Platforma górą. Drugi raz z rzędu. Okazało się, że Polska w budowie nam nie przeszkadza, bo mamy nadzieję, że wreszcie ta budowa się zakończy. Na to liczymy – dając władzę PO na kolejne cztery lata. Ale te nadzieje są w niewielkiej grupie społeczeństwa. Szturmu na lokale wyborcze przecież nie było. Nie przekonały nas kampanie. Nie pobudziła sytuacja kryzysowa.

Choć do końca wojny polsko-polskiej wciąż daleko, choć światowy system finansowy trzeszczy w szwach, a światowa gospodarka ugina się pod brzemieniem długów, my – wyborcy – mamy powody do radości. Może nie za duże, może trochę na wyrost, ale jednak. W końcu wiemy, czego się po rządzących spodziewać.

Przywódca zwycięskiego ugrupowania nie zaskoczy nas kosmiczną koalicją, ministrowie nie zasypią absurdalnymi pomysłami i nawet posłowie, choć w części nowi, chętni wrażeń i sławy, mówić będą zrozumiałym językiem. Nie będzie powyborczego odzyskiwania spółek, przetasowań w urzędach mniej i bardziej rozrośniętych, klecenia na chybcika przyszłorocznego budżetu i lamentów, w jakim to stanie kraj zastaliśmy.

Nie ma już alibi. Platforma Obywatelska jako pierwsza partia po 1989 roku utrzymała władzę. Już nie może udawać. Że prezydent nie ten, że opozycja męcząca, a z reformami trzeba poczekać, bo sytuacja polityczna niepewna. W osiem lat można kraj zmienić i naprawić, można też pogrążyć. To od odwagi Donalda Tuska zależy, czy za cztery lata będziemy go szanować, czy nie.