Koronawirus przypieczętował zmianę w myśleniu władz w Pekinie o modelu rozwoju gospodarczego. Teraz niekoniecznie ma liczyć się „więcej”, ale „lepiej”
Zmianę wymusiła rzeczywistość. Chińska gospodarka nie może w nieskończoność rosnąć w dwucyfrowym tempie, a i utrzymanie wzrostu na poziomie jednocyfrowym, choć znacznie wyższym niż w krajach rozwiniętych, może się w końcu stać problematyczne. Spostrzeżenie to przypieczętował koronawirus. Na skutek drakońskich środków zaradczych podjętych w pierwszych miesiącach roku celem powstrzymania patogenu przed rozprzestrzenianiem się dynamika PKB Państwa Środka znacząco ucierpiała. W efekcie analitycy banku UBS wieszczyli, że w tym roku chińska gospodarka urośnie tylko o 1,5 proc., chociaż po obiecujących wynikach za II kwartał prognozę podnieśli do 2,5 proc.
– To jeszcze nie są pełne moce, ale też nie zadyszka. Raczej łapanie drugiego oddechu – ocenia Łukasz Sarek, analityk ds. gospodarki Chin w Ośrodku Badań Azji przy Akademii Sztuki Wojennej w Warszawie. Ekspert zwraca uwagę, że popandemiczne ożywienie nie rozlało się w równym stopniu na całą gospodarkę i o ile branże takie jak produkcja leków czy elektroniki zanotowały wzrost, o tyle tekstylia czy przemysł maszynowy jeszcze nie wyszły z dołka. – Wyniki gospodarki chińskiej są stosunkowo dobre, ale sytuacja w kolejnych kilku miesiącach w dużym stopniu zależy od czynników zewnętrznych, na które Komunistyczna Partia Chin nie ma wpływu – tłumaczy analityk. Choćby takich czynników, jak trwająca wojna handlowa ze Stanami Zjednoczonymi.
Konieczność rezygnacji z rekordowych wskaźników wzrostu gospodarczego w przekazie partyjnym zmusiła władze w Pekinie do wprowadzenia innych, bardziej socjalnych wątków. To trend, który zaznaczył się podczas rządów obecnego przewodniczącego Xi Jinpinga. W tym roku uwidocznił się nawet bardziej. – Dla przykładu na posiedzeniu chińskiego parlamentu, przesuniętym wyjątkowo z marca na maj, dużo mówiło się o tym, że w obliczu kryzysu Chiny muszą utrzymać standard życia obywateli, który udało się dotychczas osiągnąć. Proszę zwrócić uwagę: utrzymać, a nie podnieść. To rewolucja w przekazie politycznym tego kraju, w którym dotychczas celem zawsze było „więcej” – mówi Jakub Jakóbowski z Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia.
Kluczowe w realizacji tej wizji jest pojęcie „xiaokang shehui”, czyli „społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu”. – Dla nas to brzmi trochę jak urzędnicza nowomowa, ale w Chinach każdy to doskonale rozumie – tłumaczy Alicja Bachulska z Ośrodka Badań Azji przy Akademii Sztuki Wojennej w Warszawie. Ekspertka tłumaczy, że termin ten jest bardzo stary, bo wywodzi się z konfucjańskiej „Księgi rytuałów” opracowanej w III w. p.n.e., gdzie oznaczał etap przejściowy na drodze do społeczeństwa żyjącego w pełnej harmonii. – Po termin ten sięgnął ojciec chińskich reform Deng Xiaoping i jego następcy, a obecnie tak naprawdę oznacza społeczeństwo klasowe, etap przed osiągnięciem społeczeństwa bezklasowego. W ten sposób konfucjanizm został pożeniony z marksizmem, a władze znalazły sposób na mówienie o kapitalistycznym rozwoju bez sięgania po kapitalistyczne słownictwo – wyjaśnia Bachulska.
