Przyszłość narodów przywódcy wykuwali zazwyczaj na polach bitew lub przy stołach rokowań, tylko Europa Wschodnia ma jeszcze alternatywę w postaci Puszczy Białowieskiej
Dziennik Gazeta Prawna
Niezależnie, ile bezbronnych zwierzaków zastrzeliłby Jan Szyszko, i tak chwilę po odejściu z polityki nikt by o nim nie pamiętał. Ale ambitny minister środowiska znalazł sposób, żeby zapisać się na kartach historii. W gestii jego resortu znajduje się jedno magiczne miejsce, w którym – ilekroć nasza część Starego Kontynentu zaczyna wrzeć – krzyżują się ścieżki wiodące do przyszłości. Jeśli wierzyć ministrowi, to wziął się do Puszczy Białowieskiej, żeby ocalić ją przed: kornikiem drukarzem i ekologami (w przeciwieństwie do zwierząt nie da się ich legalnie odstrzelić). Jednak coraz więcej wskazuje, że to tylko błahe preteksty używane do przykrycia prawdziwych intencji. W rękach Jana Szyszki puszcza zamieniła się w Okopy Świętej Trójcy z „Nie-Boskiej komedii” Zygmunta Krasińskiego. Twierdzę szturmowaną przez rewolucyjne hordy, za nic mające tradycję, stare autorytety i Boga, bo wybierające nowoczesność oraz Brukselę. To na ich drodze stanął minister środowiska wraz ze swymi drwalami. Wizja być może nieco szalona, lecz to, co wyprawia się wokół Puszczy Białowieskiej, zakrawa na czyste szaleństwo. Czy to na własną chwałę, czy tylko realizując wolę swego prezesa, minister Szyszko uczynił z puszczy bastion, postawiony w poprzek wielu zasad Unii Europejskiej, z koniecznością respektowania orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości UE na czele. A precedensy mają to do siebie, że bywają nie tylko niebezpieczne, lecz także zaraźliwe. Trudno przewidzieć konsekwencje, jakie przyniesie nadchodząca faza bitwy o las. Jednak jeśli przypomnieć sobie, że w Puszczy Białowieskiej już nieraz ważyły się losy naszej części świata, to można mieć przeczucie, iż nadchodzi kolejne przesilenie.
Knieja Jagiellonów
„Król polski Władysław zatrzymał się w Białowieży przez osiem dni zajęty polowaniem. Złowił w tym czasie mnóstwo leśnej zwierzyny. Kazał ją zasolić i w beczkach przesłać przez Narew i Wisłę do Płocka i przechować na przyszłą wojnę” – zapisał Jan Długosz. Działo się to na początku grudnia 1409 r., zaraz po tym, jak Jagiełło wspólnie z Wielkim Księciem Witoldem zdecydowali, że wiosną wznowią działania zbrojne przeciw Zakonowi Krzyżackiemu. Nie po raz pierwszy dla kuzynów Puszcza Białowieska okazywała się bezpieczną ostoją. Już ćwierć wieku wcześniej, niedługo po podpisaniu unii w Krewie Witold nakazał zbudować w głębi lasu dwór myśliwski, idealne miejsce nie tylko do odpoczynku, lecz także dyskretnych spotkań. Niestety nie zachowały się żadne zapiski, jak często zjawiali się w nim kuzyni, z których jeden został mężem polskiej królowej Jadwigi, przejmując po jej śmierci władzę w Polsce, a drugi rządził Litwą. Dzięki kronikom Długosza wiemy, że obaj wraz z żonami i dworem w 1426 r. szukali tam schronienia przed dżumą, która nawiedziła Polskę. Wówczas Jagiełło, polując konno na niedźwiedzia, spadł i złamał sobie nogę (mający już siedemdziesiątkę na karku król szybko doszedł do zdrowia). „Knieja była dla Jagiełły lekarstwem na wszystko. Jeżeli chandra go dopadała, uciekał do lasu” – twierdzi Bronisław Sałuda w książce „Łowy władców Polski”.
