Po dymisji francuskiego szefa sztabu generalnego Pierre’a de Villiersa, do której doszło w środę, wielu obserwatorów zadaje pytania o stan wyposażenia francuskich sił zbrojnych i ich zdolność, by odgrywać czołową rolę w systemie obronnym NATO.

Od skrajnej prawicy do skrajnej lewicy poprzez centrum politycy francuscy potępiają postępowanie prezydenta Emmanuela Macrona, które doprowadziło do rezygnacji generała de Villiersa ze stanowiska szefa sztabu generalnego.

13 lipca, podczas uroczystości w ministerstwie sił zbrojnych, prezydent oskarżył generała o publiczne kwestionowanie jego decyzji i z naciskiem stwierdził: to ja tu jestem szefem.

Generał de Villiers podczas przesłuchania – za zamkniętymi drzwiami – przed komisją obrony Zgromadzenia Narodowego przeciwstawił się planom uszczuplenia o 850 mln. euro tegorocznego budżetu sił zbrojnych i zaapelował, by „wojskowym dano środki na miarę tego, czego się od nich oczekuje”.

O tych cięciach generalicja dowiedziała się dopiero z opublikowanego 11 lipca wywiadu dziennika "Le Parisien" z ministrem ds. wydatków publicznych Geraldem Darmanin.

Premier Edouard Philippe i przedstawiciele rządu bronią postępowania prezydenta, zapewniając, że władze będą respektować swe zobowiązania i budżet obronny osiągnie 2 proc. PKB w roku 2025.

Dziennik „Le Monde” określa dymisję szefa sztabu generalnego jako „historyczny kryzys”. Komentatorka telewizji BFMtv dymisję szefa sztabu nazwała „kryzysem zaufania między administracją polityczną i administracją wojskową”.

Były minister obrony w rządzie prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego, Gerard Longuet, powiedział w wywiadzie radiowym, że są dwa rozwiązania: „dostosować środki finansowe do zadań (sił zbrojnych) albo zredukować zadania do poziomu środków finansowych”. To drugie rozwiązanie zdaniem byłego ministra stawia pod znakiem zapytania rolę Francji w NATO i na arenie światowej.

Już w grudniu de Villiers wezwał w artykule zamieszczonym w dzienniku "Les Echos" do zwiększenia nakładów na obronność. Argumentował, że nowe zagrożenia wymagają większych wydatków, by lepiej zwalczać ekstremistów z Państwa Islamskiego i autorytarne reżimy.

„Tak ostry kryzys nie wydarzył się od puczu generałów 21 kwietnia 1961 roku” - powiedział emerytowany generał Vincent Desportes. „Zasadnicza różnica polega jednak na tym, że generał de Villiers (...) ma prawowite miejsce w armii i jest absolutnie lojalny wobec Republiki” – podkreślił generał.

„Budżetu armii nie zwiększono wystarczająco. Żołnierze nie są dostatecznie wyćwiczeni. Pojazdy są przestarzałe, a latać może tylko co trzeci śmigłowiec. Brak ludzi, amunicji, czasu na manewry i pieniędzy" - wymieniał Desportes.

Według deputowanego Daniela Reinera generał de Villiers powiedział komisji parlamentarnej: „Mam dobrą armię, ale musi wykonywać ona 130 proc. tego, co jest przewidziane”.

Niedawny kandydat socjalistów na prezydenta Benoit Hamon był pierwszym politykiem, który zareagował na odejście generała de Villiersa. „Po ogłoszeniu cięć budżetowych, dymisja szefa sztabu to kolejny majstersztyk Emmanuela Macrona” – napisał na Twitterze.

Dla przywódczyni Frontu Narodowego Marine Le Pen, „ta dymisja jest wyrazem bardzo (...) bardzo niepokojących ograniczeń pana Macrona, zarówno w jego postawie, jak i w polityce. To ostrzeżenie dla Francuzów – ta polityka zagraża naszemu bezpieczeństwu, obronie i interesom” – napisała liderka FN.

Grupa parlamentarna partii Republikanie w Zgromadzeniu Narodowym wydała oświadczenie, w którym oskarża prezydenta o „upokorzenie” armii.

Deputowany skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej Alexis Corbiere widzi natomiast w dymisji generała de Villiersa „dowód na kompletną porażkę polityki Macrona i jego brutalnych metod”.

Były minister obrony, centrysta Herve Morin zastanawiał się natomiast w wywiadzie dla telewizji BFMtv czy postępowanie prezydenta to „grzech młodości, czy grzech pychy”.

Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)