Zachód musi powstrzymać Binjamina Netanjahu. To nawet nie jest kontrowersyjna teza: mniej lub bardziej wprost mówią o tym prezydent USA Joe Biden, szef unijnej dyplomacji Josep Borrell i sekretarz generalny ONZ António Guterres. Podobnie większość organizacji międzynarodowych, które pomagają ofiarom konfliktów: od Lekarzy bez Granic, przez Czerwony Krzyż, po Human Rights Watch oraz Amnesty International. Do tej pory Izrael pozostaje głuchy na wezwania świata. Nikt – nawet Amerykanie – nie ma wpływu na Netanjahu, który ze światową opinią liczy się coraz mniej. To dlatego zbojkotowano jego przemówienie na ubiegłotygodniowej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ.
Nie chcemy ani ważyć racji w konflikcie bliskowschodnim, ani prowadzić wywodów dotyczących historii, które od wielu dekad dzielą społeczeństwa na całym świecie. W tym tekście znajdują się wyłącznie argumenty za tym, że powstrzymanie polityki Netanjahu powinno być także zadaniem Warszawy. Przemeblowanie relacji z Izraelem to zadanie trudne. Polskie instrumentarium jest ograniczone. Stawka jest jednak dla nas zbyt wysoka, byśmy zaniechali działania.
Mniej broni dla Ukrainy
Począwszy od października ub.r., sprawa Ukrainy oraz wschodniej flanki NATO coraz bardziej schodzi w USA na dalszy plan. Rzut oka na największe media za oceanem i łatwo o wniosek, że większe zainteresowanie medialne oraz polityczne budzi Bliski Wschód. Prezydent Wołodymyr Zełenski już w listopadzie ub.r., kiedy Izrael rozkręcał falę przemocy w Strefie Gazy, narzekał, że ta wojna „odciąga uwagę” od konfliktu w Ukrainie. – To jeden z celów Rosji – mówił. Choć naiwne byłoby oskarżanie Moskwy o eskalację napięć na Bliskim Wschodzie, nietrudno zauważyć, że Kreml od 12 miesięcy z tego konfliktu korzysta. Izrael zaś, deklaratywnie część Zachodu, nawet nie dołączył do sankcji na Rosję, które od lutego 2022 r. regularnie zaostrzają Europejczycy i Amerykanie. Wielokrotnie też odmawiał Ukraińcom, którzy prosili go o wsparcie wojskowe.
Dziś stoimy w obliczu jeszcze większych wyzwań: wojna, dotychczas tocząca się na terytorium palestyńskiej enklawy oraz regularna, aczkolwiek ograniczona wymiana ognia na innych frontach, rozlała się także na Liban, do którego wkroczyły izraelskie wojska. Wtorkowy odwet Iranu, który był odpowiedzią na serię izraelskich ataków – od zabójstwa przywódcy Hamasu Isma’ila Hanijji w Teheranie po udany zamach na szefa Hezbollahu Hasana Nasrallaha w Bejrucie – jedynie dolał oliwy do ognia, grożąc wybuchem wielkiej wojny regionalnej i wymuszeniem bardziej aktywnego zaangażowania ze strony USA. „Stany Zjednoczone, niecałe pięć tygodni przed wyborami prezydenckimi, prawdopodobnie zostaną wciągnięte w konfrontację, wbrew swojej woli” – przekonuje dziennikarz Amos Harel na łamach dziennika „Ha-Arec”.
W rezultacie to właśnie na Bliski Wschód, a nie do Europy, są kierowani amerykańscy żołnierze. Tylko w miniony poniedziałek, dwa dni po zabójstwie Nasrallaha i dzień przed wkroczeniem wojsk lądowych państwa żydowskiego do Libanu, Pentagon poinformował o wysłaniu „kilku tysięcy” dodatkowych wojskowych do ogarniętego wojną regionu. Podjęto też decyzję o wysłaniu na Bliski Wschód kolejnych eskadr myśliwców F-15E, F-16 i F-22 i samolotów szturmowych A-10. Aby w razie potrzeby bronić sojusznika.