Królewski syn Kazimierz Jagiellończyk nauczył się łączyć przyjemne z pożytecznym. „Tamże się u Wigrów i w knyszyńskich puszczach ustawicznie łowami bawił, opuściwszy i porzuciwszy sprawy koronne, dlatego wielkie rozboje i okrutne swawoleństwo w Polszcze urosły” – skarżył się w „Kronice Polskiej, Litewskiej, Żmudzkiej i wszystkiej Rusi” Maciej Stryjkowski. W rzeczywistości Kazimierz Jagiellończyk znikał na łowy z powodów politycznych. Ilekroć chciał przeforsować na sejmikach coś, co mogło być trudne do przełknięcia dla poddanych, wcześniej zaszywał się w puszczy. Przedłużająca się nieobecność króla wzmagała powszechny niepokój w państwie. Gdy ten był już dostatecznie mocny, monarcha wracał, a wszyscy dużo łatwiej ulegali jego woli. Z kolei syn Jagiellończyka Zygmunt Stary, wzorem dziadka traktował leśne ostępy jako miejsce najlepsze do odpoczynku. Kazał więc w Starej Białowieży wznieść pałacyk myśliwski, dużo bardziej luksusowy niż ten pozostawiony przez Witolda. Nie mógł przy tym przewidzieć, jakim stanie się dla niego kłopotem to, iż w urokach nieprzebytych kniei zagustuje też jego syn. Królewiczowi Zygmuntowi Augustowi ucieczka na łowy pozwalała ograniczyć do minimum czas, jaki musiał spędzać ze świeżo poślubioną Elżbietą Habsburżanką. Niezbyt lotna, nieśmiała i do tego jeszcze chora na epilepsję żona zupełnie nie pociągała następcy tronu. Zwłaszcza gdy po jednym z polowań w Puszczy Białowieskiej wybrał się do Gieranonów, gdzie poznał młodą wdowę Barbarę Radziwiłłównę. Ten romans miał wstrząsnąć Rzeczpospolitą, choć początkowo Zygmuntowi Augustowi udawało się go skutecznie ukrywać. Kiedy chorowita żona przebywała w Wilnie, on całe miesiące spędzał na polowaniu. Choć jego nadwornego intendenta zastanowiło, czemu musiał sprowadzić do pałacyku w Białowieży dwie puchowe pierzyny oraz dwa urynały, zwane potocznie nocnikami.
Szybka śmierć Elżbiety Habsburżanki w 1545 r. i zaskakujący dla wszystkich, potajemny ślub Zygmunta Augusta z Barbarą postawiły Rzeczpospolitą na krawędzi poważnego kryzysu politycznego. Cały stan szlachecki z wielkimi oporami przyjął małżeństwo królewicza, który wkrótce zasiadł na tronie. Kryzys nie wybuchł głównie dlatego, że Zygmunt August znów bardzo szybko owdowiał.
Białowieża dla oświecenia
Dynastia Jagiellonów wygasła, a Rzeczpospolita stopniowo chyliła się ku upadkowi, ale fascynacja kolejnych monarchów Puszczą Białowieską się nie zmieniła. Jak magnes przyciągała ona królów, uwielbiających spędzać w niej czas. Najwięcej mieli go ci, którzy – jak August III – nie dzierżyli już prawie realnej władzy. Jej brak zrekompensował sobie obeliskiem postawionym nad brzegiem Narewki w Nowej Białowieży. Informuje on, że ów monarcha podczas wielkiego polowania 27 września 1752 r. osobiście położył trupem 20 żubrów na 42 wówczas zabite, o mnogości innego zwierza już nie wspominając. Tym osiągnięciem mógł zaimponować wielu współczesnym mu władcom, choć jeszcze bardziej tym, że w ogóle polował na żubra. Zwierzę owo wówczas nie występowało już w żadnym innym miejscu Europy.
