Kandydat na kanclerza Niemiec obiecuje znaleźć wspólny język z Trumpem, który wcześniej ostro atakował Berlin.

Friedrich Merz, lider Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) i dawny wielki wewnątrzpartyjny rywal Angeli Merkel, ma największe szanse na objęcie władzy po lutowych przyspieszonych wyborach parlamentarnych. Nowy rząd RFN będzie czekać wyjątkowo trudne zadanie ułożenia sobie relacji z Białym Domem Donalda Trumpa, który najważniejszy urząd w Stanach Zjednoczonych obejmie 20 stycznia 2025 r. Podczas swojej pierwszej kadencji i w tegorocznej kampanii wyborczej republikanin nie szczędził słów krytyki wobec Berlina, od spraw handlowych przez obronność po kwestię ochrony klimatu. Merz, zwolennik bliskich relacji transatlantyckich, a w latach 2009–2019 prezes niemiecko-amerykańskiego stowarzyszenia Atlantik-Brücke, przekonuje jednak, że znajdzie klucz do porozumienia z przyszłym prezydentem USA.

– Jako Niemcy nigdy tak naprawdę nie artykułowaliśmy i nie broniliśmy naszych interesów wystarczająco dobrze i musimy to zmienić. Amerykanie są znacznie bardziej ofensywni. Nie powinno to prowadzić do korzyści tylko dla jednej strony, ale do zawierania porozumień dobrych dla obu stron. Trump nazwałby to umową – mówił Merz w wywiadzie dla tygodnika „Stern”. Jako przykład korzystny dla obu stron podał kupno myśliwców F-35 od Amerykanów z zapisem serwisowania maszyn przez Niemców. W rozmowie skrytykował natomiast niemieckie MSZ za to, że w kampanii prezydenckiej w USA nie ukrywało, iż opowiada się po stronie demokratki Kamali Harris.

Przełamać lody między politykami zapewne pomogą podobne poglądy na gospodarkę. Merz znany jest tu z liberalizmu, probiznesowego podejścia, utrzymywania dyscypliny budżetowej. Krytykuje nadmierną biurokrację, opowiada się za deregulacją gospodarki, ułatwieniem systemu podatkowego, a w 2003 r. proponował nawet uproszczenie deklaracji podatkowych do formatu mieszczącego się na podstawce pod piwo. To linia podobająca się w otoczeniu prezydenta elekta, na czele z miliarderem Elonem Muskiem, który w styczniu ma stanąć na czele specjalnego Departamentu Wydajności Państwa.

Do tej pory to właśnie sprawy gospodarcze najczęściej podnosił Trump, gdy krytykował Niemcy. Skupiał się głównie na utrzymywaniu przez Berlin nadwyżki w handlu z USA, szczególnie w sektorze samochodowym. W ramach protekcjonizmu republikanin groził nałożeniem ceł na samochody importowane z Europy, co szczególnie dotknęłoby niemieckie koncerny takie jak BMW, Mercedes czy Volkswagen. Na Starym Kontynencie nie brakuje obaw, że Trump może faworyzować jedne europejskie kraje kosztem innych, grać na podziałach, a ostatecznie sięgnąć nawet po sankcje. W 2019 r. otoczenie Trumpa, sfrustrowane postępami projektu Nord Stream 2, rozważało nawet nałożenie sankcji na Deutsche Bank.

Innym istotnym punktem zapalnym jest kwestia wydatków Niemiec na obronność w ramach sojuszu północnoatlantyckiego. Trump wielokrotnie wskazywał, że nasi zachodni sąsiedzi nie wywiązują się ze zobowiązania przeznaczania 2 proc. PKB na obronność. Podczas szczytu NATO w 2018 r. w Brukseli zaatakował kanclerz Merkel, zarzucając Niemcom zależność od rosyjskiego gazu i brak zaangażowania w obronę wspólnych interesów sojuszu. – Dlaczego mamy bronić Niemiec przed Rosją, jeśli same uzależniają się od rosyjskich surowców? – pytał wielokrotnie, także na wiecach.

– W otoczeniu Trumpa Niemcy są postrzegane jako bogaty pasożyt, który powinien zapłacić za wojnę Rosji przeciwko Ukrainie, toczącą się na europejskim podwórku, by amerykańskie zasoby mogły zostać użyte do innych celów. Jeśli chodzi o handel, Niemców postrzega się jako kraj wykorzystujący USA; deficyt handlowy z nimi jest trzecim największym dla Stanów Zjednoczonych. W amerykańskiej próbie powstrzymania gospodarczej potęgi Chin Berlin z kolei uważa się za zbyt gospodarczo uzależniony od Pekinu. Natomiast pod względem polityki społecznej i klimatycznej Niemcy są oceniane jako zbyt progresywne – mówi DGP Jana Puglierin z European Council on Foreign Relations. – Berlin najbardziej obawia się tego, że Trump zawrze porozumienie w sprawie Ukrainy ponad głowami Europejczyków i ze szkodą dla nich. Przyszłość NATO i amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa dla Europy budzą równie duże obawy – dodaje. ©℗