Jeszcze raz, przy trwającej wojnie w Ukrainie i w dobie konieczności liczenia się przez polityków z USA z tendencjami izolacjonistycznymi, to na Izrael idą dodatkowe środki i sprzęt od naszego największego sojusznika. W ubiegłym roku doszło do sytuacji, w której amunicja przypisana wcześniej Ukrainie trafiła do Izraela, choć od początku 2023 r. USA pobierały pociski artyleryjskie 155 mm ze swoich zapasów amunicji w Izraelu, aby wysłać je do Ukrainy (dokładne liczby nie są znane). Sytuacja zmieniła się 7 października, kiedy doszło do brutalnego ataku Hamasu na Izrael. Portal Axios podawał, że Siły Obronne Izraela (IDF) przekazały amerykańskim odpowiednikom, że pilnie potrzebują pocisków artyleryjskich, aby się przygotować do inwazji w Strefie Gazy. Amerykańscy urzędnicy, wbrew temu, co mówili ich partnerzy z Kijowa, sugerowali, że przekierowanie pocisków 155 mm z Ukrainy do Izraela nie wpływa na zdolność Ukrainy do walki z wojskami rosyjskimi. Warto tu podkreślić, że końcówka 2023 r. i początek 2024 r. to czas, gdy w Kongresie na dobre kilka miesięcy utknął pakiet pomocowy dla Kijowa.
Choć oficjalnie zapewnienia są inne, amerykańska pomoc militarna jest ograniczona. Kontynuacja lub rozlewanie się konfliktu na Bliskim Wschodzie oznaczają więc z dużą dozą prawdopodobieństwa mniej wsparcia dla Ukrainy. – Relacje Izraela z USA są bliższe i trwalsze. Dlatego Izrael będzie traktowany priorytetowo – ostrzegał jakiś czas temu Mark Cancian z Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie (CSIS). Powinno nas niepokoić to, że Amerykanie dzielą swoich sojuszników i partnerów na kilka kategorii. Analityk Center for European Policy Analysis (CEPA) Benjamin Schmitt zauważa, że w przypadku Izraela wojska USA angażują się bezpośrednio w strącanie rakiet, a przy Ukrainie nie ma wciąż zgody na użycie zachodniej broni dalekiego zasięgu czy strącanie rosyjskich pocisków z terytorium NATO nad zachodem Ukrainy. Wniosek dla Putina jest prosty – Europa Wschodnia jest dla Ameryki znacznie mniej istotna. Waszyngton nie będzie tu ani przesadnie ryzykował, ani inwestował.
Owszem, komentarze ekspertów nie muszą o niczym przesądzać. Ale w podobne tony uderzają politycy Partii Republikańskiej, która za pięć tygodni powalczy nie tylko o prezydenturę dla Donalda Trumpa, lecz także o Kongres, którego zgoda jest kluczowa dla transferów broni. Gubernator Florydy Ron DeSantis przekonywał np., że gdyby Amerykanie mieli wybierać między Tel Awiwem a Kijowem, ważniejsze byłoby dla nich wspieranie Izraela. – Dla mnie jest to oczywiste. Państwo Izrael jest naszym najsilniejszym sojusznikiem na Bliskim Wschodzie. Mamy z nim relacje jak z nikim innym – powiedział CNN. Dalej tłumaczył, że Ukraina ma przecież za sobą „całą Europę”, która musi wziąć na siebie większą odpowiedzialność. – Europejczycy, poza Polską i Finlandią, nie wywiązują się ze zobowiązań wobec NATO – bulwersował się. To narracja dobrze znana z wypowiedzi Trumpa, który z jednej strony opowiadał, że na miejscu prezydenta Joego Bidena „pozwoliłby Izraelczykom dokończyć robotę w Gazie”, z drugiej zaś – sugerował, że zachęciłby Rosję do „zrobienia, co tylko zechce”, z każdym krajem NATO, który nie wydaje wystarczająco dużo na obronę.
Podwójne standardy prawa
Działania Netanjahu powodują również niebezpieczną erozję międzynarodowego prawa. Wniosek o nakaz aresztowania premiera Izraela wydał Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK), ten sam, który ściga również Władimira Putina. Drugi z filarów architektury bezpieczeństwa, Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości (MTS), zobowiązał Izrael do powstrzymania się od działań zakazanych przez konwencję o ludobójstwie oraz do podjęcia natychmiastowych i skutecznych środków, żeby zapewnić pomoc humanitarną ludności cywilnej w Strefie Gazy. O erozji prawa międzynarodowego na Bliskim Wschodzie mówi DGP szefowa islandzkiego MSZ Þórdís Kolbrún Reykfjörð Gylfadóttir. Ostrzegała, że jako Zachód nie znajdujemy zrozumienia w wielu miejscach na świecie ważnych dla korzystnego dla nas rozwiązania wojny w Ukrainie.
