Krajowy rynek farmaceutyczny jest niezwykle istotny dla polskiej gospodarki, jak pan ocenia jego potencjał?
ikona lupy />
Sebastian Szymanek, prezes zarządu ZF Polpharma SA / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe

Jeżeli mówimy o polskim rynku farmaceutycznym, to podobnie jak w przypadku europejskiego i światowego, jego wartość przez cały czas rośnie. Powody są dwa. Po pierwsze, żyjemy dłużej, a po drugie, wcale nie zdrowiej. To rodzi naturalne potrzeby konsumpcyjne. W 2018 r. wartość naszego rynku szacowano na 31 mld zł, w ubiegłym roku było to już 52 mld zł. W tym czasie wpływ na ten wzrost miały decyzje refundacyjne, wpuszczanie na rynek przełomowych, ale co za tym idzie – bardzo drogich terapii. W efekcie rynek był napędzany w ogromnej części przez wzrost nakładów płatnika na nowoczesne leki stosowane m.in. w leczeniu rzadkich chorób.

Bo może mieliśmy tak duże zapóźnienia, że należało w końcu wprowadzić na rynek nowoczesne terapie?

Nowoczesne terapie są potrzebne, ale stałe utrzymywanie dostępu do leków podstawowych, którymi leczą się miliony ludzi, także. W 2023 r. top 10 produktów innowacyjnych miało obrót rzędu ok. 4 mld zł. Produkt z pierwszego miejsca wygenerował obrót na poziomie 1,3 mld zł, drugi – 1,2 mld zł, a trzeci – 0,5 mld zł. Dla porównania całe firmy generyczne, które mają kilkaset leków, takich obrotów nie robią, co jeden produkt firmy innowacyjnej.

A wpływ wysokiej inflacji?

To również bardzo ważny element. Wysoka inflacja przełożyła się na wzrost cen leków z sektora OTC, czyli leków nierefundowanych, za które pacjenci płacą w 100 proc. z własnej kieszeni.

A wybuch pandemii? Jak ona wpłynęła na krajowy sektor farmaceutyczny?

Wybuch epidemii COVID-19 uświadomił nam kilka ważnych rzeczy. Przede wszystkim upadł mit globalizacji, równego dostępu do rynku. W pierwszym dniu pandemii wszyscy politycy wprowadzali zakazy eksportowe i zaczęło się liczyć tylko moje społeczeństwo i moi wyborcy. To cecha charakterystyczna demokracji, która sama w sobie jest pięknym bytem. W demokracji każdy polityk myśli o swoich wyborcach i tym też kieruje się, podejmując decyzje. W zasadzie w ciągu jednego dnia hasło o solidarności europejskiej stało się nieaktualne. Pandemia jak w soczewce pokazała nam, jak mocno jako UE jesteśmy uzależnieni od łańcuchów dostaw, które są zaburzone, co samo w sobie jest już niebezpieczne. A jeszcze gorzej, jeżeli jesteśmy uzależnieni od decyzji politycznych.

A czy pandemia nie przyczyniła się pośrednio również do tego, o czym pan mówił wcześniej, czyli zwiększonego finansowania innowacyjnych terapii? Poza tym dlaczego polski pacjent ma mieć gorszy dostęp do leczenia niż Czech czy Niemiec? I stąd decyzja płatnika. Może ta wajcha po prostu była czasowo przestawiona, a za chwilę będzie w innym miejscu?

Wraz z bogaceniem się społeczeństwa naturalne jest, że minister zdrowia czuje presję ze strony pacjentów, że chcą być coraz nowocześniej leczeni. Musiał więc uznać, że państwo polskie stać na finansowanie kolejnych terapii. Do tego mamy własnych producentów leków generycznych, czyli tańszych, to mógł sobie na to pozwolić. Pytanie, czy nie za bardzo skupiliśmy się na refundacji nowych terapii, a nie zapomnieliśmy o dostępie do tych podstawowych, ratujących życie i zdrowie milionów pacjentów. Wiemy już, że dostęp do nich nie jest oczywisty – a trzeba go zapewnić.