To, jak niezwykłą puszczą dysponują Polacy, w końcu zaczęli dostrzegać oni sami. Antoni Tyzenhauz, oddelegowany przez króla Stanisława Augusta w okolice Grodna, by tam zakładać manufaktury, pierwszy dostrzegł potencjał starożytnego lasu. Podzielił go na dwanaście okręgów, nazwanych strażami, z myślą o ochronie przed miejscową ludnością oraz gospodarczą eksploatacją. Zadbał również o międzynarodową promocję. Okazję do niej dał sławny filozof Jan Jakub Rousseau. W 1770 r. przygotował on specjalnie dla Polski projekt koniecznych reform oraz ustawy zasadniczej. Przy tej okazji wielokrotnie ciepło wypowiadał się o Rzeczpospolitej, jednocześnie podkreślając swą niechęć do zepsucia obyczajów na Zachodzie, a także wielkich miast. „Słysząc o tym Antoni Tyzenhauz, podskarbi nadworny litewski, podczas pobytu swego w stolicy francuskiej w 1778 roku, powziął myśl namówienia filozofa genewskiego do przeniesienia się do Polski” – zapisał w dziele „Starożytna Polska pod względem historycznym, jeograficznym i statystycznym opisana” Michał Baliński. „Wiedząc zaś o jego nienawiści do towarzystwa i o zamiłowaniu w życiu samotnym, postanowił mu ofiarować na przyszły pobyt lasy białowieskie, miejsce najodludniejsze zapewne w całej Europie” – dodawał. Podskarbi litewski obiecał filozofowi dom w puszczy, własny powóz do przejażdżek oraz stałą pensję. Wedle relacji Balińskiego sławny filozof początkowo zapalił się do idei osiedlenia w Puszczy Białowieskiej i nawet dogadywano ostatnie sprawy związane z przeprowadzką, kiedy nagle plan Tyzenhauza runął w gruzy. „Zjawił się w Paryżu na nieszczęście rodaków znany awanturnik Wiażewicz, który zarobiwszy spekulacją na dziwactwach Rousseau, zawarł z nim znajomość, podszedł udanym nieszczęściem i haniebnie oszukał. Oburzony Rousseau zdradzoną ufnością, rozgniewał się i na Polaków, a zaniechawszy zupełnie zamiaru zamieszkania w Puszczy Białowieskiej, przeniósł się do Ermenonville pod Paryżem” – twierdził Baliński. Choć należałoby raczej sądzić, że filozof, kiedy tylko zorientował się, iż Polacy na poważnie wzięli jego oświeceniową pozę, skorzystał z pierwszego pretekstu, byle nie porzucać wygód cywilizacji.
Las na imperialną miarę
Rozbiory Rzeczpospolitej sprawiły, że Puszcza Białowieska znalazła się w granicach imperium Romanowów. W tym ogromnym państwie nie brakowało lasów pełnych dzikiej zwierzyny, lecz nie minęło nawet stulecie i to Białowieża stała się ulubionym miejscem polowań carów. Jej magii ulegli równie mocno, jak niegdyś Jagiellonowie. Co więcej, zaczęli spraszać do kniei przejętej przez Ministerstwo Dóbr Państwowych koronowane głowy z całej Europy. Po fatalnie przegranej wojnie krymskiej car Aleksander II wpadł na pomysł, że wspólne łowy z innymi monarchami pomogą odbudować mocno nadwątlony prestiż Rosji. Urzędników Ministerstwa Dóbr Państwowych władca obarczył zadaniem przygotowania na października 1860 r. myśliwskiego zjazdu, który swym rozmachem przyćmi sławne polowanie sprzed stu lat Augusta III. Pracownicy ministerstwa musieli przestudiować dzieła polskich dziejopisarzy oraz pamiętniki, by wzorując się na starych relacjach, zorganizować odpowiednio wystawne łowy. Ściągnęło na nie liczne grono niemieckich książąt, m.in. Fryderyk Heski i August Wirtemberski. Zwierzynę na strzał naganiało ponad 2 tys. zmobilizowanych z całej okolicy włościan. Pomimo tak ogromnego wysiłku Aleksander II ustrzelił osobiście tylko cztery żubry na ogólną liczbę 28 upolowanych. Gdzież mu więc było do Augusta III Sasa. Podobne imprezy powtarzano przez następne lata. Wreszcie kolejny car Aleksander III w 1889 r. zdecydował, że puszcza przestanie podlegać ministerstwu i zostanie włączona do dóbr prywatnych Domu Cesarskiego. Wkrótce ruszyła w niej budowa kompleksu budynków z okazałym, carskim pałacykiem myśliwskim w centrum. W jego pobliże doprowadzono linię kolejową, aby zapewnić imperatorowi maksymalny komfort podróżowania. Zaczęto nawet sprowadzać do puszczy rzadkie gatunki zwierząt z ogrodów zoologicznych i zwierzyńców całej Europy. Wszystko po to, żeby car miał więcej frajdy podczas łowów.