„Społeczeństwo umiarkowanego dobrobytu” jest terminem na tyle pojemnym, że partia dysponuje sporą swobodą w wykorzystywaniu go w oficjalnym przekazie. Jeden z aspektów, w którym się pojawiał, był ilościowy. „Xiaokang shehui” miało zostać osiągnięte dzięki podwojeniu produktu krajowego brutto w tej dekadzie. Wiadomo już, że to się nie uda, bo aby to osiągnąć, wzrost gospodarczy w tym roku musiałby wynieść przynajmniej 6 proc. Zamiast tego władze w Pekinie akcentują sukcesy w walce z ubóstwem. W 2013 r. Xi Jinping zapowiedział, że w lipcu 2021 r., na stulecie Komunistycznej Partii Chin, w kraju zostanie zlikwidowane skrajne ubóstwo. Na koniec 2019 r. w takich warunkach żyło w Państwie Środka jeszcze 5,5 mln osób.
To oczywiście będzie olbrzymie osiągnięcie, ale – jak mówi Jakóbowski – w łonie partii może trwać spór, że to za mało. – Pojawiły się spekulacje, że w ścisłym kierownictwie partii doszło do pęknięcia na tle polityki gospodarczej i że jest tam frakcja, która chciałaby silniej zaakcentować politykę socjalną. Zalicza się do niej marginalizowany premier Li Keqiang, który na zjeździe przypomniał, że 600 mln Chińczyków żyje za mniej niż 1000 juanów (540 zł – red.) miesięcznie – mówi Jakóbowski. Dodaje, że jako gest ręki wyciągniętej w stronę najuboższych zinterpretowano także zapowiedź premiera o przywróceniu handlu ulicznego, z którego często utrzymują się najubożsi. Takiej formy działalności zakazano w największych miastach podczas pandemii.
Poprawę warunków życia najuboższych wirus z pewnością utrudnił. Wielu pracowników nie mogło wrócić do zamkniętych zakładów pracy, de facto tracąc w ten sposób środki utrzymania. Według oficjalnych statystyk bezrobocie w Chinach wyniosło w czerwcu 5,7 proc. Problem polega jednak na tym, że statystyka ta obejmuje jedynie osoby dysponujące tzw. hukou, czyli meldunkiem, w związku z czym dotyczy głównie ludności miejskiej, a nie mieszkańców wsi i pracowników zamiejscowych.
– Prawdziwa stopa bezrobocia według analityków niezależnych od KPCh wynosi co najmniej 10 proc., przy czym niektórzy zachodni, a czasem nawet chińscy analitycy wskazują, że w okresach kryzysowych mogła ona sięgać 20 proc. Problemem jest nie tylko bezrobocie, ale i jakość ofert pracy. Dotyczy to szczególnie kilkumilionowej rzeszy absolwentów szkół wyższych, w większości jedynaków, dla których pula pozycji odpowiadających ich aspiracjom i wykształceniu jest ograniczona – tłumaczy Sarek. Co więcej marsz ku umiarkowanej zamożności utrudnią również problemy wewnętrzne, chociażby wysokie zadłużenie.
– Z tego względu nie należy się spodziewać dużego pakietu stymulacyjnego podobnego do tego, jaki Chińczycy wprowadzili podczas globalnego kryzysu finansowego przed dekadą. Już na majowym zjeździe parlamentu premier Li powiedział, że poziom zadłużenia w Chinach jest już tak wysoki, że nie można sobie pozwolić na jego dalsze zwiększanie. Wykluczył stymulowanie sektora mieszkaniowego, zapowiedział odejście od dotychczasowej skali rozbudowy infrastruktury, przerzucenie wsparcia państwowego na firmy małe, średnie i parające się wysokimi technologiami, a także utrzymanie miejsc pracy – przypomina Jakóbowski.
600 mln osób żyje za mniej niż 1000 juanów (540 zł) miesięcznie