Sąd uznał za udowodnione, że mężczyzna miał wtedy atak epilepsji i był pod wpływem środków odurzających. Oddalił apelacje obu stron. Wyrok jest prawomocny.
Karambol miał miejsce wiosną ub. roku, na dużym skrzyżowaniu niedaleko Politechniki Białostockiej i Parku Zwierzynieckiego.
Według aktu oskarżenia, dojeżdżając do tego miejsca, kierowca osobowego bmw stracił panowanie nad autem, z dużą prędkością (biegli przyjęli, że z nie mniejszą niż 77 km/h) przejechał między rzędami samochodów stojących na czerwonym świetle uszkadzając siedem z nich, po czym na środku skrzyżowania doprowadził do zderzenia z kolejnym autem, które prawidłowo tam wjechało, a sam zakończył jazdę na słupie oświetleniowym.
W wypadku ranna została jedna osoba. Jego przebieg zarejestrował jeden z kierowców oczekujących na czerwonym świetle, nagranie trafiło do mediów.
Proces w pierwszej instancji był niejawny; sąd uwzględnił taki wniosek obrońcy powołującego się na prawo każdego człowieka do zachowania w tajemnicy informacji o stanie zdrowia.
Kluczowe w sprawie było ustalenie, dlaczego doszło do karambolu; oskarżony twierdził, iż doznał ataku padaczki. Biorąc pod uwagę zebrane dowody, przede wszystkim opinie biegłych lekarzy i dokumentację medyczną sąd rejonowy przyjął, iż nie można wykluczyć, że rzeczywiście doszło do takiego ataku.
Zaznaczył jednak, że kierowca miał świadomość tego, że miewa takie ataki, a lekarz wręcz zabronił mu prowadzenia samochodu. Sytuację na drodze sąd przyrównał do rosyjskiej ruletki bo "oskarżony wiedział, co może się zdarzyć w momencie, gdy dostanie ataku padaczki".
Apelacje złożyły obie strony. Prokuratura chciała wyeliminowania z opisu czynu, iż doszło do ataku padaczki, o czym nie było mowy w akcie oskarżenia. Obrońca wnioskował m.in., by sąd uznał samo wydarzenie nie za katastrofę drogową, ale za wykroczenie wynikłe z nieostrożności na drodze a także - przy założeniu iż miał miejsce atak padaczki - że kierowca nie miał świadomości tego, co się dzieje na drodze.
Sąd oba odwołania uznał za bezzasadne, oddalił je i wyrok utrzymał w mocy.
Sędzia Ryszard Milewski w uzasadnieniu wyroku mówił, że zasadnie sąd rejonowy przyjął, iż kierowca doznał ataku padaczki. Zwrócił uwagę na wyjaśnienia samego oskarżonego, zeznania świadka - znajomego tego mężczyzny a zwłaszcza na opinie biegłych, którzy takiej sytuacji nie wykluczyli. "Nie mając innych kontrargumentów i dowodów, sąd (rejonowy) zasadnie przyjął takie stanowisko" - dodał.
Sąd przyjął też, iż poprzez zachowanie oskarżonego doszło do - ujętego w Kodeksie karnym - "sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa" katastrofy na drodze. Uznał za udowodnione, iż sprawca był pod wpływem marihuany, jechał zbyt szybko, a lekarze zabronili mu jazdy samochodem w związku z tym, iż choruje na padaczkę i przyjmuje silne leki.
Mówił, że sprawca wiedział i godził się na takie zagrożenie w ruchu, w takiej sytuacji wsiadając za kierownicę. "Tylko Bogu dziękować, że nie doszło do jakiejś gorszej tragedii" - dodał sędzia Milewski.