Ambicje Charles’a Michela zmusiły państwa UE do przyspieszonego poszukiwania jego następcy.

Tydzień temu Belgia rozpoczęła półroczną prezydencję w UE, podczas której poza standardowymi obowiązkami będzie miała dodatkowe zadania związane z zaplanowanymi na 6–9 czerwca wyborami do Parlamentu Europejskiego. Tymczasem przewodniczący Rady Europejskiej i były premier Belgii Charles Michel zapowiedział, że będzie kandydował w eurowyborach z list liberalnego Ruchu Reformatorskiego. Może to oznaczać, że w lipcu na stanowisku przewodniczącego jednej z najważniejszych instytucji UE pojawi się wakat, który tymczasowo mógłby zapełnić z urzędu… premier Węgier Viktor Orbán jako sprawujący wówczas przewodnictwo w Radzie UE.

Start Michela nie oznacza jego rezygnacji z unijnych ambicji. Wręcz przeciwnie. Michel, mający za sobą cztery lata w fotelu szefa Rady Europejskiej i pięć lat na stanowisku premiera Belgii, mógłby zostać głównym kandydatem na szefa Komisji Europejskiej z ramienia liberalnej frakcji Odnówmy Europę, w której skład wchodzi jego rodzima partia. Jest jednak wątpliwe, by ta sztuka mu się udała. Zgodnie z procedurą wybór przewodniczącego KE musi uwzględniać wyniki eurowyborów, zatem zwykle proponowano na to stanowisko osobę desygnowaną przez zwycięską frakcję. W praktyce nie dotrzymano tej zasady podczas poprzednich wyborów, gdy kandydatem zwycięskiej Europejskiej Partii Ludowej (EPP) był Manfred Weber, a wybór padł na Ursulę von der Leyen (na razie nie ogłosiła decyzji, czy wystartuje w tym roku). A nawet gdyby Michel został głównym kandydatem liberałów, wątpliwe, żeby ta frakcja wygrała wybory. Według sondaży może ona liczyć na 82 mandaty, podczas gdy EPP na 171, a wygrzebujący się z kryzysu po aferze łapówkarskiej socjaliści na 141 miejsc. Liberałów wyprzedza dziś nawet skrajnie prawicowa frakcja Tożsamość i Demokracja, w której skład wchodzi Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen.

Michel jest pierwszym w historii urzędującym szefem Rady Europejskiej, który zgłosił chęć kandydowania w wyborach do PE. Jeśli zdobędzie mandat, od początku lipca stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej zostanie zwolnione. A jego ono kluczowe w procesie dalszych zmian instytucjonalnych. Kadencja przewodniczącego jest dłuższa niż unijnych komisarzy i zgodnie z procedurami Michel pełniłby funkcję do końca listopada. To bezpiecznik na wypadek, gdyby przedłużały się powyborcze negocjacje między państwami członkowskimi. Zgodnie z kalendarzem szefowie państw i rządów będą szukać konsensusu 17 oraz 27–28 czerwca. Jeśli nie dojdą do porozumienia, pracami Rady Europejskiej pokieruje przywódca kraju sprawującego prezydencję, a od lipca będą to Węgry. Oznacza to, że w przypadku negocjacyjnego fiaska, przy braku obsady unijnych stanowisk, to premier Orbán stanie się osobą numer 1 w UE. Chyba że unijni liderzy zwykłą większością głosów tymczasowo zdecydują się powierzyć funkcję szefa Rady Europejskiej komu innemu, do wyboru właściwego przewodniczącego.

Poszczególne frakcje, w tym EPP, zaczynają więc już wywierać presję na państwach, żeby te wybrały następcę Michela jeszcze przed opuszczeniem przez niego stanowiska. Jednak ten wybór nie jest oddzielony od obsady reszty stanowisk. Cała powyborcza układanka będzie musiała uwzględnić wyniki wyborów do PE, propozycje głównych kandydatów z poszczególnych frakcji i oczekiwania 27 państw, którym będzie przysługiwać po jednej tece komisarza. Co istotne, Michel będzie mógł pełnić funkcję szefa Rady Europejskiej także w trakcie kampanii wyborczej. Zgodnie z przepisami tylko komisarze, jeśli zdecydują się wystartować w wyborach do PE, muszą uzyskać zgodę szefa Komisji na urlop i przekazanie swojej teki zastępcy. Jednocześnie z giełdy nazwisk do obsady stanowisk wypadł wysoko notowany belgijski komisarz sprawiedliwości Didier Reynders, który ogłosił, że chce zostać szefem Rady Europy, która nie wchodzi w skład aparatu instytucjonalnego UE. ©℗