Rozpoczynamy wielki projekt budowy bezpiecznej granicy, w tym systemu fortyfikacji, takiego ukształtowania terenu, decyzji środowiskowych, które spowodują, że ta granica będzie nie do przejścia dla potencjalnego wroga – zapowiedział w sobotę premier Donald Tusk, a później jeszcze dodał, że te „10 mld zł uruchomiliśmy już w tej chwili”.
Ku rozczarowaniu z jednej strony Janiny Ochojskiej, a z drugiej – narracji polityków Prawa i Sprawiedliwości, Tusk dosyć konsekwentnie mówi o wzmacnianiu granicy. Już w 2015 r. jako przewodniczący Rady Europejskiej twierdził, że „najpilniejsze pytanie, jakie musimy sobie zdać, to jak odzyskać kontrolę na naszych granicach zewnętrznych” – te słowa padały w kontekście kryzysu migracyjnego. Także w 2021 r., gdy rozpoczął się wywołany przez białoruskie służby kryzys migracyjny na naszej wschodniej granicy, opowiadał się za twardą ochroną. I to, mimo że błędnie założył, że budowa muru się ówczesnemu rządowi nie powiedzie. Tak więc teraz zapowiadane wzmocnienie nie dziwi w żaden sposób.
Ale pojawiają się tu co najmniej trzy wątpliwości. Po pierwsze, warto jednak pamiętać, że na razie nie mamy żadnych konkretów poza dobrą nazwą „Tarcza Wschód” i budżetem planowanym na 10 mld zł. Jest to zapewne budżet wieloletni. Znając życie, oprócz budowy fortyfikacji w ten plan będą wchodzić również działania mające nas chronić przez nielegalną migracją. Biorąc pod uwagę, że już kilka tygodni temu przedstawiciele rządu informowali, że koszty ochrony granicy w 2024 r. wyniosą prawie 1 mld zł, i że obecnie każdej doby w operację zaangażowanych jest ok. 6 tys. żołnierzy, to w te Tuskowe 10 mld zł mogą już wchodzić pieniądze, które wcześniej były zaplanowane na ten cel, a teraz po prostu dostaną nowe „opakowanie”. Tak też może być z projektem, o którym mówił komendant Straży Granicznej gen. Robert Bagan, czyli wzmacnianiem istniejącej już zapory m.in. w poprzeczne belki, tak by nie można było rozginać przęseł lewarkami, czy budową wież obserwacyjnych, których wysokość ma mieć ok. 70 m. Warto więc poczekać na szczegóły i doprecyzowanie, co to za środki i na co mają zostać przeznaczone.
Po drugie, o ile wzmacnianie granicy – tak, by utrudnić nielegalne jej przekraczanie – jest zadaniem dosyć prostym, to już budowa fortyfikacji, by zatrzymać regularne wojsko, jest znacznie bardziej skomplikowana. Narodowy Plan Odstraszania i Obrony, jeśli ma być faktycznie czymś, co nas wzmocni, będzie wymagał także zmian legislacyjnych. Chodzi o to, by móc np. budować fortyfikacje na terenach, które obecnie są prywatne. Trzeba też pamiętać, że takie fortyfikacje powinny mieć głębokość co najmniej kilku kilometrów, jest to zadanie na lata. Poza tym, jak już pisaliśmy na łamach DGP, warto się też zastanowić na ewentualnym wyjściem z konwencji ottawskiej, która zakazuje jej sygnatariuszom korzystania z „tradycyjnych” min przeciwpiechotnych. Rosjanie się tym nie przejmują, a doświadczenia z Ukrainy pokazują, że fortyfikacje oparte na zaporach minowych są bardzo skuteczne.
Wreszcie po trzecie, warto pamiętać, że Donald Tusk już kiedyś zaproponował nam dobrze brzmiący program dotyczący obronności. Ponad 10 lat temu, w czerwcu 2013 r. mówił o programie „Polskie kły”, dzięki którym mieliśmy skutecznie odstraszać przeciwników. Chodziło m.in. o wzmocnienie wojsk specjalnych, zakup pocisków do samolotów F-16 czy zakup uzbrojonych bezzałogowych statków powietrznych. Problem polegał wówczas na tym, że mimo atrakcyjnego, medialnego obrazka i dźwięcznej nazwy sami zainteresowani, czyli żołnierze Wojska Polskiego, o tej koncepcji w chwili jej ogłoszenia wiedzieli bardzo niewiele. Było to piarowski chwyt, do którego później dopasowano nieco rzeczywistość, ale z punktu widzenia zdolności obronnych pomysł nie miał większego znaczenia. Takie bezzałogowce odebraliśmy dopiero niedawno, a o ich zakupie zdecydował rząd Prawa i Sprawiedliwości – osiem lat po ogłoszeniu tej koncepcji.
Dlatego tak długo, jak nie zobaczymy dokumentów – czy to Ministerstwa Obrony, czy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, które zawierałyby budżet, harmonogram oraz podstawowe cele tego programu, a także zapewnione środki na ich realizację, warto jednak do tej skądinąd dobrej nazwy „Tarcza Wschód” zachować pewien dystans. Wypada mieć nadzieję, że premier Tusk z 2013 r. i ten z 2024 r. to dwie zupełnie inne osoby. Bo piarowskie wrzutki, mimo upływu czasu, są wciąż niewiele warte i zdolności do obrony nie zwiększają. ©℗