Państwo Środka w sporze celnym z USA przyjęło postawę „nie drażnić smoka”. Nie znaczy to jednak, że złożyło broń.
Nowe cła obejmą towary, które wypłynęły z Chin po 10 maja
Na razie obie strony okopały się na swoich pozycjach. Nowe cła zarządzone przez prezydenta Donalda Trumpa de facto nie wejdą w życie jeszcze przez kilkanaście dni, bo obowiązują tylko na produkty wysłane do USA po 10 maja, a rejsy towarowe przez Pacyfik trwają parę tygodni. Trump polecił podwładnym przygotować się na kolejną rundę danin, którymi miałoby zostać objęte pozostałych prawie 300 mld dol. importu z Chin do Stanów Zjednoczonych. Nie wiadomo jednak, kiedy – i czy w ogóle – zarządzenie wejdzie w życie.
W obliczu konfliktu chińskie władze zachowują pokerową twarz, a krytyka pod adresem Waszyngtonu jest bardzo zawoalowana. Jak tłumaczy Jakub Jakóbowski z Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie, w Chinach obowiązuje ścisły podział ról, jeśli chodzi o komunikację ze światem zewnętrznym. Przedstawiciele władz oraz oficjalne media rządowe prezentują wstrzemięźliwe stanowisko, a ostrzejsze wypowiedzi są dziełem koncesjonowanych krytyków, jak na przykład tabloid „Global Times”. Tuż po tym, jak dwa tygodnie temu Trump zagroził wprowadzeniem nowych ceł na chińskie produkty, redaktor naczelny gazety Hu Xijin napisał na Twitterze (normalnie niedostępnym dla Chińczyków): „Niech Trump podniesie cła. Zobaczymy, kiedy wrócimy do stołu rozmów”.
– Dostrzegalne są oczywiście pewne niuanse. Dotychczas na przykład konflikt z USA określano mianem „sprzeczki” czy „napięć”, teraz pisze się o „wojnie celnej”. Jednak nawet, jeśli przekaz się zaostrzył, to nie w taki sposób, by Chińczycy zablokowali sobie pole do kompromisu – mówi Jakóbowski. W gronie licencjonowanych krytyków znajduje się również były prezes banku centralnego Zhou Xiaochuan, który w piątek na forum biznesowym w Pekinie stwierdził, że „działania niektórych świeżo wybranych przywódców państw idą w poprzek teorii ekonomicznych i zdrowego rozsądku, zaś przy podejmowaniu decyzji bazują jedynie na transakcyjnym myśleniu. Wydaje mi się, że ten nienaukowy sposób działania, który ignoruje doświadczenia i wiedzę zebraną przez poprzednie pokolenia, w końcu zderzy się ze ścianą”.
Jakóbowski wskazuje, że w retoryce Pekinu pojawił się jeszcze jeden element: odwołania do minionych konfliktów, w których Chiny i USA znalazły się po różnych stronach barykady. „Jeśli komukolwiek wydaje się, że Chiny blefują, to jest to poważny błąd podobny do tego, jaki popełniono podczas wojny na Półwyspie Koreańskim” – głosił wpis zamieszczony w piątek na profilu „Taoran Notes” na chińskiej platformie WeChat, odnoszący się do czynionego na początku tamtej wojny założenia, że komunistyczne Chiny nie włączą się do walki. Tymczasem to wsparcie militarne Pekinu uratowało wówczas Koreę Północną przed upadkiem.
„Taoran Notes” to kolejny licencjonowany krytyk, rzekomo powiązany z gospodarczym dziennikiem państwowym „Economic Daily” (dziennikarze Bloomberga nawet próbowali skontaktować się ze stojącym za nim autorem lub autorami, niestety – bez skutku). Podczas gdy większość chińskich mediów milczała na początku ubiegłego tygodnia na temat nowych ceł, „Taoran Notes” wypuścił obszerny komentarz potępiający politykę USA. Dzień później na swoim profilu na WeChacie zamieścił go „Renmin Ribao”, największa gazeta w ChRL będąca organem prasowym Komunistycznej Partii Chin (KPCh).
Jak wskazuje Jakóbowski, Pekin podszedł do negocjacji z nadzieją, że udobrucha Amerykanów punktowymi ustępstwami o pomniejszym znaczeniu, które jednak pozwoliłyby Białemu Domowi na otrąbienie sukcesu (trochę jak w przypadku renegocjacji porozumienia NAFTA). – Okazało się jednak, że nie docenili – bądź nie dostrzegli – tego, jak bardzo zmieniło się nastawienie względem nich w Stanach Zjednoczonych, gdzie Trumpa właściwie nikt nie krytykuje za usztywnienie kursu wobec Chin. Z tego samego względu taktyka obliczona na przeczekanie prezydenta może nie być skuteczna – mówi ekspert.
Władze w Pekinie mimo wszystko mogą chcieć spróbować. Pod koniec ubiegłego tygodnia Wang Yang, jeden z siedmiu członków Komitetu Stałego Biura Politycznego KPCh, na spotkaniu z inwestorami z Wietnamu ocenił, że w najgorszym scenariuszu wojna handlowa będzie kosztować jego kraj 1 pkt proc. wzrostu gospodarczego (prognozy na ten rok mówią o dynamice na poziomie 6–6,5 proc.). Nawet jeśli każdy punkt PKB przy tej skali jest wielki jak cała gospodarka Kuwejtu albo Ukrainy, to z punktu widzenia Pekinu może to być gra warta świeczki, zwłaszcza jeśli Państwo Środka zdecyduje się na działania pobudzające eksport jak dewaluacja juana albo nawet całą gospodarkę jak kolejny impuls fiskalny.