Czy doczekamy się nowego początku w polityce?
Magazyn na majówkę / Dziennik Gazeta Prawna
Nadchodzi wiosna. Kwitną żonkile, z waty wyrasta rzeżucha, a z nimi po raz kolejny budzi się nasze odwieczne marzenie: żeby tak zacząć od nowa. Jeszcze raz, ab ovo. Odrodzić się, oczyścić. Żeby przez nasze życie (myślimy sobie), jak przez stajnię Augiasza, przepłynął na wskroś rwący nurt; by wymył wszystko, co zagmatwane, zgniłe, zapyziałe i pozwolił nam rozpocząć na czysto. Niech zniknie to, co brudne; niech zostanie to, co nowe i nietknięte, i da początek pięknu, dobru i prawdzie.
Ta uniwersalna potrzeba odnowy i oczyszczenia miewa oczywiście wymiar indywidualny – stąd popularność wiosennych detoksów miętą i pieprzem, ubraniowo-fryzurowych „makeoverów” czy poradników pomagających zacząć nowe życie. Ale ma też szerszy wymiar wspólnotowy, a więc i polityczny. Dlatego co jakiś czas opanowuje nas przemożna chęć, by odnowił się świat polityki – by stary układ spłonął, a zastąpiła go rzecz nowa, zdrowa, świeża i niepokalana jak pęd żonkila.
Karolina Lewestam / Media / materialy prasowe
Kto ma być symbolem tej odnowy, jej zwiastunem i głównym twórcą? Dziewica. Co jakiś czas marzy się nam ktoś politycznie nieumoczony, nietknięty i nieuwikłany; ktoś, kogo dusza będzie tak czysta, że siłą tej czystości na nowo tchnie dobro w system. Chcemy, by nas reprezentował, bo i my mamy w sobie cząstkę naiwnego dobra, która pragnie lidera. W takim debiutancie pokładamy nadzieję na sanację – od uzdrowienia klimatu politycznego po całkowitą zmianę toksycznego ustroju. Polityka bowiem jawi nam się jako gniazdo żmij, którego sprzątania nie można zlecić samym żmijom. Tylko polityczna dziewica może wrzucić granat w ich siedlisko.
Polska polityka jest przesiąknięta tęsknotą za czystością. Ale czy to marzenie się spełni? Czy nastanie nasza sanacja?

Anatomia niewinności

Najpierw ustalmy, że używanie kategorii dziewictwa jest zasadniczo niewłaściwe. Z wielu powodów: po pierwsze, to pojęcie dość idiotycznie rozdziela oś życia, fetyszyzując pojedynczy akt seksualny; po drugie, ponieważ nie jest zwykłą deskrypcją, ale wartościuje, przez wieki stanowiło narzędzie opresji kobiet. Tam, gdzie czystość jest walutą, pojawia się bierność i znika wolność. Ale właśnie dlatego będziemy go tu używać – w polityce czystość, jak się okaże, jest bowiem równie arbitralna, mityczna, nasycona przesądami i w gruncie rzeczy nieistotna jak w pościeli.
A potem usiądźmy i wsłuchajmy się w retorykę polityczną – i od razu dojdziemy do wniosku, że wybory to dzisiaj nic innego jak targ dziewic.
Od razu słychać, że dziś mało kto reklamuje swojego kandydata jako doświadczonego polityka. Długi staż jest niemal wyłącznie ciężarem. Kiedy Grzegorz Schetyna i dziewięciu byłych premierów i ministrów podpisało deklarację Koalicja Europejska dla Polski, politycy i komentatorzy nie wdawali się w zbędne polemiki z samym pomysłem inicjatywy, ale zaczęli wyśmiewać „dinozaurzą” naturę przedsięwzięcia. Komentarze były bezlitosne: porównywano wydarzenie do otwarcia muzeum historii naturalnej (Jan Śpiewak), puszczano „Ale to już było” Maryli Rodowicz (Robert Biedroń), postowano memy #DinosaurLivesMatter (Stanisław Tyszka). Z rzadka ktoś tylko merytorycznie opluwał spuściznę polityczną tego lub owego premiera – najgłośniejsza krytyka była taka, że oni są wszyscy, olaboga, starzy i zużyci i jeszcze śmią. Nie piszę tego, by bronić tamtej inicjatywy, ale by przyjrzeć się słowom, które stanowią dziś w politycznej walce najbardziej zabójczy oręż. Nie są to „niekompetentny”, „głupia” czy „podejmujący złe decyzje”, ale „stary”, „uwikłana”, „nieświeży”, „dinozaur”.
