Wraz ze wzrostem nakładów na ochronę przeciwpowodziową mogą, paradoksalnie, rosnąć straty – ostrzegają eksperci.
Nowe, wyższe i solidniejsze wały, systemy nowoczesnych zbiorników retencyjnych budują poczucie bezpieczeństwa. W takiej solidnie chronionej dolinie bardzo szybko rośnie wartość inwestycji. Ludzie rozbudowują osiedla, rozrasta się biznes i przemysł. Nawet najlepszy system przeciwpowodziowy nie zmieni jednak faktu, że są to naturalne tereny zalewowe. A – jak podkreślają hydrolodzy – woda jest tak potężnym żywiołem, że może przełamać każde zabezpieczenie. W takiej sytuacji dochodzi do zwielokrotnienia strat finansowych. Dochodzi do zapętlenia się błędnego koła: zwiększone wydatki na ochronę – rosnące inwestycje – większe straty podczas ewentualnej powodzi.
Cały krajowy system przeciwpowodziowy zaledwie w marcu skończyli analizować inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli. Ich szczegółowy i wstrząsający raport został całkowicie zlekceważony. – W Polsce nie ma centralnego planu przeciwpowodziowego. Czasu na jego powstanie było dość, gdyż od 2002 roku funkcjonuje prawo wodne – mówi rzecznik izby Paweł Biedziak. Oznacza to, że zagrożenie powodziowe lekceważyły rządy wszystkich możliwych opcji. Według NIK podobnych zaniechań winne są władze samorządowe. Nie wydają pieniędzy na udrażnianie rowów melioracyjnych, potoków i strumieni. W efekcie stosunkowo niewielkie opady powodują już lokalne podtopienia.
Wstrząsające są dane dotyczące badań stanu technicznego wałów przeciwpowodziowych. Ich kontrolę – zgodnie z prawem – należy przeprowadzać co pięć lat. Inspektorzy NIK odkryli, że w województwie małopolskim (którego połowa powierzchni zagrożona jest powodzią) tylko 5 procent miało aktualne badania! Nieco lepiej było w województwie świętokorzyskim, gdzie odsetek ten wynosił 13 procent.