Rosyjska inwazja na Krym nie była działaniem spontanicznym, lecz akcją, którą zaczęto przygotowywać na kilka miesięcy przed ucieczką prezydenta Wiktora Janukowycza z Kijowa. Kolejne przesłanki potwierdzające tę tezę płyną z przejętych przez hakerów z grupy KiberChunta (CyberJunta) e-maili sekretariatu kremlowskiego ideologa Władisława Surkowa.
Surkow, niegdyś wpływowy współpracownik Władimira Putina, twórca terminu „suwerenna demokracja” na określenie specyficznej formy rosyjskiego autorytaryzmu, popadł w niełaskę w 2012 r. Z krótkiej odstawki wrócił już 20 września 2013 r., kiedy objął stanowisko pomocnika prezydenta. Jego umiejętności okazały się bezcenne w nowej rzeczywistości, w której Ukraina wchodziła na ostatnią prostą przed podpisaniem umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, do czego Kreml starał się nie dopuścić.
Oficjalnie Surkow miał się zajmować relacjami z Abchazją i Osetią Południową – samozwańczymi państwami, których niepodległość Rosja uznała po wojnie z Gruzją w 2008 r. I rzeczywiście, Surkow codziennie rano otrzymywał na biurko przygotowany przez analityków z administracji prezydenta raport o sytuacji na obu terytoriach. Poziom wasalizacji separatystycznych władz w Cchinwali i Suchumi jest niebywały. E-maile dowodzą, że oba niby-państwa uzgadniały z Moskwą nawet projekty ustaw i harmonogramy ich wdrażania. Już wówczas jednak pojawiały się nieoficjalne informacje, że Abchazja i Osetia Południowa, zamieszkane łącznie przez niecałe 300 tys. ludzi, to tylko część obowiązków Surkowa. Jako główny, nieoficjalny cel najczęściej wskazywano Ukrainę.
Tuż przed planowanym na listopad 2013 r. szczytem Partnerstwa Wschodniego w Wilnie rosyjskie naciski na Kijów rosły. Miesiąc przed szczytem ukraiński prezydent pojechał do Soczi na spotkanie z Putinem. – Ludzie, którzy widzieli Janukowycza po jej zakończeniu, mówili, że wyglądał, jakby zmarł. Był blady, z nikim nie chciał rozmawiać – mówiła nam wkrótce potem ówczesna posłanka Partii Regionów Inna Bohosłowska. – Zakładam, że rosyjski prezydent przedstawił wówczas wizję tego, co zrobi z Ukrainą, jeśli ta podpisze umowę z Unią. Kto wie, może powiedział mu nawet, co zamierza zrobić z Krymem – dodawała. – Myślę też, że Putin powiedział Janukowyczowi: „Nie podpisuj umowy, bo zabierzemy ci Krym” – wskazywał potem Radosław Sikorski w rozmowie z Politico.com. Najpewniej wówczas Ukrainiec uznał, że czas na komendę „cała wstecz”.
Z naszych rozmów z ówczesnym otoczeniem Janukowycza wynika, że w tym czasie priorytetem była dla niego perspektywa udanej reelekcji. Pod tym kątem rozpatrywał kwestię kształtowania relacji z Rosji czy podpisania bądź nie umowy stowarzyszeniowej z UE. Tymczasem w e-mailu, który 30 października 2013 r. do sekretariatu Surkowa wysłał bliski Kremlowi politolog Gleb Pawłowski, czytamy: „Janukowycz poszedł na blef, poświęcając – o czym wie – strategiczne interesy Rosji na Ukrainie. W żadnych okolicznościach nie może być perspektywicznym partnerem rosyjskiej polityki. Trzeba pomóc mu przegrać najbliższe wybory. (Po podpisaniu umowy z UE – red.) przyjdzie idealny czas dla zmian personalnych w rosyjskiej polityce na Ukrainie”. Równolegle Surkow otrzymywał analizy na temat tego, jak zmienić politykę wobec Kijowa, by była ona skuteczniejsza.
Kreml nie ukrywał irytacji, że nawet Janukowycz, polityk uznawany tradycyjnie za prorosyjskiego, w większości spraw, z integracją europejską włącznie, nie chodzi na pasku Rosji. W jednym z raportów Witalij Lejbin, redaktor naczelny tygodnika „Russkij Rieportior” (przy okazji to przyczynek do szerszej dyskusji nad rolą oficjalnych mediów w Rosji), radził, by Moskwa nauczyła się roztaczać przed Ukrainą „chociażby iluzję wolnego wyboru, równego partnerstwa, a nie podporządkowania”. Lejbin proponuje też stworzenie dla ukraińskich studentów rosyjskiego odpowiednika unijnego programu wymiany młodzieży Erasmus i większy nacisk na propagandę ekonomiczną. „Najlepszą agitacją na rzecz Unii Celnej (z Rosją, Białorusią i Kazachstanem – red.) jest informacja o różnicy między naszymi państwami w pensjach nauczycieli i lekarzy” – czytamy w analizie pochodzącego z Doniecka rosyjskiego dziennikarza.
Od początku listopada wyraźnie widać wzrost zainteresowania Surkowa wydarzeniami na Ukrainie. Od połowy miesiąca codziennie otrzymuje dwa raporty od dwóch pracowników departamentu administracji prezydenta Rosji ds. współpracy społeczno-gospodarczej z państwami Wspólnoty Niepodległych Państw, Abchazją i Osetią Południową. Aleksiej Czesnakow przygotowuje prasówkę, czyli omówienie najważniejszych z punktu widzenia Rosji tekstów drukowanych w ukraińskiej prasie, zaś Dienis Wotonowski przedstawia skrót wiadomości politycznych i gospodarczych z Ukrainy. Z kolei 13 listopada do sekretariatu Surkowa przychodzi pismo z rosyjskiego ministerstwa transportu opisujące... perspektywy współpracy przy budowie mostu przez Cieśninę Kerczeńską.
