Za kilka dni Angela Merkel i Emmanuel Macron mają przedstawić wspólną wizję przyszłości strefy euro. Już wiadomo, że zmiany nie będą aż tak ambitne, jak chciałby tego Paryż.
Ostatnie szczegóły mają zostać dopięte podczas zaplanowanego na przyszły tydzień spotkania obojga liderów w pałacyku w Mesebergu pod Berlinem. Stronom zależy na porozumieniu przed zbliżającym się szczytem liderów państw Unii Europejskiej w Brukseli 28 i 29 czerwca. Dzięki temu nad francusko-niemieckim pakietem będzie się mogła pochylić reszta państw Wspólnoty.
Dyskusję nad przyszłością strefy euro na czerwcowym szczycie zaplanował szef Rady Europejskiej Donald Tusk już w połowie ub.r. Wtedy jednak nie było wiadomo, że Niemcy po wrześniowych wyborach wpadną w trwający wiele miesięcy koalicyjny impas, który zamroził jakiekolwiek dyskusje o unii gospodarczej i walutowej. Dlatego teraz Paryż i Berlin starają się nadrobić stracony czas. Zbliżeniu stanowisk służył m.in. 14-godzinny maraton negocjacyjny, który odbył się w ten weekend z udziałem ministrów finansów Francji i Niemiec, Bruna Le Maire’a i Olafa Scholza.
W ogólnym zarysie stanowiska obu stron są znane od ponad roku. Francja pod przywództwem Emmanuela Macrona chciałaby ambitnych zmian, Niemcy – już niekoniecznie. Otwarte było pytanie, gdzie obie strony się spotkają – zwłaszcza że Macron od wyboru na prezydenta nie ukrywał swoich pomysłów. Tymczasem do niedawna Merkel uparcie milczała, nie dając wskazówek, na jakie zmiany może przystać Berlin.

Fundusz, zanim wyleje się mleko

Milczenie przerwał wywiad sprzed tygodnia na łamach „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”. Kanclerz wyłożyła w nim w okrągłych słowach, jakie pomysły mają szansę na poparcie Berlina. Wskazała m.in. na przekształcenie Europejskiego Mechanizmu Stabilności w Europejski Fundusz Walutowy oraz utworzenie budżetu inwestycyjnego dla strefy euro.
Biorąc pod uwagę listę pomysłów Macrona (a na niej powołanie europejskiego ministra finansów z własnym budżetem), to niewiele, ale też krok w jego kierunku. Zwłaszcza utworzenie EFW może poprawić stabilność strefy euro. Utworzony po kryzysie zadłużeniowym w 2012 r. ESM zapewnia finansowanie programów pomocowych, zwanych bailoutami. Innymi słowy: pomaga, jak mleko już się wylało. EFW będzie mógł reagować szybciej.
Merkel skłania się ku stanowisku, aby funduszem sterowały państwa członkowskie za pośrednictwem swoich przedstawicieli. Szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker kilka miesięcy temu proponował inne rozwiązanie: by fundusz trafił pod skrzydła KE.
Kwestia zarządzania EFW ma duże znaczenie: w przeszłości Komisja często sympatyzowała z krajami w tarapatach. Wniosek: pod jej zarządem pożyczki z funduszu mogłyby być bardziej dostępne lub obwarowane mniejszą liczbą warunków. EFW sterowany przez państwa za każdego eurocenta wymagałby konkretnych reform – czego zresztą pani kanclerz zdaje się sobie życzyć.
Otwarte na razie pozostaje także pytanie, czy fundusz ostatecznie – zgodnie z propozycją Junckera – będzie instytucją unijną, dostępną dla wszystkich krajów, czy skupi wyłącznie członków strefy euro, tak jak ESM. Na razie Paryż i Berlin zdają się rozmawiać o funduszu wyłącznie na rzecz eurozony.

Krok po kroku, bez szaleństw

Merkel zgodziła się również na powołanie specjalnego funduszu inwestycyjnego dla państw unii gospodarczej i walutowej. Miałaby to być pula pieniędzy przeznaczona na finansowanie reform strukturalnych w krajach Eurolandu. Chodzi np. o duże programy informatyzacyjne służące walce z unikaniem podatków. Kanclerz nie chciałaby jednak, żeby na ten cel przeznaczono zbyt wiele środków (Komisja w propozycji budżetu na lata 2021–2027 zapisała 25 mld euro).
Kanclerz nie zająknęła się jednak na temat projektów, które są widziane jako niezbędne do zakończenia budowy strefy euro, w tym europejskiego systemu gwarantującego depozyty bankowe. Rozwiązanie to, o którym mówi się od lat, miałoby odciążyć, a następnie zastąpić krajowe systemy gwarancyjne. Narzędzie to miałoby stanowić dodatkową warstwę ochronną przed wstrząsami finansowymi, bowiem upadłość ważnego banku w jednym z krajów wystawia na problemy tamtejszy system gwarancyjny (który wypłaca klientom banku środki do pewnej ustalonej wysokości), a w konsekwencji i finanse danego państwa. Zaś rozdzielenie banków i finansów publicznych to jedna z lekcji ostatniego kryzysu.
Szefowa CDU nie zająknęła się w sprawie innego elementu tzw. unii bankowej, czyli finansowania ostatniej szansy dla banków w tarapatach. Chodzi o pakiet rozwiązań mających na celu zabezpieczenie strefy euro przed kryzysami wywołanymi upadłością instytucji finansowych. Takie finansowanie mógłby zapewniać Europejski Fundusz Walutowy. Jean-Claude Juncker chciał, żeby kompromis w tej sprawie zapadł pod koniec czerwca na szczycie Rady Europejskiej. W efekcie rozwiązanie weszłoby w życie już w 2019 r. Ale to mało prawdopodobne.

Opozycja wewnętrzna

Merkel krytykowano za to, że nie podchodzi do kwestii reformy strefy euro w dość ambitny sposób. Problem polega na tym, że kanclerz zgadza się tylko na takie rozwiązania, dla których może znaleźć poparcie w Niemczech, w tym we własnej partii. A zarówno wprowadzenie europejskiego funduszu gwarantującego depozyty, jak i finansowania ostatniej szansy dla banków widziane jest nad Renem jako element budowy „unii transferowej” – wariantu strefy euro, w którym rozsądnie gospodarujący muszą płacić za błędy nieodpowiedzialnych członków.
Jak silna jest opozycja w Niemczech przed unią transferową, niech świadczy to, że pod koniec maja list otwarty przeciw jej budowie we „Frankfurter Allgemeine Zeitung” podpisało 154 niemieckich ekonomistów. Argumentowali, że proponowane rozwiązania będą zniechęcać i banki, i państwa do rozsądnego gospodarowania.
Wobec tak silnej opozycji opracowania takie jak to Międzynarodowego Funduszu Walutowego z lutego br., którego autorzy nalegają na powstanie w strefie euro jakiejś formy unii fiskalnej (gdzie część zobowiązań jest „uwspólniona” lub pieniądze płyną bezpośrednio z jednego państwa do drugiego), nie przebijają się, nawet jeśli brzmią rozsądnie. „Unia gospodarczo-walutowa nie jest unią polityczną, a to oznacza, że jej członkowie w razie kłopotów tak naprawdę są pozostawieni sami sobie. To wystawia ich na poważne wstrząsy” – piszą autorzy.
154 ekonomistów z Niemiec podpisało list przeciwko „unii transferowej”