Były premier Leszek Miller, który w 2002 r. zakończył negocjacje Polski z UE i podpisał Traktat Akcesyjny ocenił w rozmowie z PAP, że przejmując w 2001 r. od rządu Jerzego Buzka proces negocjacji warunków członkostwa Polski w Unii Europejskiej zastał "fatalną sytuację".

"Byliśmy na ostatnim miejscu wśród dziesięciu krajów kandydackich" - podkreślił. Jego zdaniem "ta pozycja brała się z fałszywej strategii negocjacyjnej, a także z chaosu kompetencyjnego"

"W rządzie pana Buzka było kilka ośrodków decyzyjnych. Łącznie z tym, że polskie delegacje do Brukseli zawsze były dublowane. Co zresztą było przedmiotem kpin i krytyki w Brukseli" - ocenił.

Miller przypomniał, że w tamtym czasie w Polsce istniała "bardzo wyraźna ideologiczna opozycja antyunijna", którą stanowiły Liga Polskich Rodzin oraz Prawo i Sprawiedliwość. "Samoobrona była też przeciw ale z innych nieideologicznych powodów" - zaznaczył.

"Chodziło głównie o nowe rozwiązania w dwóch kwestiach zapalnych"

"Była też Platforma Obywatelska, która zachowywała się w sposób dość dwuznaczny" - ocenił Miller. Według niego, dało się to zauważyć m.in. podczas przesłuchania przez sejmową komisję ds. europejskich kandydatki na komisarza w UE Danuty Huebner.

"PiS, LPR i Samoobrona zarzucały jej wszystko, co najgorsze - zdradę państwa, chęć uzyskania osobistych korzyści, działanie na szkodę Polski. Odbywało się to przy dwuznacznym zachowaniu Platformy, której posłowie z ironicznym uśmieszkiem na tę walkę SLD i reszty patrzyli" - powiedział b. premier.

Jak dodał, pierwszym zadaniem rządu, na czele którego stał, było "zerwanie z opinią Polski jako marudera procesu negocjacyjnego".

"Chodziło głównie o nowe rozwiązania w dwóch kwestiach zapalnych. Pierwsza to swoboda obrotu ziemią, co wtedy w Polsce miało znaczenie nie tylko gospodarcze, ale również polityczne. Drugą kwestią było otwarcia rynków unijnych dla polskich pracowników" - mówił Miller.

"W Niemczech panowała pewna psychoza, że jeśli rynek pracy zostanie otwarty, to miliony Polaków natychmiast go zaleją"

"Niemcy, podobnie zresztą jak Austriacy, reprezentowali w tej ostatniej kwestii twarde stanowisko. Kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder był pod ogromnym naciskiem związków zawodowych i opozycji, aby wprowadzić maksymalnie długi okres przejściowy na pracę w swoim kraju, czyli siedem lat" - wspominał Miller.

"W Niemczech panowała pewna psychoza, że jeśli rynek pracy zostanie otwarty, to miliony Polaków natychmiast go zaleją" - mówił b. premier.

"To były dwa ówczesne mity. Jeden, że my Polacy najedziemy i doprowadzimy do zniszczenia niemieckiego rynku pracy. Drugi mit - po stronie polskiej - mówił z kolei, że Niemcy rzucą się na nasze ziemie, wykupią je i stracimy cały pas Ziem Odzyskanych" - ocenił b. premier.



"Można powiedzieć, że te dwa mity wzajemnie się ożywiały"

"Można powiedzieć, że te dwa mity wzajemnie się ożywiały. Tam w Niemczech wypatrywano najeźdźców z Polski na rynek pracy, a tu w Polsce wypatrywano inwazji Niemców wykupujących ziemie" - mówił Miller.

Według niego, straszenie Niemcami było często wykorzystywane przez przeciwników Unii w Polsce, zwłaszcza w miesiącach poprzedzających referendum akcesyjne.

Miller podkreślił, że zaraz po tym, gdy został premierem, jego rząd zmodyfikował prezentowane przez gabinet Jerzego Buzka stanowisko negocjacyjne w sprawie członkostwa naszego kraju w UE.

"Pozwoliło to popchnąć negocjacje do przodu" - zaznaczył. "Po kilku miesiącach byliśmy na czele peletonu, byliśmy liderem całej dziesiątki państw ubiegających się o członkostwo i w takim tempie dojechaliśmy do dramatycznej końcówki 13 grudnia 2002 r., kiedy odbywał się szczyt UE w Kopenhadze" - dodał Miller.

