Najciekawszy scenariusz przewiduje, że miliarder startuje jako kandydat niezależny, w kontrze do Trumpa i jego demokratycznego rywala.
Szansa, że Michael Bloomberg wygra przyszłoroczne wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, jest niewielka, ale może pomieszać szyki Joemu Bidenowi i Donaldowi Trumpowi. Potentat z branży medialnej, który jako republikanin był wybierany na burmistrza Nowego Jorku, postanowił właśnie powalczyć o nominację Partii Demokratycznej w prezydenckich prawyborach. Wcześniej deklarował, że tego nie zrobi, ale coraz gorsze notowania centrysty Joego Bidena oraz coraz lepsze mocno lewicowej Elizabeth Warren skłoniły go do zmiany zdania.
Bloomberg deklaruje, że chce startować jako kandydat umiarkowany, który łączy ponad podziałami. U Warren, o czym mówi bez skrupułów, najbardziej przeszkadza mu pomysł wprowadzenia wysokiego podatku od majątów wartych więcej niż 50 mln dol. Tymczasem jego własny szacuje się na 50 mld dol. Z pewnością w prezydencki wyścig zainwestuje ułamek tej kwoty. Tymczasem obiecał, że w przeciwieństwie do Donalda Trumpa wkrótce ujawni swoje zeznania podatkowe.
Pierwsze sondaże przed demokratycznymi prawyborami dają mu 2 proc. poparcia. Ale miliarder zamówił badania na temat tego, jak potoczyłby się wyścig w różnych konfiguracjach po osłabnięciu rywali. Wyniki okazały się na tyle optymistyczne, że postanowił zaryzykować. Gdyby udało mu się zdobyć nominację demokratów, walkę z Trumpem ułatwiłyby mu partyjny aparat i zasoby. Problem polega jednak na tym, że lewicowy elektorat nie przepada za ludźmi z tzw. jednego procenta, czyli najbogatszych z najbogatszych.
Co więcej, rosnąca popularność Warren wskazuje, że tendencja jest wręcz odwrotna i ludzie chcą ukarania miliarderów za rosnące nierówności. Bloomberg ma też trupa w szafie. To za jego kadencji w nowojorskim ratuszu umocniła się gentryfikacja miasta. Stało się ono – szczególnie Manhattan – wyspą milionerów. Do tego policja w prewencji stosowała profilowanie rasowe i częściej zatrzymywala Afroamerykanów i Latynosów, podejrzewając ich o popełnienie przestępstw tylko ze względu na kolor skóry. To z pewnością nie pomoże mu przekonać lewicowych wyborców.
Otwarty pozostaje scenariusz, w którym Bloomberg miesza w demokratycznych prawyborach, a zaraz potem się z nich wycofa i wystartuje jako kandydat niezależny. Raz już to zrobił, kiedy będąc burmistrzem Nowego Jorku, opuścił Partię Republikańską. Tymczasem jeszcze nigdy, odkąd w epoce poprzedzającej wojnę secesyjną ukształtował się system dwupartyjny, kandydat nieposiadający legitymacji demokratów lub republikanów nie wygrał wyborów prezydenckich. Ale parę razy zdarzyło się tak, że odebrał dość głosów reprezentantowi jednego z głównych stronnictw, by uniemożliwić mu zwycięstwo.
W 1912 r. Teddy Roosevelt, który był ikoną progresywizmu, wściekł się, że Partia Republikańska pod przywództwem jego następcy Williama H. Tafta skręciła za bardzo w prawo, więc wystartował w wyborach z mocno lewicowym programem. Republikańskie głosy się podzieliły i wygrał umiarkowanie wówczas konserwatywny (dopiero potem przesunął się w lewo) Woodrow Wilson. W 1968 r., kiedy Ameryka była obciążona wojną w Wietnamie i rodziła się kontrkultura, wyzwanie demokracie z głównego nurtu, wiceprezydentowi Hubertowi Humphreyowi, rzucił przedstawiciel segregacjonistów, gubernator Alabamy George Wallace. I zabrał mu dość głosów w liczebnych stanach, jak Illinois, Kalifornia czy Ohio, oraz na głębokim Południu, przez co do Białego Domu wprowadził się republikanin Richard Nixon.
Po raz ostatni „ten trzeci” namieszał w 1992 r., kiedy Ameryka za prezydentury George’a Busha seniora wchodziła w recesję. Wtedy to ekscentryczny miliarder Ross Perot ogłosił swój start i zaprezentował populistyczny program, akcentując jednak konserwatywne wartości. Zdobył 19 proc. głosów, z których pewnie znaczna część przypadłaby Bushowi. Wybory, uzyskawszy ledwie 43 proc. głosów, wygrał szerzej nieznany demokrata, gubernator Arkansas Bill Clinton. Bloomberg może zabrać za rok głosy i zwycięzcy demokratycznych prawyborów, i Donaldowi Trumpowi. Jeżeli ugra 10 proc., z pewnością wpłynie na wynik wyborów, bo różnice między urzędującym prezydentem a kolejnymi demokratami w sondażach nie przekraczają 5 pkt proc. ©℗
Wartość majątku Bloomberga szacowana jest na 50 mld dol.