W narodzie istnieje bowiem przeświadczenie, któremu za chwilę się przyjrzymy bliżej, że długo działający polityk nieuchronnie traci czystość, z dziewicy zmienia się w kurtyzanę i staje się częścią gnijącego „układu”. Nic dziwnego więc, że polska polityka pełna jest dziewic tak prawdziwych, jak i samozwańczych, które podkreślają swoją nieustającą świeżość. Warto zauważyć, że dziewictwo polityczne to niekoniecznie dziewictwo w ogóle – za dziewicę robił na przykład, gdy budował Nowoczesną, Ryszard Petru, który był doświadczonym ekonomistą i miał już publiczną personę, nawet jeśli wciąż mógł się chwalić cnotą partyjną. Stan Tymiński, żeby sięgnąć parę lat wstecz, na dziewicę nie wyglądał, życie miał podobno burzliwe, ale polityczny hymen nienaruszony – i to było źródłem jego przedziwnego sukcesu. Palikot był przedsiębiorcą i jego dziewiczość też ograniczała się, jak można sądzić, wyłącznie do jednej sfery.
Polityczne dziewictwo jest, jak widać, stanem przez elektorat niezwykle pożądanym, choć niekiedy można się na nim przejechać, jak zrobił to na przykład Leszek Miller, kiedy w wyborach prezydenckich wystawił dziewiczą kandydaturę Magdaleny Ogórek. Bo nowa twarz, jakiej pragniemy, to nie po prostu ktoś nieuwikłany, niewinny i blond; to Joanna d’Arc, której wewnętrzne światło powiedzie lud na barykady. Niewinność ma być nie tyle zwykłym faktem, ile siłą, trutką na żmije. I na te barykady wiodą ludzi zwykle następujące rodzaje politycznych dziewic.
Jest „Niezależny ekspert”, który wejście w politykę obiecuje potraktować jako wehikuł dla merytoryki (taki miał być Petru). Jest „Społecznik” (ktoś w rodzaju Beaty Szydło, nieumoczony swojak, który swe pragnienie dobra przenosi w darze dla ludu na szczebel centralny), jest „Człowiek sukcesu” (jak Tymiński, Morawiecki czy Palikot, a dalej od nas Donald Trump; ktoś, kogo legitymizuje zawodowy sukces i który w rzekomym czynie społecznym oddaje swe talenty krajowi). Jest wreszcie „Outsider” – na przykład aktorka, albo po prostu pan Zdzich, którzy programowo nie mają pojęcia o ekonomii, wodociągach, legislacji czy polityce w ogóle, ale tak długo mieli dosyć rui, poróbstwa i korupcji, że w końcu usłyszeli zew narodu, przeskoczyli płot, wyjęli miecz z pochwy i ruszyli ku stolicy (to ci, którzy w serialach mówią kwestie w rodzaju: „Nie wiem, o co chodzi z tym długiem publicznym, ale wiem jedno: nie można pozbawiać dzieci lunaparków.”).
Dziewice polityczne wszystkich tych rodzajów dzielą się też na autentyczne i przebierane. Te autentyczne, jak ukraiński komik Wołodymyr Zelenski, naprawdę nie mają wiele wspólnego z polityką, może oprócz znajomych oligarchów, którzy sypią im kampanijnym groszem. Te przebierane to politycy w stylu Jarosława Kaczyńskiego, który siedział przy Okrągłym Stole, bawił w Magdalence, rządził już Polską i rządzi ponownie od trzech lat, ale jakoś nadal twierdzi, że jest czystym jak łza wiatrem odnowy, z siłą wodospadu obalającym zastane układy, kasty i elity. Dziewice autentyczne z kolei mogą być niezależne lub marionetkowe – Andrzej Duda był poniekąd dziewicą, ale jednak sterowaną dłońmi dziewicy nieautentycznej, czyli właśnie Prezesa.
Takie są dziewice polityczne. A czemu tak nam na nich zależy? Po co nam one? Czyż doświadczony polityk aby nie będzie w stanie lepiej zatroszczyć się o nasz interes niż ktoś, kto o polityce ma niewielkie pojęcie?
Dla bohaterów moralnych nie ma taryfy ulgowej. Lechowi Wałęsie absolutnie nie można więc oddać historycznej sprawied-liwości, bo przecież coś tam kiedyś podpisał. A Jacek Kuroń pozostaje czysty, bo nieszczęście śmierci pozbawiło go możliwości moralnego upadku

Polityka jako dom publiczny

Odpowiedź wydaje się prosta: łakniemy czystości, bo polityka jest brudna. Potrzebujemy odkupienia, bo polityka jest grzechem. Potrzebujemy dziewicy, bo wokół same kurtyzany. Ale kiedy zaczynamy się zastanawiać, skąd u nas tak głębokie przekonanie, że polityka z konieczności odbywa się w odmętach szlamu, robi się nieco trudniej.
