Przypadające tuż przed wyborami prezydenckimi uroczystości na Westerplatte były dobrą okazją do nowego otwarcia w polskiej polityce historycznej. Wpisanie w kontekst zakończenia II wojny światowej dyskusji o konsekwencjach porządku jałtańskiego zakłóca jednoznaczność moskiewskiej narracji.
Podobnie jak zrównanie dwóch totalitaryzmów – hitlerowskiego i stalinowskiego oraz przypomnienie, że źródłem zła w Europie końca lat 30. i 40. był pakt Ribbentrop-Mołotow, którego zawarcie usprawiedliwiał wczoraj w Moskwie prezydent Władimir Putin. I konsekwentne przypominanie, że dla Polski i Europy Środkowej początkiem wolności jest rok 1989, a nie 1945.
Westerplatte wpisuje się w trend zmian w politykach historycznych państw regionu. Najgłębsze są one na Ukrainie. Korekty mają jednak miejsce nawet na rządzonej przez Alaksandra Łukaszenkę Białorusi. W tym sensie doktryna Putina, czy raczej doktryna aneksji, rosyjskiego świata i hegemonii kremlowskiej narracji historycznej – ponosi klęskę.
Bronisław Komorowski na Westerplatte sformułował polską interpretację wydarzeń sprzed 70 lat. Wcześniej podpisał ustawę, która znosiła dekret Bieruta z 1945 r. ustanawiający Narodowe Święto Zwycięstwa i Wolności na modłę sowiecką w dniu 9 maja (przerwanie walk w II wojnie światowej nastąpiło dokładnie o 23.01 czasu środkowoeuropejskiego, czyli 01.01 czasu moskiewskiego). Od tego roku, jak reszta Europy, Narodowy Dzień Zwycięstwa świętujemy 8 maja.
Szkoda, że na uroczystości do Gdańska nie przylecieli najważniejsi przywódcy państw Zachodu. Francja, Niemcy, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania były reprezentowane na niskim szczeblu. Niemal w komplecie stawili się za to liderzy krajów naszego regionu. Angela Merkel nie przyjechała, zamiast tego szykując się na wizytę w Moskwie, gdzie musiała wysłuchać kuriozalnych tez Putina o tym, że Polska sama była winna sytuacji, w jakiej się znalazła w następstwie paktu Ribbentrop-Mołotow.
Pewnym wytłumaczeniem absencji przywódców Europy Zachodniej może być to, że uroczystości na Westerplatte były jednym z ostatnich akordów kampanii prezydenckiej, a w dyplomacji unika się raczej wizyt u przywódców, którzy akurat taką kampanię prowadzą. O ile jednak kalendarz wyborczo-świąteczny można uznać za siłę wyższą, o tyle trudno spisywać na jej karb pewną niezborność Kancelarii Prezydenta w organizowaniu uroczystości. Najpierw prezydent ogłosił swój pomysł w mediach, by dopiero w następnej kolejności konsultować go z partnerami, przez co dystansu do koncepcji nie ukrywali nieoficjalnie nawet przedstawiciele MSZ. Mimo że minister Grzegorz Schetyna już wcześniej zaangażował się w obszar polityki historycznej, przypominając skład narodowościowy sowieckiej 60. armii wyzwalającej niemiecki obóz zagłady w Auschwitz. Mówiąc o tym, że tworzyli ją przede wszystkim Ukraińcy, zaburzył lansowany przez Kreml komunikat, w którym Ukraińcy to głównie faszyści i banderowcy. Jak potwierdzają dokumenty sowieckiego resortu obrony, naród „faszystów z UPA” wniósł zarazem niemały wkład w pokonanie Hitlera.
Do głębokich redefinicji dochodzi właśnie na Ukrainie. Od tego roku wojna z III Rzeszą nie jest już Wielką Wojną Ojczyźnianą. Nie ma już też Dnia Zwycięstwa, lecz Dzień Pamięci i Pojednania. Nie ma „sowieckiego narodu zwycięzcy”. Są za to nowi bohaterowie: Tatar krymski i as lotnictwa sowieckiego Sułtan Amet-Chan czy Ołeksij Berest, Ukrainiec w armii sowieckiej, który wywieszał sztandar na Reichstagu.
Od putinowskiej symboliki 9 maja dystansują się nawet Białorusini. Prezydent Łukaszenka nie pojechał w sobotę do Moskwy, argumentując, że ma w Mińsku własną paradę. To akurat żadna nowość, bo białoruski prezydent od lat nie był w Moskwie na rocznicę kapitulacji III Rzeszy. Tyle że tym razem 7 maja gościł w twierdzy brzeskiej 40 żołnierzy z orkiestry reprezentacyjnej amerykańskich sił powietrznych. Ci sami żołnierze 9 maja wzięli udział w paradzie wojskowej w Mińsku, co można interpretować jako manifestację ze strony białoruskiego prezydenta.
Zarazem stopniowo wygaszana jest symbolika żółto-czarnej wstążeczki Świętego Jerzego, zwłaszcza odkąd stała się ona przede wszystkim symbolem agresywnej polityki zagranicznej Rosji. Na Białorusi ten trend nie jest może najbardziej konsekwentny, ale już w Kazachstanie, którego północne obszary w zwarty sposób zamieszkują Rosjanie, „gieorgijewskaja lentoczka” została praktycznie zakazana, a na Ukrainie budzi otwartą nienawiść większości społeczeństwa jako symbol prorosyjskiego separatyzmu.
Budowanie środkowoeuropejskiej pamięci o Jałcie, nowe podejście do historii II wojny światowej na Ukrainie i 40 Amerykanów w Brześciu i Mińsku w symbolicznych dla Rosji dniach jest o wiele ważniejsze niż nieobecność zachodnich przywódców na placu Czerwonym 9 maja. Jak mówił w rozmowie z DGP prezydent Komorowski, izolacja Rosji i sankcje są zawieszone na cienkiej nici. Jeśli nie dojdzie do eskalacji walk w Zagłębiu Donieckim, Zachód zapomni Putinowi Krym i wróci do robienia z nim biznesu. Sąsiedzi Rosji – nawet po ewentualnej normalizacji stosunków z Moskwą – nie zapomną. Doktryna Putina ma dla nich wymiar egzystencjalny.