Po dwóch miesiącach rozmów kraj może wyjść z kryzysu. Choć biorąc pod uwagę, że w skład koalicji wchodzi osiem partii, nie będzie to łatwe

Wszystko wskazuje na to, że już za kilka dni Kneset zagłosuje nad wotum zaufania dla nowego rządu. Tym samym lider Prawicy (Jamina) Naftali Bennett może zostać pierwszym politykiem, który zdetronizuje władającego nieprzerwanie od 12 lat Binjamina Netanjahu. Z Ja’irem Lapidem podpisał umowę rotacyjną, w ramach której to właśnie on miałby objąć w czerwcu stanowisko premiera. Koalicja będzie składać się aż z ośmiu partii, w tym Zjednoczonej Listy Arabskiej.
Dlatego wszystko może się jeszcze zmienić. Szczególnie że przewaga nowej koalicji będzie niewielka – 61 głosów w 120-osobowym parlamencie. Aby udaremnić utworzenie rządu, wystarczy, że jeden z posłów zmieni zdanie. Do tego dąży Netanjahu, dla którego jeszcze do niedawna szansą na utrzymanie władzy była eskalacja przemocy w Gazie. Politycy w Izraelu mieli się dzięki niej zjednoczyć, wierząc, że w obliczu zagrożenia własne interesy polityczne powinny przejść na dalszy plan.
– Kiedy konflikt się zakończył, alternatywą były już tylko kolejne wybory, dlatego partie zdecydowały się na współpracę – mówi Michał Wojnarowicz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. W oczach potencjalnych partnerów Netanjahu już dawno stracił wiarygodność. – Jeśli prześledzimy całą sekwencję wydarzeń od 2018 r., to zobaczymy, że ławka jego potencjalnych sojuszników coraz bardziej się kurczyła, a z partiami religijnymi i osadniczymi nie byłby w stanie osiągnąć większości – wyjaśnia.
Bennett znacząco się jednak nie różni od Netanjahu. Zresztą przygodę z polityką zaczynał właśnie od pracy dla niego – był szefem sztabu wyborczego Likudu. Później pracował na stanowiskach ministerialnych, m.in. w resortach edukacji i obrony. Wojnarowicz mówi, że od lat celem Bennetta było sięgnięcie po tekę szefa rządu, choć wcześniej planował przejęcie władzy w ramach Likudu. – Jeszcze dwa lata temu jego partia nie weszła do Knesetu, a teraz mógł stanowczo negocjować i dążyć do władzy jako lider partii posiadającej de facto sześć mandatów – tłumaczy. Politykowi pomógł fakt, że Jamina w tegorocznych wyborach zyskała status partii obrotowej. Bez niej nie mogłaby powstać ani koalicja dotychczasowej opozycji, ani sojusz prawicy pod przywództwem urzędującego premiera.
Od swojego byłego szefa Bennett różni się w niewielu kwestiach. Te obejmują m.in. prawa osób LGBT, wobec których deklaruje poparcie, a także związek religii z państwem. Bennett zasłynął również ze swojego podejścia do Polski. Podobnie jak Lapid, uważa, że wielu Polaków było antysemitami i mordowało Żydów. Kiedy w 2018 r. premier Mateusz Morawiecki wraz z Netanjahu próbowali zażegnać konflikt o nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, nie tylko skrytykował porozumienie, ale ogłosił, że izraelski resort edukacji wprowadzi do obowiązkowych zajęć moduł o traktowaniu Żydów przez Polaków. Miało m.in. chodzić o współpracę z Niemcami, donosy i morderstwa.
Jego główne ambicje dotyczą jednak Palestyny. Jest zdecydowanym propagatorem osadnictwa na Zachodnim Brzegu. O Palestyńczykach wypowiada się wrogo. Wielokrotnie podkreślał, że sam jako żołnierz zabił ich wielu. Przez część prawicy jest jednak postrzegany jako zdrajca. Lewicowy magazyn „+972” szacuje, że ponad 60 proc. wyborców Jaminy nie poparłoby Bennetta, gdyby wiedziało, że przystąpi do koalicji z lewicą i Arabami. Taka sytuacja mogłaby więc skłonić go do realizacji bardziej konserwatywnego programu. Mógłby w ten sposób udowodnić, że mimo sojuszu z centrolewicą nie zdradził ideałów. Jednak zdaniem Wojnarowicza do takiej sytuacji nie dojdzie. Analityk podkreśla, że Jamina ma różnych wyborców.
– Spodziewam się, że te najostrzejsze głosy prawicy zostaną przy Likudzie i religijnych syjonistach, którzy reprezentują najbardziej nacjonalistyczne poglądy w Knesecie – mówi. Zaznacza, że zawsze znajdą się czynniki, które będą grały na niekorzyść Bennetta, dlatego będzie zmuszony się bronić na innych polach, np. stabilizując gospodarkę po pandemii. Trudne tematy, w których mogłaby się ujawnić jego prawicowa natura, nie będą priorytetem. – Groziłyby one rozłamem w koalicji – tłumaczy analityk.
Wyzwaniem dla dość egzotycznej koalicji pozostanie Netanjahu. – Zostanie szefem opozycji, a w ramach izraelskiego systemu politycznego jest to oficjalne stanowisko – wyjaśnia analityk. Przywódca Likudu będzie dążył do kolejnych wyborów. W pierwszej kolejności musi się jednak zmierzyć z problemem utrzymania pozycji w ramach ugrupowania. – Na etapie rozmów koalicyjnych pojawił się argument wymiany lidera – mówi Wojnarowicz. Zdaniem części polityków Likud nie przegrałby walki o fotel premiera, gdyby do wyborów prowadziłby go ktoś inny. ©℗
Politycznie Bennett nie różni się mocno od Netanjahu