No bo niby fakt, że politycy są szczególnie narażeni na pokusy korupcji i nepotyzmu – po pierwsze, wiele mogą, a po drugie, nie mieli treningu w kultywowaniu cnót publicznych, bo to nie Ateny kiedyś, ale Warszawa dziś. Niby zgoda, że wieloletnie funkcjonowanie w aparacie władzy, gdzie człowiek musi przetrwać, rozwijając relacje z innymi politykami i z lobbystami, po jakimś czasie czyni go odpornym na pragnienie prawdziwych reform. To prawda, że system zachęt niedojrzałej kulturowo demokracji promuje taktykę, nie strategię. To prawda, że niepewność politycznej kariery przy (stosunkowo do odpowiedzialności) niskich płacach daje politykom dodatkowy bodziec do materialnego ustawiania się. No i racją jest to, że u nas kulturowa norma w polityce ustawia moralną poprzeczkę wyjątkowo nisko, a kiedy wszyscy wokół kradną, kradzież – odwiecznym prawem stada – powoli przestaje się wydawać tak ogromnym grzechem.
Ale w naszym obrzydzeniu polityką jest coś więcej niż tylko stwierdzenie tych oczywistych faktów. Nieufność do polityków nie wydaje się już wcale wprost proporcjonalna do ilości ujawnianych korupcyjnych afer (w tej chwili właśnie dwie, afera KNF i kwestia Srebrnej, przechodzą zasadniczo niezauważone). W sposobie, w jaki moralnie dyskredytujemy polityczny świat, jest coś nieracjonalnego, coś niemal archetypicznego, nie do końca zależnego od faktów. To zresztą sentyment nie tylko polski, ale dość uniwersalny – Trump jest na przykład kolejnym amerykańskim politykiem, który programowo używał słynnego, zawsze chętnie słuchanego przez elektorat wezwania „Drain the swamp” (osuszyć – w domyśle waszyngtońskie – bagno).
Być może reprezentacyjny charakter polityki sprawia, że staje się ona wyrazem głębokich tęsknot tożsamościowych wspólnoty: chcemy mieć piękną i czystą politykę, bo sami chcielibyśmy być czyści i piękni. Ale jak to bywa z takimi tęsknotami, nigdy nie są spełniane, czyści i piękni możemy być tylko chwilami, a przez większość czasu jesteśmy mali, brzydcy i dość wredni, za co po równo nienawidzimy samych siebie, jak i samego piękna i czystości. Zakładamy niemoralność polityki częściowo dlatego, że sami w głębi duszy wiemy, że poddalibyśmy się korupcji; że przy sprzyjającym układzie motywacji sami zostalibyśmy jedną ze żmij. A pogarda dla skorumpowanej klasy politycznej pozwala nam o tym zapomnieć; krzyczenie „oczyścić bagno” sprawia, że nasze własne wewnętrzne bagno trudniej jest zauważyć. No i dzięki temu krzykowi wszelkie zło naszej wspólnoty przestaje wyglądać na zło naturalne i staje się usprawiedliwione; w tej mierze, w jakiej jesteśmy źli i brzydcy, jesteśmy źli i brzydcy, bo tak nami rządzą ci źli i brzydcy, panie i panowie. Innymi słowy: być może nasze obrzydzenie do polityki to forma autoagresji.
Jeśli jest w tym ziarno prawdy, rola dziewicy staje się oczywista: jest ona potencją zbawienia, tak dla wspólnoty, jak dla nas samych. Czystość wybieranego przez nas polityka jest dowodem na to, że może być dla nas nadzieja. Głos nań oddany jest zresztą odruchem nie tylko moralnym, ale też estetycznym, w tym samym sensie, w jakim odczuciem estetycznym jest obrzydzenie, jakie czujemy dla politycznego gniazda żmij.
