I tak wpisywały speckodem marzenia Nowego, wpisywały do kompa, aż przyszedł czas, by kliknąć ostatecznie Enter.
Postanowił jeszcze pogapić się w ekran. Niby nic takiego, bo laptop, choć drogi, rolls-royce’em wśród pecetów raczej nie był, niemniej Nowy czuł, że dodaje mu wdzięku to wpatrywanie. Mrucząc (ćwiczył poprzedni wieczór) i marszcząc czoło (to akurat umiał od małego), przejrzał jeszcze nagłówki spersonalizowanego serwisu informacyjnego. Deszcz w Los Angeles, wnuk i syn księdza kończą seminarium w Płocku, a uczestnicy pochodu pierwszomajowego w Sosnowcu nieśli na ramionach weterana Radzieckiej Wojny Ojczyźnianej. „Takie wiadomości, że nie wiadomo, co one same niosą”.
Lekkim, lecz władczym ruchem zamknął w końcu laptopa i spojrzał na pstrokato ubrane kobiety siedzące po drugiej stronie biurka.
– Problem, problem, problem... Oczekuję rozwiązań – zakomunikował, zgodnie z zaleceniami ostatniego Warsztatu Centrum Kadr Kultury Nowego Nadzoru Instytucjonalnego.
Obie najpierw nie drgnęły, potem zamrugały.
– Osoby, pobudka – warknął. – W lipcu to muzeum, z takim trudem wydarte takim siłom, że aż strach mówić na głos jakim, ale same wiecie jakim, skoro, miło tu sobie pracowałyście, kiedy demokratyczna Polska dusiła się w dusznym lochu, l-o-c-h-u. Było tak czy nie było?
Rozłożyły bezradnie ręce.
– Co tu rządziło? – rozgrzewał się, obficie cytując nauki z warsztatów. – No, co? Pseudopatriotyczne, q...a, wzmożenie, komuterstwo, przewały jak nie wiem...
– Kumoterstwo, panie dyrektorze – przerwała Stefa, lekko chrząkając z powodu nieprzepracowanego do końca nikotynizmu.
Zaperzył się: – Się o to kłócić nie będę, mnie zajedno terstwo takie czy owakie. Akurat wiecie najlepiej, jakie, bo to wy tu byłyście, nie ja. Ja pracy przez te osiem lat nie miałem. Tylko stypendium, dotację samorządu warszawskiego, stanowisko konsultanta w dziewięciu fundacjach i biegłego w sądzie, ale to się nie liczy – ostatnie słowa mruczał już prawie bezgłośnie. Lecz nie o przypomnienie drogi przez mękę teraz chodziło, ale o przyszłość. By żyło się lepiej, wszystkim.
Zapadła cisza. Tylko Stefa trochę chrząkała, aż Angelika spojrzała na nią błagalnie, no to przestała.
– Czyli... – westchnął. I jeszcze raz, dla efektu. Wreszcie wypalił: – Wy mi pomożecie, ja wam pomogę.
Jak na komendę wbiły mu się oczami we wzrok. Albo odwrotnie. W każdym razie wytrzymał.
– No to słuchamy – wypowiedziała się Stefa.
Narracja Nowego potoczyła się wartko. Bo prosto z serca była. Obiecał Panu Ministrowi, podobnie jak Paniom i Panom Sponsorom, że wystawa będzie. I nie że w ogóle, ale że będzie w lipcu. Duża, z ciekawą sztuką, nowoczesną, ponadczasową, zaangażowaną...
– Czemu w lipcu – zdziwiły się.
– No jak to czemu w lipcu? Przecież imieniny są w lipcu. W sensie 15 lipca.
– Czyje? – dopytywała Angelika.
– No, jak to czyje – syknął. – No jak to: Jego imieniny.
– To może trochę spuśćmy z tonu i sfokusujmy się na urodzinach ministra, a nie Jego? – podsunęła Stefa.
Ale nic z tego podsuwania nie wyszło, bo Ten Minister ma urodziny też w lipcu. Nowy wszystko posprawdzał. Tylko za późno posprawdzał, jak już zaprosił, przyrzekł solennie jakość i jeszcze jedną dłoń zacisnął, a drugą kółko zakręcił, językiem klasnął. Nauczali w CKKNNI, jak się pozawerbalnie pokazuje siłę, szczerość i zapał, nie na darmo nauczali (i nie za darmo, wiadoma rzecz). A bodaj by ich wszystkich szlag. Ich wszystkich, których zaprosił na otwarcie wystawy.
Usprawiedliwiał się teraz: – Jak miałem nie zaprosić? Tyle dobra, tyle łaski, a ja, co? Z kurnika jestem? Zachować się nie umiem? To się zachował, a teraz kłopot.