W Polsce polityka kupowania jak najtaniej, nieważne skąd, przez wiele lat dobrze się sprawdzała, bo powodowała, że płatnik miał oszczędności. Ale myślenie, że nieważne skąd sprowadzamy cząsteczki do produkcji leków, stało się po prostu groźne. To powoduje, że kurczy się lokalny potencjał, a to jedyne pewne źródło w przypadku przerwania łańcuchów dostaw. To, że udało się nam przejść przez pandemię w miarę sprawnie, to nie efekt wspaniałej polityki lekowej, ale tego, że COVID-19 przyszedł do nas z pewnym opóźnieniem i lokalni producenci mieli chwilę na przygotowanie. Skupili się nie na leczeniu pacjentów z koronawirusem, ale na leczeniu powikłań nim wywołanych.

Słyszeliśmy więc o brakach tlenu, ale nie leków.

To było możliwe tylko dzięki działaniom, które krajowi producenci podjęli na własną rękę. Rząd w żadnej mierze im w tym nie pomógł. Problem w tym, że politycy nie mieli potem żadnej głębszej refleksji. A przecież konflikt polityczny, wojenny, wojny handlowe z Chinami i Indiami, to nie są sytuacje abstrakcyjne, musimy być na nie gotowi w kontekście zabezpieczenia łańcuchów dostaw.

Chce pan powiedzieć, że politycy nie wyciągnęli z pandemii takich wniosków?

Ten problem nie dotyczy tylko Polski, ale całej Europy. A to tylko pogarsza sprawę. 80 proc. substancji czynnych wykorzystywanych przy produkcji najbardziej powszechnych leków, np. na choroby układu krążenia, Unia importuje przede wszystkim z Chin i z Indii. Przecież to siedzenie na tykającej bombie zegarowej.

Czyli, jednym słowem, nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków systemowych po pandemii?

Europa przynajmniej zaczęła o tym mówić, a niektóre państwa – coś robić. Mamy przykłady krajów, które przeznaczyły setki milionów euro na to, żeby u siebie połączyć bezpieczeństwo lekowe i to, że akurat sektor farmaceutyczny jest bardzo innowacyjny. W związku z tym warto go mieć w swoim kraju i nieważne jest, czy to przemysł generyczny, czy czysto innowacyjny. Cała produkcja farmaceutyczna tworzy wysoką wartość dodaną. Francja np. próbuje przywracać u siebie produkcję cząsteczek niezbędnych do wytworzenia leków. Austria wykłada pieniądze na poszerzenie możliwości produkcji antybiotyków na swoim terenie. Co w tym czasie zrobiła Polska? Dyskutuje.

Nic się nie zadziało?

Drobiazgi, np. były wiceminister zdrowia Maciej Miłkowski wprowadził drobny element zachęty dla firm. Jeżeli zdecydują o produkcji swojego leku na terenie Polski, to nie muszą przechodzić kolejnych negocjacji cenowych i mają gwarancję, że cena na pewno nie spadnie. I to jest rzeczywiście fajna zachęta. Zobaczymy, jak ona zadziała na globalnych dostawców. Ale prawda jest i tak brutalna. Dzisiaj na liście refundacyjnej jest 400 różnych substancji czynnych, tylko 100 z nich nie jest importowanych. W Polsce wyłącznie Polpharma jest krajowym producentem, który działa globalnie. To naprawdę nie poprawia naszego bezpieczeństwa lekowego.

To co należałoby zrobić, żeby to uzależnienie zmniejszać?

Najpierw powiem, co się może stać, jeżeli politycy i polski rząd dalej będą wyłącznie dyskutować, a nie działać. Wyobraźmy sobie, że Unia nakłada kolejne sankcje na Chiny, np. za zaostrzanie konfliktu z Tajwanem. Na co oni odpowiadają sankcjami na produkcję substancji czynnych niezbędnych do wytworzenia leków. W tym momencie na świecie wybucha panika zakupowa. Przewagę zyskują, nie ma co się oszukiwać, firmy z największymi kontraktami. Dogadują się z Chinami, że do nich ma trafić wszystko to, co zamówili. Co zostanie dla nas?

One sobie poradzą, a my nie?

Nie poradzimy, bo w przypadku leków importowanych mamy zapasy w najlepszym wypadku do dwóch miesięcy. W przypadku leków, które tutaj produkujemy – na jakieś pół roku. A potem przechodzimy co najwyżej na medycynę niekonwencjonalną. I żeby ten scenariusz się zrealizował, wcale nie musi wybuchnąć wojna. Wystarczy zapowiedź wojny handlowej ze strony Chin i jesteśmy w dramatycznej sytuacji jako kraj. I na pewno nie możemy liczyć na solidarność europejską, dlatego że każdy premier i prezydent innego kraju będzie dbał o zabezpieczenie swoich obywateli.

