Joemu Bidenowi i jego administracji może być łatwiej forsować ambitną politykę klimatyczną za granicą niż w samych Stanach Zjednoczonych.
Demokrata już na drugi dzień po wyborach i po oficjalnym wyjściu USA z procesu paryskiego obiecał szybki powrót do stolika negocjacji klimatycznych. Inicjatywę w tym kierunku ma podjąć w pierwszym dniu swojego urzędowania. Joe Biden uczynił z ambitnej polityki klimatycznej jeden z głównych znaków rozpoznawczych w swojej rywalizacji z Donaldem Trumpem. W kampanii wyborczej obiecał m.in. neutralną klimatycznie energetykę do 2035 r. (wszystkie sektory mają stać się bezemisyjne, podobnie jak w UE, w 2050 r.) i wart 1,7 bln dol. program zielonych inwestycji. Sprawy klimatyczne były też jednym z głównych tematów pierwszych rozmów prezydenta elekta ze światowymi liderami.
Według klimatologa i aktywisty z inicjatywy Climate Action Tracker Niklasa Hohnego realizacja programu Bidena mogłaby przyczynić się do ograniczenia ocieplenia temperatur w skali globalnej o 0,1 st. C w perspektywie stulecia. Wraz z niedawnymi deklaracjami Chin dawałoby to szansę na wyraźne zbliżenie się do celów nakreślonych w porozumieniu klimatycznym z Paryża. Decyzje podjęte tylko przez dwóch największych emitentów oznaczać mogłyby utrzymanie ocieplenia na poziomie niespełna 2,5 st. C.
Jak zauważają komentatorzy, powodzenie planów Bidena zależeć będzie m.in. od wyniku styczniowej dogrywki wyborczej w Georgii, która zadecyduje o tym, kto ostatecznie dysponować będzie większością w Senacie. Republikańska większość wymusi na prezydencie znaczne ustępstwa lub forsowanie części zmian poprzez dekrety. Te mogą jednak być kwestionowane w sądach, a w ostatecznej instancji decydujące będzie stanowisko zdominowanego przez konserwatystów Sądu Najwyższego.
Jednakże odnotować należy, że podobne ograniczenia dotyczyły także Donalda Trumpa i jego prób walki ze światowymi trendami w polityce klimatycznej. Według niedawnego raportu protransformacyjnej koalicji America’s Pledge (w jej skład wchodzą m.in. przedstawiciele stanów, miast, uniwersytetów i przedsiębiorstw opowiadających się za realizacją przez USA celów paryskich, a na czele stoją niedoszły kandydat na prezydenta Michael Bloomberg i wieloletni gubernator Kalifornii Jerry Brown) Ameryka zazieleniała się w ostatnich latach mimo polityki Trumpa, a w perspektywie najbliższej dekady zredukuje swoje emisje o 37 proc. nawet bez wsparcia władz federalnych. Niepowodzeniem zakończyły się też choćby podejmowane przez urzędującego prezydenta próby odbudowy sektora węglowego – ostatecznie za jego kadencji wygaszonych zostało więcej mocy w energetyce opartej na węglu niż za prezydentury Baracka Obamy, a produkcja energii z OZE biła historyczne rekordy.
Powrót do procesu paryskiego nie oznacza automatycznie, że Bidenowi uda się przywrócić Waszyngtonowi dawny status lidera i głównego rozgrywającego globalnych wysiłków na rzecz ochrony klimatu. Barierą mogą tu być nie tylko lata spędzone poza mainstrea mem polityki klimatycznej, lecz także wspomniane wcześniej trudności w forsowaniu zielonej agendy na arenie krajowej – pod tym względem wyraźnie łatwiej dążyć do klimatycznego przywództwa może być autorytarnym Chinom, które ogłosiły niedawno nowy cel neutralności klimatycznej do 2060 r. i skrytykowały USA za torpedowanie przemian.
Pierwsze sygnały z otoczenia prezydenta elekta wskazują na to, że zamierza traktować klimat priorytetowo. Z nieoficjalnych doniesień wynika, że będzie to odzwierciedlone w nominacjach kadrowych. Jak pisze „New York Times”, środowisko ekspertów klimatycznych może liczyć na stanowiska także w tych urzędach i agencjach niezwiązanych bezpośrednio z polityką środowiskową czy energetyczną.