Niestety nie wszyscy na Zachodzie wierzą w równość wobec prawa i to, że demokracje – a za demokrację jest uważane Państwo Izrael – również popełniają zbrodnie. Amerykańska Izba Reprezentantów głosowała w czerwcu za przyjęciem ustawy, która nałożyłaby sankcje na MTK w związku z nakazem aresztowania izraelskich polityków. Projekt ustawy, wniesiony pod obrady przez republikanów, zakładał, że urzędnicy MTK zaangażowani w sprawę zostaliby objęci zakazem wjazdu do USA. Za opowiedziało się 247 kongresmenów (w tym 42 demokratów), a przeciwko było 155. Ustawa – choć przegłosowana – nie weszła w życie. Działania Amerykanów dały jednak paliwo prorosyjskim siłom na całym świecie. Tym bardziej że atmosferę podkręcał sam Biden. – Niech będzie jasne: cokolwiek prokurator mógłby sugerować, nie ma żadnej równoważności, żadnej, między Izraelem a Hamasem – przekazał w oświadczeniu.
Po inwazji Rosji w 2022 r. USA poparły dochodzenie prokuratora MTK w sprawie rosyjskich zbrodni wojennych w Ukrainie – w szczególności w sprawie rosyjskich urzędników nakazujących atakowanie infrastruktury cywilnej i wydających zgody na porywanie ukraińskie dzieci z okupowanych terytoriów. „Jednak wsparcie USA w jednej sytuacji, takiej jak Ukraina, i potępienie trybunału w innej, rodzi obawy o selektywność i podwójne standardy. W przypadku ponownego nałożenia sankcji na MTK lub wstrzymania przez USA wsparcia dla wszystkich dochodzeń prowadzonych przez trybunał takie stanowisko oznaczałoby, że niektóre ofiary bardziej zasługują na sprawiedliwość niż inne” – przekonywała Nadia Wołkowa, założycielka Ukrainian Legal Advisory Group, podkreślając, że amerykańska polityka odbije się także na wysiłkach zmierzających do ukarania rosyjskich zbrodniarzy wojennych.
Nie powinno budzić kontrowersji to, że w obecnych okolicznościach geopolitycznych przestrzeganie podstawowych zapisów prawa międzynarodowego jest dla Polski absolutnym fundamentem. Powinniśmy wzywać do tego głośno. Milczenie nie zostanie zrozumiane przez świat, który wykracza poza siatkę połączeń WizzAira i loty transatlantyckie. W rozmowie z DGP mówiła o tym wiosną tego roku prof. Patrycja Grzebyk z Uniwersytetu Warszawskiego, ekspertka prawa międzynarodowego. – Byłoby dobrze, abyśmy konsekwentnie podnosili konieczność sądzenia wszelkich zbrodni międzynarodowych bez względu na to, kto się ich dopuszcza. Wówczas unikniemy zarzutu ze strony państw pozaeuropejskich, że razem z krajami Zachodu stosujemy podwójne standardy – przekonywała.
Ukraińcy doskonale zdają sobie sprawę, że wsparcie Zachodu nie wystarczy do powstrzymania rosyjskiej agresji i że jest niezbędna współpraca z pozostałą częścią globu. Jeśli kraje niezachodnie potępiłyby Rosję, ta zostałaby uznana za międzynarodowego pariasa. Ważny jest także wymiar ekonomiczny: choć Europejczycy i Amerykanie sukcesywnie zaostrzają sankcje, Kreml wykorzystuje neutralne lub jawnie sprzyjające mu kraje do ich obchodzenia. Przekonanie tych państw do wywarcia presji gospodarczej na agresorze stało się więc naturalnym celem ukraińskiej administracji, która regularnie organizuje szczyty pokojowe, mające pomóc w budowie szerokiej koalicji poparcia dla 10-punktowej formuły pokojowej opracowanej przez prezydenta Zełenskiego (lub przynajmniej wybranych jej elementów). Polska, jako jeden z kluczowych sojuszników Ukrainy oraz kraj graniczący z Rosją, powinna te wysiłki wspierać.
Powstrzymanie Netanjahu to nasz interes
Rozumienie kwestii palestyńskiej, jak również opowiadanie się po stronie praw człowieka i podstawowych wartości, często niesłusznie jest uznawane za domenę lewicy. Ale powstrzymanie Netanjahu leży też w interesie liberałów oraz konserwatystów.