Białowieski raj najmocniej docenił ostatni imperator Mikołaj II. Swoją puszczę wręcz uwielbiał. Gdy tam przyjeżdżał, to wraz z całą rodziną, i zaszywał się w Białowieży na dwa lub trzy tygodnie. W przeciwieństwie do dziadka i ojca nie palił się do goszczenia wtedy koronowanych głów z zagranicy, wybierając święty spokój. Ciągle więc zbywał swego kuzyna, cesarza Niemiec Wilhelma II, gdy ten usiłował się wprosić na łowy do Białowieży. Choć wiosną 1914 r. po raz pierwszy zastanawiał się, czy nie udzielić pozytywnej odpowiedzi na pytanie z Berlina. Wilhelm II był zapalonym myśliwym, a rozmowa w cztery oczy mogła rozładować narastające napięcie w Europie. Tak jak stało się to w sierpniu 1907 r., podczas spotkania obu monarchów na pokładzie cesarskiego jachtu „Hohenzollern”. Ostatecznie kajzer nie zawitał do Białowieży, a na Starym Kontynencie w połowie lata 1914 r. wybuchła wielka wojna. Nieszczęsny car cały rok marzył, by choć na chwilę móc od niej odpocząć. Wreszcie 16 czerwca 1915 r. w liście do żony wyżalił się, że tak bardzo chciałby, choćby na jeden dzień, uciec do Białowieży. „Pluń Ty na tę kwaterę główną! Niczego dobrego w niej nie wysiedzisz. Dzięki Bogu za to, że spędzisz przyjemny dzień w Białowieży, na łonie przyrody, z dala od intryg” – odpisała przyzwalająco Aleksandra Fiodorowna. Wprawdzie na froncie armie niemieckie i austrowęgierskie rozpoczęły ofensywę, lecz Mikołaj II nie potrafił porzucić swego marzenia. Kiedy tylko do kwatery głównej w Baranowiczach dotarła depesza z informacją, że udało się zatrzymać natarcie wroga, car wskoczył do samochodu. Po przejechaniu ponad 180 km po południu 22 czerwca dotarł na miejsce. „Wczoraj doprawdy rozkoszowałem się Białowieżą. Czułem się dziwnie, będąc sam, bez Ciebie i dzieci. Czułem się takim samotnym i smutnym, ale pomimo to cieszyłem się na widok naszego domu i naszych miłych komnat, zapominając o teraźniejszości i na nowo przeżywając dni minione” – pisał do żony. „Jechaliśmy przez las znakomitymi, pokrytymi trawą dróżkami i wyjechaliśmy na dużą drogę przy końcu puszczy. Pogoda była wspaniała, ale w tym roku trwała taka susza, że nawet błota zanikły, a gęsty pył podnosił się z drogi nawet w lesie: wszystkim, którzy jechali, twarze pociemniały nie do poznania” – dodawał, żałując, że dla swej puszczy mógł poświęcić tylko jeden dzień. „Po Białowieży, oczywiście, jest lżej. Ale będąc tutaj nie wiedziałem, gdzie i jakie wojska się znajdują” – skarżył się w kolejnym liście do Aleksandry Fiodorownej. Do swego ukochanego miejsca miał już nigdy nie powrócić. Wkrótce front przełamały wojska niemieckie, rozpoczynając marsz na Petersburg. Kiedy Puszcza Białowieska znalazła się w rękach II Rzeszy, cesarz Wilhelm II spakował swe strzelby myśliwskie i w połowie listopada 1915 r. przybył do lasu, który odebrał kuzynowi. Wreszcie mógł sam odstrzelić jakiegoś żubra.