O tym, że głos na nowicjusza jest zasadniczo odruchem pozapolitycznym, moralno-estetycznym, niedotyczącym konkretnych kwestii urządzania państwa, świadczy choćby fakt, że istnieją ludzie głosujący na radykalnie różne dziewice. Tak jak głos antysystemowy może podróżować od Janusza Korwin-Mikkego do Palikota, tak głos dziewiczy potrafi przemierzyć jeszcze większe odległości. Znane są mi osoby, które w 2015 r. głosowały na Nowoczesną, a dziś pragną tylko Biedronia. Powód? Za każdym razem wytłumaczeniem jest ogólna świeżość, nowość i (względna) młodość kandydata. W ostatnich wyborach prezydenckich w USA największe zdziwienie komentatorów budziła grupa wyborców Trumpa, która wcześniej głosowała na Obamę. Tymczasem Obama i Trump różnią się absolutnie wszystkim, oprócz tego, że stanęli w szranki z politycznymi weteranami, Johnem McCainem (potem Mittem Romneyem) i Hillary Clinton. Obamowski przekaz „Nadziei” i „Zmiany” najwyraźniej uwiódł tych ludzi nie ze względu na swoją polityczną treść, ale ze względu na abstrakcyjną obietnicę moralnej przemiany i oczyszczenia, a polityczny nowicjusz Trump też obiecał im odnowę, o dramatycznie innej treści, ale o podobnie porywającej sile emocjonalnej.
Z dziewicy bije siła moralna, a przynajmniej tak się nam, wyborcom, wydaje. A my, Polacy, o wiele lepiej radzimy sobie w obliczu starć moralnych niż merytorycznej gadaniny. Naszą cechą przyrodzoną jest rozumienie polityki jako Wielkiej Opowieści, w której siły dobra mierzą się z ciemną stroną mocy; Chrystusy narodów umierają na krzyżu, wrogowie czyhają, nastaje zmartwychwstanie. Polityka technokratyczna to opowieści o reformach i ustawach; „projekt kanalizacji /i dekret w sprawie prostytutek i żebraków”. W polityce reforma to rzecz poboczna, najważniejsza jest jakość moralna bohaterów – stąd nasza potrzeba lustracyjna, stąd nasza nienawiść do postkomuny, stąd fiksacja na przeszłości, nasza preferencja dla gestów ponad polityczną pracę. I stąd nasze czekanie na Joannę d’Arc, bo tylko ona, a nie jakiś tam ekonomista, może odnowić oblicze tej ziemi.

Zarządzanie czystością i szlamem

Nasza polityka to nie rzemiosło, to nasza historia moralna. Dlatego tak pragniemy w niej prawdziwych dziewic – ale też dlatego tak szybko strącamy je z piedestału. Dla bohaterów moralnych nie ma bowiem taryfy ulgowej. Lechowi Wałęsie absolutnie nie można więc oddać historycznej sprawiedliwości, bo przecież coś tam kiedyś podpisał. A Jacek Kuroń pozostaje dziewicą, bo nieszczęście śmierci pozbawiło go możliwości moralnego upadku.
Skutki takiej optyki bywają fatalne. Kiedy jedyne właściwe starcie polityczne to walka nieskalanego Dawida z politycznym Goliatem, najczęstszą emocją okołopolityczną będzie rozczarowanie, a potem gniew. Weźmy Okrągły Stół, który był poniekąd dość rozsądnym kompromisem – dziś jest dla wielu ludzi przede wszystkim symbolem założycielskiego grzechu III RP, dlatego właśnie, że było to wydarzenie, które wbrew prawu opowieści moralnej posadziło obok siebie dobro ze złem. Dawid ułożył się z Goliatem; PRL-owski pan zgłosił się po prawo pierwszej nocy i na zawsze odebrał dziewictwo Solidarności.
O ile złość na negocjacje Okrągłego Stołu to domena prawicy, na lewicy trwa ogólniejsza nieco histeria antytransformacyjna. Rozsądnym podejściem byłaby reformatorska akceptacja, zrozumienie, że ci, którzy byli wówczas u władzy, podejmowali decyzje niejako w ciemno i pod wpływem fascynacji Zachodem; to spowodowało, że transformacja miała takie, a nie inne skutki uboczne; inna ścieżka miałaby inne. Teraz weźmy się do roboty i poprawmy błędy. Ale część lewicy traktuje przemiany po 1989 r. w kategoriach grzechu właśnie, grzechu przeciwko sprawiedliwości w ogóle i dlatego odrzuca ją w całości jako oszukańczą odnowę, a dla jej twórców ma wyłącznie pogardę i złość. Dlaczego? Bo dziewicom transformacji nie udało się zachować ideologicznej czystości.
