Călin Georgescu, antyzachodni polityk, który niespodziewanie wygrał unieważnioną potem I turę wyborów w Rumunii, nie zostanie dopuszczony do powtórnego głosowania 4 maja. Taką decyzję podjęło w niedzielę Centralne Biuro Wyborcze. „Rumunia stała się tyranią” – napisał Georgescu na platformie X, a wczoraj zapowiedział skierowanie sprawy do Sądu Konstytucyjnego. Ostateczna decyzja ma zapaść do środy.
Centralne Biuro Wyborcze (BEC) uznało, że prowadzący w sondażach polityk nie może być zarejestrowany w charakterze kandydata, ponieważ nie zmieniły się przyczyny, dla których zostało anulowane jego wejście do II tury w głosowaniu z listopada 2024 r. – Skoro Sąd Konstytucyjny (CCR) podjął podobną decyzję trzy miesiące temu, trudno uwierzyć, by teraz zmienił zdanie o 180 stopni – powiedział dziennikowi „Adevărul” Petru Lăzăroiu, były sędzia CCR.
Wcześniej, w październiku 2024 r., do startu nie została dopuszczona Diana Șoșoacă, inna antysystemowa kandydatka. CCR uznał, że jako zwolenniczka opuszczenia NATO i Unii Europejskiej nie jest godna sprawowania najwyższej funkcji, ponieważ wyjście z euroatlantyckich struktur integracyjnych jest nie do pogodzenia z konstytucją. Ale dopiero odwołanie wyborów po klęsce obozu władzy, którego kandydaci odpadli w I turze, wywołało międzynarodowe kontrowersje.
Rumunia: sukces prawicy na TikToku
CCR odwołał II turę na dwa dni przed otwarciem lokali wyborczych, uznając, że raport przedstawiony przez służby specjalne, a odtajniony decyzją ówczesnego prezydenta Klausa Iohannisa, uprawdopodabnia wersję o rosyjskim wsparciu dla Georgescu. Służby uznały, że choć kandydat zadeklarował, iż nie wydał na kampanię ani leja, to jego kampania została wsparta przez powiązane z Moskwą osoby trzecie. Późniejsze śledztwo dziennikarskie wskazało jednak, że kampanii Georgescu pomogli też przedstawiciele współrządzącej Partii Narodowo-Liberalnej (PNL), liczący na podkopanie w ten sposób pozycji innych konkurentów. Kandydat urósł jednak mocniej, niż się spodziewała PNL, głównie dzięki kampanii na TikToku.
Władze Rumunii wsparła w ich decyzji Bruksela, za to ostro sprzeciwił się jej Biały Dom. – Jeśli waszą demokrację można zniszczyć paroma setkami tysięcy dolarów wydanych na reklamę cyfrową z zagranicy, to nie była ona zbyt silna od samego początku – mówił wiceprezydent USA J.D. Vance. Władze w Bukareszcie, przywiązujące dużą wagę do relacji transatlantyckich, poszły na ustępstwa wobec Waszyngtonu i wypuściły z aresztu Andrew Tate’a, celebryty z manosfery (mizoginicznych obszarów internetu) oskarżonego o przestępstwa seksualne i finansowe, ale w sprawie Georgescu się nie ugięły.
Rumunia: gorące protesty w Bukareszcie
W niedzielę, po ogłoszeniu decyzji BEC, na ulice Bukaresztu wyszły setki jego zwolenników, doszło do starć z policją. Według sondaży kandydat mógłby liczyć na ok. 40 proc. głosów w I turze i byłby faworytem do zwycięstwa. To poparcie spróbuje teraz przejąć George Simion, lider prawicowego Sojuszu na rzecz Jedności Rumunów (AUR), który skrytykował decyzję BEC, choć może stać się jej głównym beneficjentem. „Ludzie winni tego puczu powinni zostać obdarci ze skóry na miejskim placu. To kpina z demokracji. Lubisz Georgescu, czy nie, to człowiek, na którego głosowali Rumuni” – napisał Simion na Facebooku.