W Izraelu odbywają się dzisiaj wybory, które zadecydują o dalszej karierze politycznej premiera Binjamina Netanjahu.
Dla dotychczasowego szefa rządu dzisiejszy plebiscyt oznacza być albo nie być. Izraelczycy albo zaufają mu kolejny raz, otwierając drogę do następnych paru lat rządów, albo wyślą na polityczną emeryturę, gdzie czeka go nieciekawa perspektywa walki przed sądem z oskarżeniami o korupcję. Los Binjamina Netanjahu może leżeć w rękach jego byłego koalicjanta i ministra obrony Awigdora Liebermana.
To drugie wybory parlamentarne w tym roku. W poprzednich, które odbyły się w kwietniu, w Knesecie nie wyłoniła się większość. Premierowi i jego prawicowym sojusznikom zabrakło jednego mandatu po tym, jak z rozmów wycofał się Lieberman. Źródłem konfliktu stała się chęć religijnej prawicy do utrzymania status quo w przepisach zwalniających młodych ortodoksów od służby wojskowej, co były minister obrony chciał zmienić. Nie widząc perspektyw przełamania impasu, Netanjahu zdecydował się na nowe wybory.
Podobnie jak w kwietniu, największym konkurentem premiera jest Benny Ganc, były głównodowodzący sił zbrojnych. Jego zarejestrowana w lutym partia Niebiesko-Biali, od barw flagi Izraela, szturmem zdobyła popularność wśród zniechęconej do Netanjahu części elektoratu. To jednak nie wystarczyło do przejęcia władzy; ugrupowanie Ganca w większości sondaży szło łeb w łeb z Likudem, partią szefa rządu. Ostatecznie obie zdobyły po 35 mandatów w 120-osobowym Knesecie.
Teraz sytuacja wygląda podobnie. Ostatnie badania opinii publicznej dawały obu partiom po 32 miejsca. Wiele więc zależy od tego, jak poradzą sobie potencjalni koalicjanci. Dla Netanjahu kiepską informacją są słabsze notowania jego partnerów ze skrajnej prawicy. Partiom takim jak Szas czy Zjednoczony Judaizm Tory ostatnie sondaże zwiastowały stan posiadania uboższy od obecnego o jeden czy dwa mandaty. Znaczy to tyle, że premier po raz kolejny nie będzie w stanie uzupełnić luki, do jakiej doprowadziło odejście Liebermana.
Liczby nie wyglądają różowo również dla Ganca. Generał nie jest zbyt chętny sojuszowi ze skrajną prawicą, ale alternatywą dla zbudowania większości w parlamencie musiałoby być poparcie słabej obecnie w Izraelu lewicy i prawdopodobnie ugrupowań arabskich. Jednak nawet w takim wariancie Ganc miałby problem z osiągnięciem bariery 61 mandatów. Jest wątpliwe, aby koalicję z Arabami poparł Lieberman, ultranacjonalista i zwolennik budowy osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu.
Sam były minister obrony mówi, że jest otwarty na dołączenie do rządu jedności narodowej, jaki mogłyby utworzyć Likud i Niebiesko-Biali. Takiej koalicji sprzeciwia się jednak Ganc, tłumacząc, że nie ma ochoty wspierać swoim nazwiskiem polityka, którego lada moment do upadku mogą doprowadzić oskarżenia o korupcję. Netanjahu w październiku będzie miał okazję po raz pierwszy bronić swojego dobrego imienia przed sądem.
Lider Niebiesko-Białych potencjalnie mógłby jednak zgodzić się stanąć na czele takiej koalicji, jeśli Netanjahu zrezygnowałby z szefowania Likudowi. Sądząc jednak po dotychczasowym przebiegu kariery szefa rządu, jest jednak mocno wątpliwe, chyba że polityka wypchną ze stanowiska członkowie ugrupowania, dla których z atutu stanie się ciężarem.
Na razie się na to nie zanosi, bo wyborców zdaje się nie zrażać korupcyjna aura wokół premiera. Po tylu latach rządów przypisuje się mu stabilność, dzięki której Izrael rozwinął się gospodarczo i wzmocnił swoją pozycję na arenie międzynarodowej. Netanjahu przez ten czas skutecznie lawirował między mocarstwami, rozmawiając m.in. z Władimirem Putinem w czasie, w którym dla zachodnich polityków było to niewskazane.
Co więcej, Netanjahu doskonale zdiagnozował, że opinia publiczna w Izraelu przesuwa się na prawo i stał się największym beneficjentem tego procesu. Podczas tej kampanii postanowił kontynuować tę strategię i po raz kolejny podbił stawkę, czyniąc ukłon w stronę prawicowego elektoratu. Zapowiedział anektowanie Doliny Jordanu – krainy na Zachodnim Brzegu stanowiącej mniej więcej jedną trzecią tego palestyńskiego terytorium. Taka retoryka przy okazji ma szansę podebrać wyborców Liebermanowi.
Nie wszystkim jednak podoba się, że dla utrzymania stanowiska Netanjahu był skłonny oddać tyle władzy religijnej prawicy. Stąd rosnąca popularność byłego ministra obrony, który uważa, że sklepy jednak powinny być czynne w szabat. Wiele wskazuje na to, że jego ugrupowanie Nasz Dom Izrael dwukrotnie zwiększy swój stan posiadania, z 5 do być może 10 mandatów w nowym Knesecie.
Możliwy jest również wariant, w którym ani Netanjahu, ani Ganc nie będą w stanie uformować większości i wkrótce Izraelczycy będą musieli jeszcze raz udać się do urn. Dynamika kolejnych wyborów może być dramatycznie inna niż tych z kwietnia i września. Po pierwsze, jakaś część elektoratu może się poczuć zmęczona demokratycznym rytuałem, co będzie premiowało ugrupowania ze zdyscyplinowanymi wyborcami.
Po drugie, do kolejnych wyborów może dojść już po pierwszych wizytach w sądzie obecnego premiera, co może wpłynąć na jego reputację. Alternatywnie może również dojść do dalszych napięć w Zatoce Perskiej. Jeśli na eskalację zdecydowaliby się Irańczycy – co, jak pokazał nalot na saudyjskie instalacje naftowe, nie jest wykluczone – Netanjahu mógłby zebrać więcej głosów jako jeden z najbardziej zagorzałych orędowników twardej polityki wobec Teheranu.
Wyborców nie zraża korupcyjna atmosfera wokół premiera