Dwa miesiące przed wyborami, gdy właśnie rusza scyfryzowany rejestr wyborców, szef resortu zdrowia wyświadczył obozowi rządzącemu niedźwiedzią przysługę. Nikt już nie mówi o tym, że patologię na rynku receptomatów trzeba ukrócić, a wypisywanie leków bez konsultacji lekarskiej ucywilizować. Media alarmują za to – słusznie – że minister Adam Niedzielski zagląda w nasze recepty. Takie działanie rujnuje zaufanie nie tylko do szeroko rozumianej cyfryzacji. To dewastuje zaufanie do władz. Niejeden pomyśli: skoro polityk może sprawdzić i ogłosić publicznie, jakie biorę leki, to może też podpatrzeć np., jakie mam długi albo jakie płacę podatki.

Minister Janusz Cieszyński, odpowiedzialny w rządzie za cyfryzację, przekonywał niedawno w wywiadzie dla DGP, że Centralny Rejestr Wyborców jest bezpieczny i nikt niepowołany nie ma do niego wglądu. To w kontekście obaw formułowanych przez opozycję o możliwość fałszowania wyborów. Przekaz Cieszyńskiego był jasny: scyfryzowane dane są bezpieczniejsze niż ich papierowe odpowiedniki.

Uff – odetchną być może czytelnicy, ufając, że stopniowe przechodzenie na e-administrację jest słuszne. I bezpieczne. Ale spokój nie trwa wiecznie. Oto bowiem inny minister – zdrowia – sięga do danych zebranych w systemie jego resortu i podaje do publicznej wiadomości, który lekarz przepisał sobie leki psychotropowe. Czyli de facto ujawnia dane pacjenta. Robi to, by udowodnić swoje racje w sporze z lekarzami broniącymi status quo w sprawie e-recept.

Czy w tej sytuacji cel uświęca środki? Nikt już nie mówi o tym, że patologię na rynku receptomatów trzeba ukrócić, a wypisywanie recept bez konsultacji ucywilizować. Media huczą za to – słusznie – że Niedzielski zagląda w nasze recepty. Takie działanie rujnuje zaufanie nie tylko do szeroko rozumianej cyfryzacji. To dewastuje zaufanie do władz. Niejeden pomyśli: skoro polityk może sprawdzić i ogłosić, jakie biorę leki, to może też podpatrzeć, jakie mam długi, na co choruję, gdzie się stołuję. Adam Niedzielski przekonuje, że prawa nie złamał i niczyjej prywatności nie naruszył. Serio? Mamy przejść do porządku dziennego nad tym, że w nasze recepty, ot tak, można zajrzeć? Zasianie tego rodzaju wątpliwości zaszkodzi słusznej sprawie. Bo czy w tej atmosferze ktoś jeszcze pamięta, od czego to zamieszanie się zaczęło?

Od dwóch lat w Polsce kwitnie sprzedaż recept przez internet. Po serii publikacji (DGP pisze o problemie od stycznia) Ministerstwo Zdrowia wprowadziło limity na recepty oraz ograniczenia dotyczące wypisywania leków o dużym potencjale uzależniającym.

Wątpiącym, czy decyzja ministerstwa była słuszna, przypominamy historię pacjentki uzależnionej od leku nasennego. Pisaliśmy („Zdalnie wprost w szpony uzależnienia”, DGP z 11 kwietnia), że znalazła do niego łatwy dostęp właśnie dzięki portalom pośredniczym w zakupie e-recept. Przygotowując kolejne publikacje, natknęliśmy się na osoby, które własne uzależnienie karmiły dzięki lekarzom wystawiającym recepty w sieci za pieniądze. Bez badania, kontaktu, rozmowy. Sami też kupiliśmy receptę na lek z grupy benzodiazepin, silnie uzależniający. I, co jest normą w tej „usłudze”, do transakcji wystarczyło wpisać podstawowe dane: nazwisko, PESEL, e-mail, telefon. Następnie: lek, dawkę, liczbę opakowań. Oraz, co kluczowe, zrobić przelew. Receptę na preparat stosowany w psychiatrii wystawił nam chirurg. Przy takim mechanizmie zaopatrzenie się w potężny zapas tabletek dających odlot jest dziecinnie proste.

Działania ministra nie przysparzają mu jednak zwolenników. Przeciwnie. Niedzielski zmobilizował medyków do bicia na alarm i pisania do rzecznika praw obywatelskich, Urzędu Ochrony Danych Osobowych, rzecznika praw pacjenta oraz prokuratury. Środowisko, któremu można wiele zarzucić w kwestii wypisywania zdalnie recept, bez wahania wchodzi w rolę ofiary, ale i obrońcy pacjentów.

A co z zaufaniem pacjentów wobec lekarzy? Czy zasługuje na nie medyk, który współpracuje z portalem oferującym receptę w 15 minut i promocję 20 proc. na kolejną e-usługę? Lekarz, który okazał się rekordzistą w wystawianiu recept w skali kraju, nam wypisał ich kilka. Najkrócej czekaliśmy na nią… 3 minuty. Trzy minuty, nie od momentu zbadania, rozmowy, tylko przelewu żądanej kwoty. Dziś w receptomatach proces leczenia jest postawiony na głowie. Pacjent występuje o lek, płaci i dostaje receptę. Zamiast: pacjent jest badany, lekarz na podstawie wywiadu medycznego ordynuje lek, a płatność jest na końcu.

Paradoksalnie można spytać, czy popularność receptomatów (bo nie byłoby ich bez klientów) nie jest skutkiem ubocznym niedoboru tego zaufania? Nie wszystko da się wytłumaczyć kolejką do stacjonarnego gabinetu. Z takich usług korzystają bowiem też osoby, które chcą leku, a nie rozmowy z lekarzem.

W ostatnich tygodniach lekarze mówili, że nie ma szans na dialog z MZ, skoro rozwiązania regulujące e-recepty wprowadza bez konsultacji i podstawy prawnej. Narzekali, że system nie działa, jak powinien, a resort też okopał się na swoim stanowisku. W XXI w. sytuacja, gdy system teleinformatyczny zalicza kolejne wpadki, jest kompromitująca dla MZ. Warto jednak jak mantrę powtarzać, od czego się zaczęło. I że mamy w Polsce działający w majestacie prawa patologiczny proceder handlu receptami, który generuje dla lekarzy i prowadzących portale milionowe zyski, co z leczeniem nie ma nic wspólnego. RPP wie o przynajmniej dwóch przypadkach osób, które zmarły po zażyciu leków. Receptę na nie kupiły w sieci. Czy lekarze, którzy je wystawili, poczuwają się do winy? Pytanie o odpowiedzialność zadawaliśmy każdemu medykowi poznanemu w sieci, od którego kupowaliśmy receptę. Nigdy nie padła odpowiedź twierdząca.

Na koniec wróćmy do wątku rejestru wyborców – zamieszanie zbiega się w czasie z wprowadzeniem systemu, co do którego opozycja mnoży wątpliwości. Na szali są wyniki wyborów i argument do ich podważania. La Fontaine jest autorem przypowiastki, w której niedźwiedź w trosce o przyjaciela ogrodnika postanawia zabić muchę siedzącą na jego czole. „Pochwycił kamień, z zamachem wycela,/ Jak palnął... razem z muchą zabił przyjaciela”. To, co zrobił minister Niedzielski, to niedźwiedzia przysługa wyświadczona partii rządzącej. Coś w stylu innego porzekadła, że operacja się udała, tylko pacjent… ©℗