Tych pierwszych powinno przekonać to, że Netanjahu otwarcie gra w USA na Trumpa, chce jego wyborczego zwycięstwa, bo uważa, że z nim lepiej się dogada. Alarmistyczne, a nawet apokaliptyczne teksty o tym, co może przynieść prezydentura republikanina dla naszej części Europy, dobrze znamy. John Bolton, były doradca Trumpa, ostrzega, że republikanin będzie dążył do wyprowadzenia USA z NATO. Z kolei J.D. Vance, kandydat Trumpa na wiceprezydenta, mówił, że „nie obchodzi go, co stanie się z Ukrainą”, a w swoim artykule dla „The New York Times” opowiadał się przeciwko pakietowi wsparcia z USA, uzasadniając to m.in tym, że „Ukraina potrzebuje więcej sprzętu wojskowego, niż Ameryka jest w stanie dostarczyć”. Prezydentura Trumpa będzie prawdopodobnie oznaczać większą otwartość na negocjacje z Moskwą i konieczność pogodzenia się z oddaniem części okupowanych terytoriów.
A argument dla konserwatystów? Przyzwalanie Netanjahu na eskalację konfliktu oznacza zwiększenie presji migracyjnej na Europę. Już teraz na skutek działań Izraela w Libanie jest już nawet milion wewnętrznych uchodźców (szacunki ONZ). Prędzej czy później chociaż część z tych ludzi będzie szukać drogi do Europy. Wielu z nich może trafić też do obozów dla uchodźców, gdzie – jak przestrzegają organizacje pomocowe – łatwo o radykalizację. Jak w syryjskim obozie Al-Hol, blisko granicy z Irakiem, gdzie obecnie przebywa ponad 50 tys. ludzi, głównie kobiety i dzieci, w tym rodziny bojowników Państwa Islamskiego, także z paszportami państw europejskich.
Polska wciąż może zwiększyć presję na Izrael. Rocznica wybuchu wojny w Strefie Gazy i początki konfliktu o zasięgu regionalnym są do tego idealną okazją. Choć nasze narzędzia są ograniczone, pozostają niewykorzystane. Podstawową metodą, którą w świecie stosunków międzynarodowych wykorzystuje się do nacisków dyplomatycznych, są głosowania na forum ONZ. Analiza historii głosowań pozwala wysnuć wniosek, że kolejne rządy RP po cichu godziły się na prowadzoną przez Tel Awiw politykę. W połowie września Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło rezolucję żądającą od Izraela bezzwłocznego zakończenia okupacji terytoriów palestyńskich. Choć „za” były m.in. Francja, Belgia, Dania, Grecja czy Łotwa – sojusznicy Polski – to nasi przedstawiciele wstrzymali się od głosu. To stanowisko jest sprzeczne zarówno z naszym oficjalnym poparciem dla rozwiązania dwupaństwowego na Bliskim Wschodzie, jak i z tym, że Polska uznaje Palestynę. Głosowania na forum ONZ powinny być odzwierciedleniem oficjalnej polityki, z której dotychczas nie wycofał się żaden rząd.
Polsko-izraelskie stosunki gospodarcze są znikome, a największymi dostawcami broni dla Izraela są Stany Zjednoczone i Niemcy (według think tanku SIPRI odpowiadają za 65,6 proc. i 29,7 proc. izraelskiego importu broni). Ale z danych opracowanych przez Ministerstwo Rozwoju i Technologii wynika, że Warszawa może pójść w ślady Londynu, Madrytu czy Hagi, które – przynajmniej częściowo – wstrzymały eksport broni do Tel Awiwu. Od 7 października 2023 r. polskim firmom wydano cztery pozwolenia na eksport uzbrojenia do państwa żydowskiego. Wysłaliśmy Izraelczykom hełmy oraz inne akcesoria, a także odkuwki, odlewy i inne półfabrykaty, które zostały specjalnie zaprojektowane do pojazdów naziemnych. Koszt sprzedanych elementów uzbrojenia i technologii to ok. 300 tys. dol.
Być może kwestią najważniejszą jest jednak mianowanie polskiego ambasadora w Izraelu. Polska placówka od ponad dwóch lat pozostaje bez szefa misji. Warszawa potrzebuje przedstawiciela, który – z szacunkiem dla wspólnej historii i sympatią dla narodu żydowskiego – będzie umiał twardo bronić polskiego interesu i stawać po stronie prawa międzynarodowego, który nie będzie wpadał w narracyjne oraz propagandowe pułapki i szantaże Netanjahu. Takiego, który domagałby się dołączenia Izraela do sankcji na Rosję, apelował o odważne wspieranie Ukrainy. W Izraelu należy prowadzić dyplomację w stylu ukraińskim. W końcu dyskusja z pozycji siły to coś, co Izrael rozumie i szanuje. ©Ⓟ