Ostępy bolszewików
Cesarz Wilhelm niezbyt długo mógł cieszyć się swą zdobyczą. Niemcy przegrały wojnę i musiały się pogodzić z tym, że Polska odzyska niepodległość. W granicach II Rzeczpospolitej znów znalazła się Puszcza Białowieska. Ale przyszłość młodego państwa nadal była bardzo niepewna. W Rosji trwała wojna domowa, której przebieg z uwagą śledzono w Warszawie. Zwłaszcza że polskie wojska same toczyły boje z Armią Czerwoną. „U progu lata 1919 roku bolszewicy szukali pieriedyszki (chwili wytchnienia – red.) na swoim zachodnim (przeciwpolskim) froncie, aby móc zebrać siły do rozprawy z wrogiem wewnętrznym. Wtedy właśnie pojawia się w Warszawie Julian Marchlewski (pseudonimy: Karski, Kujawski), wracający z Niemiec do Moskwy działacz niemieckiej, polskiej i rosyjskiej socjaldemokracji, ściślej jej bolszewickiego odłamu” – opisuje Andrzej Nowak w monografii „Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 – zapomniany appeasement”. Dzięki starym znajomościom w PPS Marchlewski łatwo nawiązał kontakt z otoczeniem naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego, inicjując tak tajne rokowania między Polską a bolszewicką Rosją. Jako że dla obu stron paktowanie ze sobą było w tamtym czasie mocno kompromitujące, starannie ukrywano wszelkie kontakty. Stąd za najlepsze miejsce do dyskretnego spotkania uznano pod koniec lipca 1919 r. Białowieżę. Piłsudskiemu zależało na tym, żeby białogwardziści nie wygrali wojny domowej. Rosyjski rząd, mogący liczyć na bliski sojusz z Zachodem, byłby wielokroć niebezpieczniejszy dla II RP od komunistów. Choć najlepszą opcją dla komendanta było wzajemne wykrwawienie się walczących stron. „Dławcie się, bijcie się, nic mię to nie obchodzi, o ile interesy Polski nie są zahaczone” – wyłożył, jakie należy przyjąć stanowisko podczas rozmów, wyznaczonemu na przewodniczącego polskiej delegacji hrabiemu Michałowi Kossakowskiemu. W miejscu, gdzie jeszcze niedawno bywała carska rodzina, którą bolszewicy zdążyli już zgładzić, przez ponad tydzień ich oprawcy paktowali z Polakami o przyszłym kształcie Europy Wschodniej. Obie strony nie ufały sobie za grosz, dlatego rozmowy przerwano, acz zostawiając furtkę do kontynuacji. Wznowiono je pospiesznie na początku października w białoruskich Mikaszewiczach, gdy nacierająca z południa armia gen. Denikina znajdowała się 300 km od Moskwy. Komunistycznemu reżimowi coraz realniej groził upadek. Polska strona dość łatwo zgodziła się wówczas, żeby na froncie nastąpił „cichy rozejm”. Piłsudski wstrzymywał ofensywę, czekając, co wyniknie ze zmagań bolszewików z białogwardzistami. Wygrali ci pierwsi, lecz nigdy potem nie okazali, że pamiętają, komu zawdzięczali ocalenie skóry. Natomiast zapomnieć nie mógł carski gen. Anton Denikin, który na emigracji w USA wydał wspomnienia, oskarżając w nich Piłsudskiego, że za sprawą tajnych rozmów w Białowieży oddał ostatecznie Rosję w ręce komunistów.