Obie pokiwały głowami. Kłopot. Niby wystawa jest przygotowana, niestety przez kierownictwo już stare i w sumie niebyłe. Andżelika, skłoniona ruchem głowy Nowego, zaczęła czytać katalog przygotowanej Narodowej Wystawy Czynu:
– „Jeden. Instalacja «Kamienie wołać będą». Walec z polskiego marmuru...”. Eee, tam, ze sklejki zrobiliśmy i pomalowaliśmy, fajnie, dla obniżenia kosztów – szepnęła nieśmiało – „toczy się po kamieniach w kolorach pomarańczowym i niebieskim. Nad walcem unosi się biało-bordowa chorągiew, a operatorem walca jest orzeł w koronie. Dwa. Obraz, olej na płótnie «Zdrada». Angela Merkel stoi koło czołgu z pędzlem malarskim w rękach. Zamalowuje polską flagę. Stojący obok niej pachołek o twarzy dziwnie podobnej do twarzy Donalda Tuska. Niby-Tusk domalowuje napis: «Rudy 102»”.
Nowy jęknął głucho.
– Czytać dalej? – zaniepokoiła się Andżelika.
– A co mamy jeszcze lepszego?
Szybko przebiegła wzrokiem. – O, coś lekkiego znalazłam – chwali się. – „Czternaście. Na białym płótnie leży kilkaset drobnych gwoździków. Z ukrytego głośnika słychać głos «Für Deutschland! Für Deutschland! Für Deutschland!». Lecz kiedy nacisnąć guzik z napisem «Telewizja Republika»”, to aktywizuje się magnes i wszystkie gwoździki układają się we wzór Polski Walczącej. Głos załamuje się, chrzęści...”.
– No, to wszystko ch...a warte – skonkludował Nowy.
Faktycznie.
I cisza zapadła, taka raczej nieprzyjemna. Aż Nowy, najpierw monosylabami, a potem coraz bardziej żywy i żywiołowy przedstawił Plan. Dziewczyny, co to już niejedno słyszały i z niejednego pieca chleb jadły, a to polski, a to staropolski, a to brukselski, słuchały zaskoczone. Że jak to? W dwa miesiące eksponaty podmienić? Na lepsze? A w samym wejściu łupnąć coś zupełnie, ale to zupełnie wymyślonego ab ovo? Żeby zaproszeni goście, co to resztę prac ledwo, ledwo źrenicą zahaczą (wiadomo sztuka nowoczesna, kogo to bierze?), właśnie przy tej powitalnej aż się uśmiechnęli, że tak dobrze wydane są pieniądze na wystawę?
– Nie damy rady znaleźć autora, który nam wymyśli i zrobi i jeszcze podpisze na czas umowy z datą mocno wsteczną. No, dyrektorze, nie damy – obwieściła Stefa.
Dyrektor coś zamamrotał, ale za cicho. To się nachyliła nad nim Stefa: – Że co?
I Andżelika, by gorsza nie być, też dodała swoje: – Że co?
Nie chciał stary wyga, absolwent warsztatów CKKNNI, głośno mamrotać. Na kartce napisał pospiesznie: „Autor pracy nie musi być szczególnie naprawdę istniejący. ”
I znowu zapadła cisza, ale tym razem więcej nadziei pełna. I oczekiwań.
– Ja i o premii kwartalnej bym nie zapomniał i bonusie świątecznym – przymilał się Nowy. – Od tej chwili będziemy związani, jak ślubem, wy i ja. Razem zrobimy z tego miejsca... – zawahał się – miejsce, z którego nie warto wylatywać. Tylko tkwić i tkwić. No to jak?
Spojrzał przenikliwie: – No to jak, dziewczyny, pomożecie?
Spojrzały po sobie oczami chabrowymi (Stefa) i krowimi (Andżelika). Pomożemy.
Pomogły tak. Znanemu twórcy Patriotycznemu zaproponowały, aby walec nie jechał prowadzony przez orła, lecz przez symboliczną pustkę, a flaga nie była polska, tylko ruska, a kamienie, owszem, były tylko niebieskie, jakby z UE. Nie chciał się zgodzić. Wysłały mu więc WhatsAppem zdjęcia dwóch faktur, na 29 tys. i 47 tys. zł, za szkolenia „Duchem mocni”, które przecież nigdy się nie odbyły, bo i po co. I zgodził się. Malarka Patriotyczna dostała polecenie, by w obie postaci, Merkel i Niby-Tuska, na czarno zamalowała, tu i ówdzie popstrykała kropkami w dowolnych kolorach, tytuł zaś nadała całości: „Patriarchat”. Się zgodziła, dla dobra dziecka, którym była jej córka Andżelika.