To co należy zrobić? Jaka jest recepta?

To, co powiem, nie jest atrakcyjne dla polityków. Odpowiedzią jest praca organiczna, która trwa latami, a nie da się jej załatwić w perspektywie wyborczej.

Czy chce pan powiedzieć, że państwa głos, jako branży nie jest słyszalny niezależnie od tego, która opcja jest u steru władzy?

Są trzy możliwości. Pierwsza – głos jest słyszalny, ale nie umiemy w prosty sposób przekazać naszych racji. Druga – rząd uważa, że biznes przesadza i straszy na zapas, a tak naprawdę chodzi tylko o jego zysk i np. uzyskanie dodatkowego finansowania. I trzecia – nie jest to atrakcyjnie polityczna działalność, na której warto się skupić.

Pan na który scenariusz stawia?

Gdybym wiedział, to pewnie bym był skuteczniejszy. Wiem jedno, że politycy nie zrobili nic albo prawie nic, żeby zabezpieczyć bezpieczeństwo lekowe polskich pacjentów. Do tego dochodzi problem, żeby o bezpieczeństwie lekowym myśleć w sposób holistyczny. To powinna być kwestia międzyresortowa, a nie wyłącznie resortu zdrowia. On ma swój budżet i musi go wykorzystać najlepiej, jak może, na różne cele, a nie na bezpieczeństwo lekowe.

A takiej współpracy międzyresortowej nie ma, nie ma zrozumienia dla tej kwestii?

Mam wrażenie, że Ministerstwo Zdrowia jest osamotnione. Bo ono może inicjować działanie, ale wymaga to pracy grupowej. Zaangażowane muszą być resorty rozwoju, finansów, agendy rządowe. Do tego, jeżeli nie ma zrozumienia dla tematu u premiera, to siła przebicia jest mizerna.

Może dlatego, że zasadniczo tematy związane z ochroną zdrowia to dla polityków taki gorący kartofel?

Staram się być optymistą, bo mamy przykłady działania zespołowego, jeżeli temat ma nadaną rangę priorytetu. Jak przyszedł czas próby, czyli 2022 r., to okazało się, że Polska potrafi być niezależna energetycznie, bo przez lata bezpieczeństwo energetyczne było budowane ponadpodziałowo i międzyresortowo. To się udało osiągnąć, ponieważ ewidentnie był to projekt prezesa Rady Ministrów, który realizowany był w ramach grupy projektowej, w skład której wchodzili przedstawiciele wielu resortów. Co więcej, on był realizowany ponad podziałami politycznymi. Niestety bezpieczeństwo lekowe nigdy nie trafiło na listę priorytetów i dlatego nigdy nie trafiło do takiej grupy projektów.

Dlaczego tak się stało?

Bo w czasie pandemii nikt nie umarł z powodu braku leków.

Przecież w czasie pandemii umarło nadprogramowych ponad 100 tys. ludzi.

Ale nie z powodu braku leków, które produkują krajowe firmy farmaceutyczne. Te leki były w aptekach, pacjenci mieli do nich stały dostęp. To był główny argument polityków przemawiający za tym, że jesteśmy zabezpieczeni lekowo. I tu dochodzimy do kluczowej kwestii, jak należy takie bezpieczeństwo rozumieć.

To jak powinni je rozumieć politycy?

Bezpieczeństwo lekowe to jest nie tylko tu i teraz. Chodzi o to, żeby produkty były dostępne od ręki, ale musimy mieć również pewność, że będziemy je mieć w sytuacji wystąpienia czynnika generującego podwyższone ryzyko zdrowotne. To znaczy, że jesteśmy bezpieczni lekowo.

Jak pan ocenia prognozy rozwoju dotyczące branży farmaceutycznej w Polsce na najbliższe lata?

Rynek farmaceutyczny będzie rósł w podobnym tempie jak przez ostatnie lata na poziomie 5–6 proc. Szacuję, że w bardzo szybkim tempie będzie rósł rynek leków na odchudzanie, na pewno rewolucja czeka onkologię i immunologię. Ogromnym znakiem zapytania jest, w którą stronę pójdzie krajowy przemysł generyczny, który, przypomnę, w przypadku leków refundowanych tracił udział w rynku, bo coraz więcej jako państwo importujemy, a coraz mniejszy udział w sprzedaży mają regionalni producenci leków. ©℗

Rozmawiała Dominika Sikora