Polowanie na przyszłość
„Widziałem Puszczę Białowieską na ekranie. Były to zdjęcia dokładne, a przecież nie dawały rzeczy dla tej puszczy najistotniejszej, tego zapachu, który wytwarza olbrzymiość przestrzeni leśnej” – pisał Stanisław Cat-Mackiewicz w książce „Klucz do Piłsudskiego”. Używając tej metafory dla podkreślenia, że trudno, nie znając osobiście Piłsudskiego, zrozumieć „tajemnicę miłości, którą do siebie wzbudzał”. Mackiewiczowi fascynująca siła osobowości marszałka przywodziła na myśl fenomen starożytnej puszczy, choć sam Piłsudski Białowieży nie darzył specjalną atencją, a polowań wręcz nie znosił. Co innego nominowany przez niego na prezydenta Ignacy Mościcki. Uwielbiał on funkcje reprezentacyjne oraz strzelanie do zwierząt. Łącząc przyjemne z pożytecznym, regularnie zabierał zagranicznych gości na łowy do Białowieży. Ten zwyczaj nasunął ambasadorowi polskiemu w Berlinie, Józefowi Lipskiemu, pomysł, jak rozpocząć ciche zbliżenie z III Rzeszą. Za jego namową na łowy do Polski został zaproszony Hermann Göring. Wszyscy dobrze wiedzieli, jak jeden z najważniejszych współpracowników Hitlera uwielbia polowania. O czym najlepiej świadczył tytuł Wielkiego Łowczego Rzeszy. Kiedy pod koniec lutego 1935 r. Göring przybył na łowy, oprócz prezydenta Mościckiego wzięli w nich udział m.in. marszałek Senatu Władysław Raczkiewicz oraz prezes Polskiego Związku Stowarzyszeń Łowieckich gen. Kazimierz Sosnkowski i gen. Kazimierz Fabrycy. W Warszawie dogorywał ciężko chory Józef Piłsudski i zaczynała się rozgrywka w obozie sanacyjnym, kto po śmieci komendanta będzie kierował państwem. Gość poinformował wówczas gospodarzy, że Niemcy oraz Japonia przygotowują pakt antykominternowski, wymierzony w ZSRR, jednocześnie proponując, żeby Polska do niego przystąpiła. Zaraz po polowaniu tę samą ofertę złożył Piłsudskiemu. Marszałek grzecznie odmówił, wybierając kontynuowanie polityki równowagi między obu sąsiednimi mocarstwami. Wielki Łowczy Rzeszy wyjeżdżał więc z Polski rozczarowany, ale w Puszczy Białowieskiej się zakochał. Dlatego bardzo chętnie wrócił tam w lutym 1936 r. Jego wizyty bardzo zaniepokoiły rządy w Londynie i Paryżu, obawiające się, iż II RP w końcu wybierze sojusz z Niemcami, zwłaszcza że Göring stał się gorącym orędownikiem nawiązania jak najlepszych relacji z Polską. Acz do Białowieży przyjeżdżał regularnie również dlatego, że strzelał tam do zwierząt, o jakich na terenie Niemiec myśliwi mogli jedynie pomarzyć.
Przez cały czas rozmowy o skierowanym przeciwko Związkowi Radzieckiemu sojuszowi dreptały w miejscu. Choć do polowań dołączyli marszałek Edward Rydz-Śmigły i minister spraw wojskowych gen. Tadeusz Kasprzycki. Gdy pakt wydawał się już na wyciagnięcie ręki, Göring w sierpniu 1938 r. podarował Mościckiemu, specjalnie dlań przygotowanego, terenowego mercedesa. Stał się on oficjalnym samochodem myśliwskim prezydenta Polski. Tymczasem na początku 1939 r. Warszawa ostatecznie odrzuciła starania Berlina, odmawiając wzięcia udziału we wspólnej inwazji na ZSRR. W lutym posłano Hermannowi Göringowi kolejne zaproszenie na łowy do Białowieży, a on po raz pierwszy je odrzucił. Zamiast niego niespodziewanie przyjechał szef SS Heinrich Himmler. Jego zjawienie się w puszczy wróżyło Polsce jak najgorzej. Co bystrzejsi obserwatorzy mogli się domyślić, że w Berlinie zapadła decyzja, iż II RP ma zostać zlikwidowana.
