Politycy po naszej stronie kanału La Manche martwią się nie tylko tym, jak skończy się brexit – ale też jaką gospodarką Wielka Brytania stanie się po rozwodzie.
W grę wchodzą dwa kierunki rozwoju. Londyn może pozostać gospodarką w obecnym stylu, z wysokimi standardami, jeśli chodzi o przepisy prawa pracy czy regulacje środowiskowe. Nad Tamizą jednak może zwyciężyć opcja deregulacyjna, która chciałaby zamienić Wielką Brytanię w europejski Singapur.
Problem nie jest wydumany. Państwo u granic samej Europy z rozwiniętym systemem finansowym, świetną nauką i wykwalifikowaną siłą roboczą oraz ze słabym reżimem regulacyjnym stanowiłoby poważne zagrożenie dla Unii Europejskiej. Dostrzegają to politycy.
– Fakty są proste: Brytyjczycy po wyjściu tuż pod naszymi drzwiami wybudują gospodarczego konkurenta. Nawet jeśli będziemy chcieli dalej współpracować blisko w dziedzinie bezpieczeństwa – mówiła w ubiegłym tygodniu do niemieckich parlamentarzystów kanclerz Angela Merkel.
Pokusa, aby pójść w tę stronę, jest silna w Partii Konserwatywnej. Na przestrzeni ostatnich paru lat o azjatyckim mieście-państwie wypowiadało się z podziwem wielu torysów, w tym obecny nadzorca przygotowań do brexitu Michael Gove czy były szef dyplomacji, który przegrał wyścig o fotel premiera z Borisem Johnsonem – Jeremy Hunt.
Jeszcze podczas tego wyścigu Boris Johnson parę razy wspomniał o tym, że po wyjściu z Unii Europejskiej chciałby powołać do życia w Wielkiej Brytanii wolne porty, czyli specjalne strefy ekonomiczne, gdzie biznes mógłby liczyć na wyjątkowo przychylne traktowanie. Propozycja spotkała się z poważną reakcją ze strony Komisji Europejskiej, która stwierdziła, że stanowiłyby one pralnie brudnych pieniędzy – a także miejsca, w których łatwiej byłoby finansować nielegalną działalność, w tym terroryzm.
Poprzednia premier Theresa May obiecała, że Wielka Brytania nie obniży swoich standardów, jeśli chodzi o prawo pracy czy regulacje środowiskowe. Podczas jednego z wystąpień w Izbie Gmin obiecała, że Londyn nie będzie chciał zostać w tyle za Brukselą pod tym względem, ale wręcz, że w niektórych obszarach przebije unijne przepisy.
Za kadencji May brytyjski rząd uruchomił też specjalny, międzyresortowy zespół, który miał się zająć opracowaniem scenariuszy dla brytyjskiej gospodarki po rozwodzie z Unią Europejską. Kierowany przez szefa służby cywilnej Marka Sedwilla „Project After” nie zajmował się jednak scenariuszem deregulacyjnym przez wzgląd na złożone przez May obietnice.
Sedwill po objęciu władzy przez Johnsona został na stanowisku; pod nowym szefostwem być może rozważa też poluzowanie różnych przepisów w pobrexitowej Brytanii. Na razie jednak w wypowiedziach Johnsona i członków jego rządu nie ma śladu po deregulacyjnej wizji Zjednoczonego Królestwa. Może być tak, że premier nie chce irytować elektoratu przed wiszącymi nad krajem przyspieszonymi wyborami. Torysi pamiętają porażkę, jaką zafundowała im swoją socjalną retoryką Partia Pracy w 2017 r. podczas przedterminowych wyborów rozpisanych przez premier May.
Plan budowy europejskiego Singapuru może też nie wypalić na skutek umowy o wolnym handlu między Brukselą a Londynem. Obie strony deklarują chęć podpisania takowej w przyszłości – i prawdopodobnie będzie zawierała zapisy chroniące przed zdobyciem przewagi konkurencyjnej przez Brytyjczyków na skutek deregulacji. Mimo to na jednej z sesji negocjacyjnych między dwiema stronami szef brytyjskich negocjatorów David Frost – jak podał dziennik „The Guardian” – zwrócił uwagę, że jego kraj będzie chciał uwolnić się od krępujących unijnych przepisów, zwiastując potencjalny kierunek zmian regulacyjnych po tamtej stronie kanału La Manche po brexicie.
Brytyjski biznes na razie nie wzywa polityków do deregulacji. Na realizację scenariusza europejskiego Singapuru nie chciał czekać jednak producent innowacyjnego sprzętu AGD firma Dyson, która w pierwszej połowie roku ogłosiła wyprowadzkę do azjatyckiego miasta-państwa. Powód? Bliskość najszybciej rosnących rynków, a także bazy produkcyjnej firmy.