"Był to bardzo dramatyczny moment rozmów"

Tego dnia w stolicy Danii, sprawującej w tym czasie prezydencję w Unii Europejskiej, odbył się szczyt UE, na którym zakończono negocjacje akcesyjne z dziesięcioma państwami kandydującymi do członkostwa we wspólnocie.

"Zaczęło się fatalnie dlatego, że zaraz na początku, w pierwszej turze usłyszeliśmy od premiera Danii Andersa Fogh Rasmussena, że to jakieś nieporozumienie, że my przywozimy pakiet do rokowań, w sytuacji, gdy za chwilę negocjacje są zamykane" - powiedział Miller.

"Rasmussen mówił, że jeśli chcemy jeszcze negocjować to znaczy, że Polska jest nieprzygotowana do wejścia do Unii Europejskiej. Możemy spróbować następnym razem, za kilka lat, a w 2002 r. Unia zakończy negocjacje z tymi, którzy są gotowi" - wspominał Miller. "Był to bardzo dramatyczny moment rozmów" - ocenił.

Jak dodał, kryzys negocjacyjny w Kopenhadze został opanowany dzięki "największym sojusznikom Polski": kanclerzowi Niemiec Gerhardowi Schroederowi, premierowi Szwecji Goranowi Personowi, premierowi Wielkiej Brytanii Tony'emu Blairowi oraz komisarzowi ds. rozszerzenia UE Guenterowi Verheugen'owi, który - jak powiedział Miller - był dobrym duchem tych rozmów.

"Osiągnęliśmy to, co było możliwe do osiągnięcia"

"Po tym pierwszym, bardzo ostrym konflikcie zaczęły się ponowne negocjacje i rozpatrywanie naszych postulatów" - mówił b. premier. Jednocześnie zaznaczył, że Polska była potem krytykowana za to, że "cały pieczołowicie przygotowany porządek szczytu rozpadł się na kawałki, a uroczysta kolacja u królowej Danii Małgorzaty II nie odbyła się".

"Osiągnęliśmy to, co było możliwe do osiągnięcia" - powiedział Miller, oceniając rezultaty kopenhaskiego szczytu.

W wyniku tamtych negocjacji bezpośrednio do polskiego budżetu w latach 2004-2006 wpłynąć miało 1,5 mld euro ze wspólnotowego budżetu, a dopłaty bezpośrednie dla polskich rolników ustalono: w pierwszym roku członkostwa na 55 proc., w drugim na 60 proc. i w trzecim na 65 proc.

Zachowano obniżony podatek VAT na nowe mieszkania, remonty i usługi budowlane. Uzyskano wzrost kwoty hurtowej sprzedaży mleka o 1,5 mln ton w porównaniu do stanu sprzed szczytu. Kwota ta wyniosła ostatecznie 8,5 mln ton. Wynegocjowano ponadto, uznanie kwalifikacji polskich pielęgniarek, które chciałyby podjąć pracę w innych krajach Unii.

W wyniku rozmów w Kopenhadze wynegocjowano też m.in. zwiększenie do 5 tys. zł rocznie bezzwrotnej, przyznawanej przez pięć lat, pomocy dla małych i średnich gospodarstw rolnych.



"Szkoda, że ta refleksja nie jest obecna w bieżącej polityce. Byłby to dobry teren, aby jednoczyć wysiłki różnych ugrupowań politycznych"

"Tak, jak strategicznym celem mojego rządu było wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej, tak zadaniem wszystkich moich następców i wszystkich kolejnych rządów jest maksymalne wykorzystanie możliwości, które z członkostwa w Unii wynikają" - podkreślił b. premier.

W jego opinii chodzi przede wszystkim o skrócenie dystansu między poziomem życia najlepiej rozwiniętych krajów UE i Polską. "Ten dystans jest w dalszym ciągu spory i to jest polski problem numer jeden" - zaznaczył Miller. "Do Unii Europejskiej wchodziliśmy nie po to, żeby w niej być, ale po to, by jak najszybciej zminimalizować tę rozbieżność w poziomie życia" - dodał.

"Szkoda, że ta refleksja nie jest obecna w bieżącej polityce. Byłby to dobry teren, aby jednoczyć wysiłki różnych ugrupowań politycznych" - pokreślił b. premier.

Jego zdaniem, wiele możliwości wynikających z członkostwa w UE nasz kraj dobrze wykorzystał. "Mam na myśli przede wszystkim przepływy środków finansowych idące z Unii w kierunku polskich samorządów i przedsiębiorstw" - zaznaczył.