Koniec imperium zła
Komuniści z założenia nie mogli wierzyć w nic, co byłoby sprzeczne z jedynie słuszną ideologią. Zupełnie więc nie dostrzegali magii puszczy. Po II wojnie światowej znalazła się ona na marginesie życia politycznego, lecz tylko do czasu. Jej triumfalny powrót nastąpił z początkiem grudnia 1991 r., pół roku po tym, jak puczyści pod wodzą Giennadija Janajewa próbowali obalić Michaiła Gorbaczowa, żeby przywrócić porządek w ZSRR. Przegrywając, pogłębili jedynie chaos, a na prawdziwego przywódcę Rosji wywindowali Borysa Jelcyna. To jego, przed nadchodzącą zimą, postanowił osobiście błagać o ropę i gaz ówczesny przewodniczący Rady Najwyższej Białorusi Stanisław Szuszkiewicz. „Żeby zaprosić Borysa Jelcyna, zaproponowałem polowanie” – wspominał Szuszkiewicz w wywiadzie udzielonym Polskiemu Radiu w 2011 r. Za najbardziej odpowiednie miejsce uznał oczywiście Puszczę Białowieską. Gości z Moskwy i doproszoną na łowy delegację z Ukrainy postanowił umieścić w oddalonej od Białowieży o 10 km wsi Wiskule. W tej, znajdującej się przy granicy z Polską, miejscowości jeszcze za czasów rządów Nikity Chruszczowa wzniesiono pałacyk dla prominentów z Kremla. Idealne miejsce, by spokojnie porozmawiać o interesach. „Nie mieliśmy pieniędzy, chcieliśmy stać się państwem rynkowym, ale nie mieliśmy wtedy autorytetu, wiarygodności. Nikt by nie dał nam kredytu. Nie moglibyśmy kupić ropy naftowej i gazu. Dlatego chcieliśmy poprosić, żeby prezydent Rosji Borys Jelcyn znalazł jakiś stary radziecki sposób, żeby nam »postawić« tę ropę naftową i gaz” – relacjonował Szuszkiewicz. Tymczasem jego oraz świeżo upieczonego prezydenta Ukrainy Łeonida Krawczuka Rosjanie zaskoczyli swoją kontrpropozycją. Towarzyszący Jelcynowi sekretarz stanu Federacji Rosyjskiej Giennadij Burbulis zaproponował formalną likwidację Związku Radzieckiego.
„To były jego słowa, że Związek Radziecki jako rzeczywistość geopolityczna i podmiot prawa międzynarodowego przestaje istnieć. To jemu należy przyznać. Był wtedy drugą osobą w Rosji, sekretarzem stanu, pierwszym i ostatnim” – zapamiętał Stanisław Szuszkiewicz. Zaproponowaną przez Rosjan deklarację przedstawiciele Białorusi i Ukrainy przyjęli z entuzjazmem. Oznaczała ona, że wszyscy uczestnicy spotkania z Puszczy Białowieskiej godzą się na pokojowe rozwiązanie ZSRR. W jego miejsce miała powstać dobrowolna Wspólnota Niepodległych Państw. Nadal urzędującego prezydenta Związku Radzieckiego Michaiła Gorbaczowa nikt nie zamierzał pytać o zdanie. Tak 8 grudnia 1991 r. na skraju ulubionej puszczy Jagiellonów dobiegały końca dzieje kolejnego imperium, które dominowało w Europie Wschodniej. Historia zdawała się zataczać koło, zaś starożytny las znów znalazł się na jej marginesie. Co zawsze jest tylko stanem przejściowym. I tak naprawdę to nie Jan Szyszko postanowił zająć się puszczą, lecz to ona go do siebie wezwała.