Twarde standardy dziewictwa sprawiają, że polityka staje się programowo rozczarowująca, i to nie tylko u nas. Tak jak my rozliczamy III RP z jej błędów moralnych i wypaczeń i chcemy zastąpić ją nową, czystszą IV RP, tak obsesją amerykańskich demokratów staje się powoli rozliczanie Obamy (Obama to zresztą zupełnie swoista odmiana dziewicy politycznej, a mianowicie „Prorok”; u nas to kategoria na wymarciu, z wyjątkiem smoleńskich wcieleń Jarosława Kaczyńskiego). Obama, nadzieja spragnionych dobra ludzi, stał się rozczarowaniem, bo realna polityka nie pozwoliła mu dokonać wszystkich rzeczy, o jakich marzy progresywna lewica. Był mianowicie także zwykłym politykiem, który łapał nielegalnych imigrantów i bratał się z wielkim biznesem. Wystarczy zajrzeć w ich bąbel internetowy, żeby zrozumieć, że jeszcze kilka lat, a Obama stanie się dla nich symbolem politycznego zgnuśnienia i upadku, a jego rządy będą postrzegane tak, jak rządy Unii Wolności przez naszą lewicę. Miejsce Obamy w świadomości demokratów zajmuje dziś nowa w kongresie Alexandria Ocasio-Cortez; mam nadzieję, że ma świadomość, iż dziewiczy zegar tyka także dla niej.
A ponieważ o nic nie jest tak łatwo jak o rozczarowanie, czystość i skalanie stają się najważniejszymi elementami politycznej gry. Tuska bruka dziadek w Wehrmachcie, kogo innego tata w PZPR; jeden traci ideologiczną czystość dawnym sprzeciwem dla związków partnerskich, inny kontaktami ze splamioną osobą. Zarządzanie czystością i szlamem, połączone z obietnicami uzdrowienia to dziś sól polskiej polityki. Dobrze skalibrowane opowieści o tym, że Polska gnije, budzą w elektoracie tę naszą najsilniejszą potrzebę, potrzebę odnowy. Trzeba politykę zohydzić, żeby móc ją odkupić – kto zrobi to najlepiej, wygra; ale w przyszłości zginie od podobnego miecza.
Dziewica polityczna, jakiej pragniemy, to nie po prostu ktoś nieuwikłany; to Joanna d’Arc, która powiedzie lud na barykady. Niewinność ma być nie tyle zwykłym faktem, ile trutką na żmije

Zacząć od nowa

Prawie każde dziewictwo jest dziś zasadniczo populizmem. Zwykle niewiele wiemy o danej dziewicy, o jej odporności na lobbing, o jej realnej politycznej sile, o tym, jak się zachowa, gdy spadną na nią przykre obowiązki. Jej realną walutą jest bowiem nadzieja na odnowę, tęsknota za czystością, wizja nowego początku. W procesie niejako odwrotnym do unicestwiania kozła ofiarnego, dzięki czemu wspólnota uwalniała się od grzechu i zła, dziewica ma uogólnić naszą czystość i dobre intencje i działać jako awatar lepszej części naszej natury. Wystawiając ją przed szereg, widzimy siebie na nowo jako dobrą, niezbrukaną wspólnotę, która może raz jeszcze zacząć od nowa.
Dziewictwo jest populizmem także dlatego, że dziewictwem się zarządza, wytwarza się je niejako na tle zbrzydzonej polityki. PiS musi wymyślić układ, żeby nieść uzdrawiające moce; Biedroń musi zohydzić PO-PiS, żeby dostatecznie mocno emanować świeżością; Kukiz musiał opluć system partyjny, żeby wejść do Sejmu jako niepartia. To, co się jawi jako nieskalane w danym momencie, może być funkcją mozolnie tworzonej politycznej optyki.
Ale nawet gdy dziewictwo jest autentyczne, a serce kandydata czyste, i tak nowość szybko straci swój urok. Dziewice wchodzą w układy, a wydarzenia fundacyjne szybko odsłaniają swoje dwuznaczne bebechy. Po rozczarowaniu przychodzą złość i konstatacja, że wszystko jest jednak brudne po równo, a kto zanurza się w szambie, nie będzie pachniał bzem.
I jeśli, drodzy czytelniku i czytelniczko, zainspirowani kwitnącymi żonkilami i rzeżuchą zapragniecie oddać swój głos na „vierge du jour” (na ciebie patrzymy, Robercie Biedroniu), musicie być gotowi na to, że prędzej czy później opadnie zeń nimb czystości. Albo, co gorsza, okaże się ona dziewicą rzuconą na pożarcie smokowi brudnej polityki. Bo to jest kraj wielu pięknych rzeczy, ale na pewno nie jest to kraj długowiecznych dziewic.