To pierwszy dowód na zainteresowanie Krymem. Na półwysep można się dostać jedynie lądem przez ukraiński Przesmyk Perekopski lub promem z Rosji. O budowie mostu, który połączyłby krymski Kercz z rosyjskim Krajem Krasnodarskim, mówi się od lat. To rosyjsko-ukraiński odpowiednik polsko-ukraińskiego projektu rurociągu Odessa–Brody–Płock. Mnóstwo dyskusji, wielkie plany, ale bez postawienia kropki nad „i”. Tym razem jednak prace przyspieszyły. 4 lutego 2014 r., jeszcze przed decydującymi momentami ukraińskiej rewolty, Surkow dostaje na biurko raport od Borisa Rapoporta z administracji prezydenta z dokładnymi kosztami samochodowego połączenia Rosji z ukraińskim Krymem. W zależności od rozmachu projektu Rapoport szacuje jego cenę na 56 mld – 98 mld rubli (po ówczesnym kursie 4,9 mld – 9,7 mld zł). Zamiar jego budowy ogłoszono oficjalnie już po aneksji.
Z kolei 29 listopada 2013 r. rano ten sam Boris Rapoport przysłał na biurko Surkowa jeszcze jeden ciekawy dokument: analizę ordynacji wyborczej Republiki Autonomicznej Krymu i wydzielonego miasta Sewastopol. Było już wówczas wiadomo, że Janukowycz nie zamierza podpisywać umowy z Unią Europejską podczas trwającego szczytu w Wilnie, a w Kijowie trwały pierwsze protesty. Wówczas jednak wyglądało na to, że manifestanci wkrótce się rozejdą, a Ukraińcy pogrążą się w politycznej apatii. Pobicie protestujących, które na dobre rozpoczęło Euromajdan, miało miejsce dopiero niecałą dobę później. Nie było żadnego powodu, by interesować się krymskim prawodawstwem wyborczym; najbliższe wybory lokalne na półwyspie przewidywano dopiero na 2015 r. Chyba że uznamy, iż Rosja już wówczas rozpoczęła operację „referendum”.
Na przełomie stycznia i lutego 2014 r., już po pierwszych ofiarach w Kijowie, ale przed decydującymi starciami na ulicy Instytutśkiej, do Surkowa przychodzą kolejne ciekawe e-maile. 28 stycznia ludzie Rapoporta przysyłają mu numer telefonu komórkowego szefa krymskiego parlamentu Wołodymyra Konstantinowa (kilka dni później przyślą jeszcze numer kierownika sewastopolskiej administracji Wołodymyra Jacuby). Konstantinow w rosyjskim planie odegra potem jedną z ważniejszych ról jako najwyższy przedstawiciel lokalnych władz. To kierowany przez niego parlament przegłosuje – choć bez kworum i pod lufami rosyjskich karabinów – decyzję o rozpisaniu plebiscytu o przyłączeniu do Rosji. Nasze źródła z otoczenia Janukowycza mówiły, że to z nim Rosjanie uzgodnili zajęcie parlamentu w Symferopolu przez „zielonych ludzików”. Wiemy też, że Konstantinow był z Moskwie 20 lutego, jeszcze przed ucieczką Janukowycza. Publicznie mówił, że nie wyklucza, iż Krym się odłączy od Ukrainy, jeśli ta „się rozpadnie”. Tego samego dnia Surkow przyleciał do Kijowa.
6 lutego Konstantin Zatulin, wpływowy politolog, dawny (i obecny) poseł kremlowskiej Jednej Rosji, przesłał Surkowowi e-mailem tekst opisujący swoje spotkania z prorosyjskimi Kozakami na Krymie. „Zatulin nazwał federalizację Ukrainy jedynym pokojowym sposobem ocalenia tego kraju przed rozpadem. Kończąc swoje przemówienie, powiedział: jeśli Rosja stanie przed wyborem między losem Ukrainy i Krymu a niepowodzeniem olimpiady w Soczi, Rosja wybierze los Ukrainy, Krymu i Sewastopola” – czytamy. Igrzyska w Soczi zakończyły się 23 lutego. Na Ukrainie powszechnie oczekiwano, że Moskwa z przyczyn wizerunkowych wstrzyma się z bardziej zdecydowanymi działaniami wymierzonymi w Kijów do zakończenia imprezy. I rzeczywiście; właśnie tego dnia na wiecu w Sewastopolu wybrano „ludowego mera” miasta, który pilotował oderwanie portu od Ukrainy.
Z kolei 27 lutego „zielone ludziki” wkroczyły do krymskiego parlamentu, a trzy tygodnie później Krym został formalnie przyłączony do Federacji Rosyjskiej. Kilka miesięcy po tym zapytaliśmy prokremlowskiego politologa Siergieja Markowa, na ile ta akcja była wcześniej przygotowywana. – Politycznej gotowości zajęcia Krymu nie było. Byłem tam wiosną 2014 r. Wszystko się decydowało bardzo przypadkowo. Jakieś rozmowy w samochodzie, decyzje podejmowane na gorąco. Kiedy zrobić referendum, jakie zadać pytania, czy wpuścić wojsko, a może Kozaków, kogo powołać na premiera – przekonywał. Skrzynka odbiorcza sekretariatu Surkowa każe zrewidować jego słowa.
28 stycznia Surkow dostaje numer telefonu szefa krymskiego parlamentu Wołodymyra Konstantinowa. To kierowany przez niego parlament przegłosuje – choć bez kworum i pod lufami rosyjskich karabinów – decyzję o rozpisaniu plebiscytu o przyłączeniu do Rosji