkie ograniczenia, takie jak choćby konieczność zachowania odległości między widzami spowodują niższą frekwencję. Czy ludzie będą chcieli ryzykować i pozwolą się zamknąć z innymi na dwie godziny w jednej sali? Obawiam się, że rynek kinowy szybko się z kryzysu nie podniesie. Prosperity w tej branży przed kryzysem była olbrzymia. W Polsce tylko na ten rok zaplanowano produkcję około 100 filmów. Taka ilość filmów jest poza granicą wyporności kin, nawet w sytuacji sprzed kryzysu.

Mówi pan, że jest popyt na kontent a jednocześnie jest on drogi – to pewnie z tego powodu warto mieć produkcję własną.

Cały czas kalkulujemy czy lepiej kupić licencje na nadawanie za kilkadziesiąt tysięcy złotych lub dolarów, czy może wyprodukować film, korzystając z pomocy z zewnątrz i możliwości dystrybucji na innych polach. W dłuższej perspektywie to się oczywiście bardziej opłaca, więc dlaczego tego wszyscy nie robią? Bo żeby wyprodukować dobry film, trzeba mieć spory kapitał na początek. My chcemy inwestować w aktywa, które będą działać nie tylko u nas, ale będzie je można użyczać. Interesują nas produkcje, których nie będziemy finansowali w pojedynkę, ale również zewnętrznie, tylko wtedy to się biznesowo spina. Byłem dużym optymistą przed kryzysem, ale teraz musimy dostosować się do nowej sytuacji, zwłaszcza tej związanej z dystrybucją kinową. Być może będziemy robić produkcje skierowane tylko na rynek pozakinowy, do VOD, na kanały, ale wtedy trzeba inaczej o tym myśleć. Tu wchodzą w grę inne oczekiwania, inny sposób realizacji, inne scenariusze. Takie rzeczy trzeba wiedzieć na początku, zanim rozpocznie się zdjęcia.