Moment, w którym na Kijów spadły pierwsze pociski rakietowe, nie był dniem paniki. Działały sklepy. Metro z mniejszymi lub większymi problemami funkcjonowało. Błyskawicznie pojawiły się aplikacje na smartfony, które w czasie rzeczywistym pokazywały najbliższe schrony i informowały o alarmach. Państwo nie rozpłynęło się, jak po ucieczce Wiktora Janukowycza w lutym 2014 r. Policja patrolowała ulice. Szybko zaczęły tworzyć się lokalne formacje ochotnicze do obrony miasta. Zniknęło jednak wszystko to, co znaliśmy pod modną nazwą „ekonomia współdzielenia” (sharing economy).

Według podręcznikowej definicji ten model gospodarki ma polegać na – zacytujmy ten bełkot – „fundamentalnej zmianie modeli organizacyjnych i dystrybucyjnych, idących w kierunku rozproszonych sieci połączonych ze sobą jednostek i społeczności, obejmujące zarówno bezpośrednie świadczenie sobie usług przez ludzi, jak również współużytkowanie, współtworzenie, współkupowanie itp., umożliwiające radykalne zwiększenie efektywności wykorzystania zasobów”. Brzmi pięknie. Ale tylko w teorii. Gdy okazało się, że na miasto spadają pociski, ceny usług w ekonomii współdzielenia poszybowały w absurdalne rewiry, a najczęściej te usługi po prostu wyparowały. Nie były dostępne.
Nie było opcji na Ubera. Nie było jedzenia na wynos z McDonald’s. Słynna sieć zamknęła się jako pierwsza, nawet w bezpiecznych częściach Ukrainy. Później koncern złagodził pierwsze wrażenie, przestawiając produkcję swoich kuchni na potrzeby armii, co nie zmienia tego, że ludzie – także uchodźcy – stracili możliwość przegryzienia czegoś na mieście. Spośród wielu aplikacji do zamawiania kierowcy wciąż działał tylko ukraiński Uklon. Lokalna firma z lokalnymi właścicielami, którzy zdawali sobie sprawę, że ich kierowcy są potrzebni właśnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek, gdy tysiące ludzi spieszą się na dworzec, by załapać się na pociąg ewakuacyjny, a kolejne tysiące – do wojskowych komend uzupełnień po kałasznikowa i przydział.
Okazało się, że globalizacja ze smartfona jest fikcją, bo to przyjaciel tylko na dobrą pogodę. Popularne sieci przewozowe po prostu porzuciły swoich kierowców. Często byli nimi imigranci ze środkowoazjatyckich byłych republik sowieckich, którzy, dowiadując się, że ich aplikacja nie działa, uświadomili sobie równocześnie, że wybuchła jakaś wojna. Nie było dla nich nie tylko zarobku w czasie, gdy tysiące ludzi szukało transportu. Nie mieli nawet do kogo zadzwonić, aby poskarżyć się, że coś poszło nie tak. Ekonomia współdzielenia ich wystawiła. I tak robiła z nich frajerów, płacąc głodowe stawki. Tym razem już bez owijania w bawełnę pokazała pracownikom i klientom środkowy palec, dając do zrozumienia, że są tylko portfelem, na którym można zarabiać. Oczywiście w czasach, gdy jest to bezpieczne.
Gdy na miasto zaczęły spadać rosyjskie rakiety, szybko stało się jasne, że na wysokości zadania stanęło państwo i samoorganizujące się oddolnie społeczności lokalne, samopomocowe minimajdany. Smartfon przydawał się do tego, by porozumiewać się z sąsiadami, którzy zakładali grupy na Telegramie i Viberze, na których pisali, gdzie można kupić jedzenie, gdzie znaleźć schron lub odpowiadali na pytania, czy na osiedlu X pozostały jakieś czynne apteki. Z każdym dniem ta sieć kontaktów ewoluowała. Gdy zaczęła się ewakuacja Kijowa, właściciele prywatnych przedsiębiorstw informowali, gdzie mają do dyspozycji auta z firmowej floty. Oferta była prosta: macie kierowcę, to auto o takich i takich numerach zaparkowane przy ulicy Y, a kluczyki ma pan Serhij, który o określonej godzinie w określonym miejscu może je przekazać.
W jakimś sensie można to nazwać „współużytkowaniem”, które pozwala „efektywnie wykorzystać zasoby”. Niemniej nie był to już biznes, tylko zwyczajna ludzka współpraca w obliczu wojny. Biznes ekonomii współdzielenia – ten nowoczesny, modny i zglobalizowany – okazał się iluzją. Stchórzył i uciekł na długo przed ewakuacją kobiet i dzieci. Jeśli ktoś naiwnie wierzy, że Uber to wspaniały znak czasu, jest w błędzie. Po 15 minutach od pierwszego nalotu ekonomia Ubera zwinęła się na z góry upatrzone pozycje.