Gdy Europa ugina się ciężarem pełzającego kryzysu, Donald Tusk zapowiada w expose cięcia, a ludzie niepokoją się o pracę i przyszłość, życzyć sobie na nowy rok oszczędności to jakby kłaść katu głowę pod topór.
To brzydkie słowo. Zawsze oznacza brak – dobrowolny lub pod przymusem – czegoś, czym do tej pory dysponowaliśmy: pieniędzy, możliwości, przywilejów. Do tej pory nie w smak było ani rządom, ani społeczeństwom. Długi, których nikt już nie jest w stanie policzyć, deficyty rozdęte do nieprawdopodobnych rozmiarów to efekt nieposkromionego apetytu. Ale jeśli możemy wyciągnąć jakąś naukę z mijającego roku, to właśnie taką – więcej umiaru. Zapomnieliśmy, że oszczędność to wielki dochód.
Na nowy rok życzmy więc sobie rządu, który zamiast bombardować społeczeństwo kolejnymi mało realnymi planami i zapowiedziami, zrealizuje te wcześniejsze: wybuduje, co miało zostać wybudowane, i ograniczy, co miało zostać ograniczone.
Posłów tworzących mniej ustaw, bo nic tak nie psuje prawa jak pisane na kolanie niespójne i nieprecyzyjne przepisy.
Fiskusa, który przestanie łowić przedsiębiorców i podatników w sieć niejednoznacznych interpretacji, a zamiast tego wyjaśni, co powinno zostać precyzyjnie wyjaśnione.
I ministerstw edukacji, zdrowia i sprawiedliwości, które reformatorską galopadę zastąpią przemyślanymi i dopracowanymi inicjatywami.
Jeśli oszczędność jest cnotą, na nowy rok życzmy ekonomistom, by ich produkowane na pęczki prognozy aż tak nie odbiegały od rzeczywistości. Urzędnikom, by zerwali z kultem papierologii i pieczątek, a ich zwierzchnikom, by z dziesięciu wyprodukowanych przez siebie rozporządzeń i zaleceń przekazywali podwładnym tylko jedno. Agencje ratingowe niech przestaną się ścigać w wystawianiu złych ocen, bo w ten sposób i tak nie odkupią przeszłości, gdy firmowały wiarygodność bankrutów. A oburzeni niech zrozumieją, że choć podobno to tylko radykałowie są w stanie zmienić świat, zwykle nie zmieniają go na lepsze.
Gdyby choć kilka z tych życzeń spełniło się, byłby piękny rok.