Innych postraszyły, że jak nie zmienią szybko różnych ważnych detali, to muzeum prace wyrzuci, nie zapłaci i ch...a im z sądem, bo teraz sądy są niezależne i wydadzą wyrok gdzieś za dwieście lat. I że jeszcze na to miejsce wepchną się prace Kolektywu Żelaznej Waginy z Zębami. To się sporo na korekty zgodziło, bo po pierwsze, głupi nie są, po drugie, nie cierpią kolektywów, a już osobliwie młodych artystów, a na diabła oni komu potrzebni. A potem zadzwoniły do Kolektywu Żelaznej Waginy z Zębami i zamówiły na cito ze dwa, trzy dzieła, tak na wszelki wypadek, nie robiąc wielkiej nadziei na finanse. Kolektyw o finanse z zasady nie dbał. I bardzo dobrze. Zawsze gdzieś na świecie muszą być frajerzy, w tym przypadku osoby frajerskie, wierzące w przyszłość w sensie lepszą.
A potem, kiedy już zamówiły nowy, ekologiczny katalog, i po pachy były urobione wreszcie na chwilę zatrzymały tempo życia. Czas był na wymyślenie Dzieła Otwarcia. Dzieła jak się patrzy.
I kiedy w refleksyjnym postwzmożeniu herbatę piły z zasobów działu socjalnego Andżelika szepnęła: – Stefa, ty wiesz, że kocham cię bardzo, ale powiem ci i tak, Stefa, że, przepraszam, ale za takie pieniądze, to aż tak wymyślać nie mogę. No, nie mogę i już.
Stefa siorbnęła i wycedziła: – Kochanie, czas, uważam, na Sztuczną. Normalnie, na Sztuczną czas.
Uśmiechnęły się do siebie trochę, jak spiskowczynie, trochę jak zwyciężczynie.
A w nocy, kiedy wszyscy już wyszli i może nawet spali, wyciągnęły z szuflady kasetkę drewnianą z szybką opatrzoną napisem. „Polska Fundacja Narodowej Promocji Polski Zmartwychwstałej. Tylko w razie emergency”. – Jest właśnie emergency – syknęła Stefa i spinaczem biurowym szybkę zbiła. Zręcznym ruchem wyłuskała tabliczkę z e-kluczykiem do Najlepszej Sztucznej Inteligencji Na Świecie. Podziękowała w duchu poprzedniej władzy za długofalowe myślenie, no i hojność, bo Sztuczna opłacona była odnawialnym abonamentem, a jesienią nikomu nie przyszło do głowy, żeby anulować. Zresztą, do głowy wówczas inne rzeczy przychodziły. Kto by się głupimi 200 tys. u-es-de przejmował?
Andżelika to nawet chuchnęła na e-kluczyk na szczęście. A potem użyły, by zamówienie złożyć: akt sztuki jest potrzebny performatywny, i żeby ganione było łamanie prawa, ale tylko przez tych, którzy rządzili, żeby chwalony był patriotyzm, ale zarazem, żeby to był inny patriotyzm niż ten głupi, zaściankowy, i żeby Europa była kochana bardzo, gender względnie, Lewica całkiem nie, zaś prawica zupełnie całkiem obrzydliwa była...
I tak wpisywały speckodem marzenia Nowego, wpisywały, aż przyszedł czas, by kliknąć ostatecznie klawisz Enter.
Wcisnęły. Teraz tylko czekać, co Sztuczna wykombinuje.
W tym czasie stworzyły kompozytowego artystę. I tak im wyszło, że będzie to ukrywające się w buszu przed rodzimą prawicą rodzeństwo z Południowej Azji, anonimowe, a przecież kochające Polskę po obejrzeniu serialu „1670”. I w hołdzie Polakom i Polkom oferujące te oto wspaniałe dzieło.
Iowy nie posiada się z radości: „Jest! No, q...a, jest!”.
Stefa spokojnie wyjaśniała szczegóły: – W dużym akwarium chodzą w kółko mieszkańcy osiedla Jagodno, okazjonalnie topless, ale bez ostentacji. Chodzą po grubej warstwie banknotów. Co 20 minut słychać warkot helikoptera; wtedy z góry spada deszcz nowiutkich banknotów, przy akompaniamencie „Ody do radości”. Za każdym razem wszyscy podskakują z radości. Dziad z lirą próbuje coś grać patykiem na złamanej konstytucji, ale nie słychać, a co zatem idzie, widać, że dziad Dona nie pokona. No, a kto przywiezie pizzę? Kto? Premier. Osobiście, w uniformie z napisem „Uśmiechnij się”.
Nowy zasępił się na chwilę. Bo, oczywiście, fajnie, bardzo fajnie, ale czy mieszkańcom osiedla będzie się chciało cały dzień tak w kółko chodzić i się uśmiechać?
– Tak – powiedziała z ogromną mocą Andżela – to twardy elektorat. ©Ⓟ