Premier Donald Tusk razem z ministrami swojego gabinetu spotkał się w sobotę z rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej. Małgorzata Wassermann i Ewa Kochanowska w ramach protestu opuściły spotkanie. Kolejne rozmowy zaplanowano na koniec stycznia.

Spotkanie odbyło się w kancelarii premiera; oprócz premiera, ministrów z jego kancelarii Tomasza Arabskiego i Michała Boniego, uczestniczyli w nim także szef MSWiA Jerzy Miller, minister zdrowia Ewy Kopacz, sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski oraz wiceminister spraw zagranicznych Jacek Najder.

Rozmowy trwały około 3 godzin. Było to drugie spotkanie rodzin ofiar katastrofy z premierem; kolejne jest planowane pod koniec stycznia.

Z relacji uczestników spotkania wynika, że rozmowy przebiegały w nerwowej i "ostrej" atmosferze. Część rodzin uważa, że szef rządu obraził Ewę Kochanowską, wdowę po Januszu Kochanowskim, mówiąc, że jej pytanie było bezczelne.

"W czasie wysłuchania publicznego w Brukseli, gdzie jedną z osób referujących była moja córka, po jej wystąpieniu europoseł, były prezydent Litwy Vytautas Landsbergis powiedział do niej "pani życie jest zagrożone, proszę uważać, jadąc samochodem". Zapytałam premiera, czy taka sytuacja jest możliwa. Wtedy usłyszałam, że moje pytanie jest bezczelne" - relacjonowała Kochanowska.

"Tusk mówił na okrągło i starał się omijać niewygodne pytania"

Jej zdaniem, spotkanie w KPRM przybrało formę zwykłej konferencji premiera. "Tusk mówił na okrągło i starał się omijać niewygodne pytania. Jestem z tego bardzo niezadowolona" - podkreśliła Kochanowska.

Jak dodała, nie dowiedziała się nic nowego o okolicznościach katastrofy smoleńskiej.

Kochanowska relacjonowała, że tematami rozmów były m.in. umiędzynarodowienie śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej oraz pomysł ewentualnego powołania w Sejmie specjalnej komisji do zbadania okoliczności tragedii pod Smoleńskiem, co zaproponował klub poselski Polska Jest Najważniejsza.

Jak oceniła, umiędzynarodowienie śledztwa, dobrze wpłynęłoby na "oczyszczenie atmosfery" - i przybliżyłoby do prawdy o katastrofie.

"Wyszłam ze spotkania w ramach protestu" - mówiła Małgorzata Wassermann, córka Zbigniewa Wassermanna. Według niej premier "nie odpowiadał na merytoryczne pytania". "Nie uzyskałam żadnych odpowiedzi, nie było nawet mikrofonów" - dodała. "To była kpina" - podkreśliła Wassermann.



"Na spotkaniu nie wydarzyło się nic nienormalnego, a rozmowy były udane"

Z kolei zdaniem Pawła Deresza, na spotkaniu nie wydarzyło się nic nienormalnego, a rozmowy były udane. "Była dosyć ostra dyskusja, raczej ze strony rodzin, a nie premiera Tuska. Nie wiem, o co poszło, trzeba o to pytać panią Kochanowską" - zaznaczył.

Jak podkreślił, premier nie powiedział, że pytanie Kochanowskiej jest bezczelne. "To konfabulacje ze strony pani Kochanowskiej" - ocenił.

"To było spotkanie nie rodzin, ale pełnomocników, którzy wykazywali nadmierną aktywność, chcąc być może pochwalić się przed swoimi klientami" - zaznaczył Deresz.

Przyznał też, że nie dowiedział się nic nowego o okolicznościach katastrofy smoleńskiej.

"To była strata czasu i próba ośmieszania rodzin"

"To była strata czasu i próba ośmieszania rodzin" - w ten sposób spotkanie z premierem relacjonowała Beata Gosiewska, żona posła PiS Przemysława Gosiewskiego. "Premier chciał wykpić nasze pytania, posądzał nas o obłudne insynuacje. Zachowanie premiera było niedopuszczalne, pokazał brak kultury" - powiedziała Gosiewska.

Podkreśliła też, że premier obraził Ewę Kochanowską, zarzucając jej "obłudną insynuację". Oceniła również, że nie dowiedziała się nic nowego od premiera.

Jak dodała, kolejny raz nie udało jej się uzyskać od premiera i ministrów jego gabinetu deklaracji, aby zgłosili się na ochotnika - jako świadkowie - do prokuratury badającej okoliczności tragedii smoleńskiej. "Premier jak zwykłe usiłuje wykpić nasze pytania" - podkreśliła.

Gosiewska powiedziała też, że chciałaby mieć dostęp do odczytów z czarnych skrzynek, które - jej zdaniem - są bezpodstawnie ukrywane. Przyznała, że nie wie, czy weźmie udział w kolejnym spotkaniu w połowie stycznia.



Spotkanie opłatkowe z prezydencką parą

W Belwederze odbyło się spotkanie opłatkowe, na które prezydent Bronisław Komorowski wraz z żoną Anną zaprosili rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej.

Spotkanie u prezydenta trwało ok. półtorej godziny. Obecni podkreślali miły klimat, w jakim ono przebiegało. Paweł Deresz, mąż tragicznie zmarłej w katastrofie posłanki Jolanty Szymanek-Deresz, powiedział, że w Belwederze panowała "niezwykle serdeczna, naprawdę rodzinna atmosfera".

"Dzieliliśmy się opłatkiem, pani prezydentowa i pan prezydent z każdym z nas wymienili uściski; wszyscy ze wszystkimi się bratali. Szkoda, że zabrakło kilku rodzin (...). Myślę tu o pani Kochanowskiej, pani Wassermann i o pani Gosiewskiej, które zupełnie niepotrzebnie, zamiast się z nami łączyć, robią wszystko, abyśmy byli nadal podzieleni" - dodał Deresz.

Jednak, jak podkreślił, nieobecność niektórych rodzin nie była komentowana na spotkaniu u prezydenta, nie poruszano też tematu upamiętnienia na miejscu katastrofy, bo nie taki był - jak zaznaczył - cel spotkania.

Miłe wrażenie ze spotkania z prezydencką parą wyniosła także Lucyna Gągor, wdowa po szefie Sztabu Generalnego WP generale Franciszku Gągorze. Powiedziała też, odnosząc się do wcześniejszego spotkania rodzin z Donaldem Tuskiem, że nie ma poczucia, by spotkania rodzin z premierem stawały się coraz bardziej polityczne, co zarzucali niektórzy z bliskich tragicznie zmarłych.