Za kilka dni proces szczepień wejdzie w kluczową fazę: 15 stycznia zacznie się podawanie leku grupie priorytetowej, liczącej ok. 10 mln osób. Przy tej okazji warto zadać kilka pytań

1. Czy afera celebrycka pogrąży szczepionkę?
W PRL zawierano fikcyjne małżeństwa, by zyskać meldunek w Warszawie, po aferze celebryckiej można odnieść wrażenie, że blisko nam do zawierania niby-związków, by „załapać się” do grupy priorytetowej. W drugiej połowie stycznia rusza etap szczepień m.in. seniorów powyżej 60. roku życia, nauczycieli, służb mundurowych. Aż strach pomyśleć, jak bardzo może wzrosnąć – przynajmniej na papierze – liczebność tych grup. Szczepionka, budząca nieufność niemal połowy społeczeństwa, stała się nagle towarem deficytowym. I pożądanym. Afera celebrycka, paradoksalnie, przysłużyła się akcji szczepień bardziej niż jakakolwiek kampania informacyjna (choćby rządowa, która powoli nabiera tempa). Bo nic Polaków tak nie wkurza jak osoby wpychające się do kolejki.
Szczepionkowe cwaniactwo udzieliło się nie tylko celebrytom. Niedoskonałości systemu wykorzystali politycy – opozycji i partii rządzącej. Były premier Leszek Miller tłumaczył, że jest pacjentem Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Z kolei starostowie przypominają, że reprezentują organ założycielski szpitali, więc właściwie są trochę jakby lekarzami i zasługują na podanie leku poza kolejnością. A wszyscy deklarują, że robią to w ramach promocji szczepień. Nic dziwnego, że kolejne grupy chcą w niej pomóc. Okręgowa Rada Adwokacka w Warszawie tłumaczy, że w ramach pełnionych obowiązków („niesienie pomocy prawnej każdemu, kto o nią poprosi”) prawnicy są mocno narażeni na COVID-19, że powinni być zaliczeni do grupy 0, wraz z medykami.
To, co się właśnie wydarzyło, może mieć dla PiS dwojaki efekt polityczny. Z jednej strony to woda na młyn partii rządzącej, która zbudowała swoją siłę m.in. na upodmiotowieniu prowincji i wzmożeniu nastrojów antyelitarnych. Politycy PiS przyznają, że nie mogą uwierzyć, jak bardzo środowiska celebrycko-polityczne, z którymi im nie po drodze, pogrążały się kolejnymi tłumaczeniami. – Zamiast przeprosić, zadeklarować wpłatę na cel dobroczynny i uciąć temat, codziennie mieliśmy nowy spektakl. Wróciły czasy z końcówki prezydentury Komorowskiego, gdy przed każdym jego wystąpieniem chłodziliśmy szampana, przewidując, że będzie kolejna wpadka – opowiada nam osoba z rządu.
Z drugiej strony chwilowa dobra passa PiS szybko może się skończyć. Ludzie oczekują, że rząd poradzi sobie z akcją szczepień – ta presja na władze będzie tylko rosnąć. Zdaniem opozycji system już jest mało wydolny, a gdy zaczną się szczepienia powszechne, czeka nas brutalne zderzenie z rzeczywistością. Jeśli ten scenariusz się spełni, nastroje mogą zacząć się zmieniać. A wówczas o aferze celebryckiej nikt już nie będzie pamiętał.
2. Czy tempo szczepień jest faktycznie aż tak wolne?
Szczepienia zaczęły się pod koniec roku, kiedy służba zdrowia – jak cały kraj – pracowała na zwolnionych obrotach. Tempo podawania wakcyny niemal od razu zaczęło być krytykowane przez opozycję i część mediów. Porównywano Polskę z Wielką Brytanię i Izraelem, co było o tyle mylące, że tamte kraje miały własne umowy z firmami produkującymi wakcyny i to ich rodzime instytucje decydowały o dopuszczeniu preparatów do użytku. My, wraz z innymi krajami UE, czekaliśmy na decyzję EMA.
Pierwsze szczepienia zaczęły się u nas po świętach. Początek akcji kulał, ale z dnia na dzień tempo się zwiększało w miarę jak preparaty docierały do kolejnych szpitali węzłowych, których łącznie z filiami jest ponad 600. Dziś szczepione jest blisko 50 tys. osób dziennie, tygodniowo ok. 300 tys. – niemal tyle szczepionek dostajemy tygodniowo z UE. Polska, jeśli chodzi o liczbę wyszczepionych osób, jest na trzecim miejscu w Unii po Niemczech i Włoszech, a piątym, jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę zabiegów na 100 tys. mieszkańców.
A jeszcze nie ruszyły szczepienia powszechne, co ma nastąpić 15 stycznia. Wtedy ma zostać uruchomionych dodatkowych 6,5 tys. punktów, co przy założeniu, że każdy z nich obsłuży jedynie 10 pacjentów dziennie (sześć dni w tygodniu), daje kolejne ok. 390 tys. zaszczepionych tygodniowo, czyli ponad 1,5 mln miesięcznie. 10 osób dziennie jest założeniem więcej niż ostrożnym, bo to mniej więcej jedna wizyta na godzinę. Zapewne możliwości systemu będą co najmniej dwa razy większe.
Tymczasem obecnie otrzymujemy 360 tys. dawek tygodniowo od Pfizera, a od lutego ta liczba ma wzrosnąć o co najmniej 20 tys., co daje ok. 1,5 mln dawek miesięcznie. Do końca marca Moderna, której szczepionka została właśnie zarejestrowana, ma dostarczyć 840 tys. dawek. Rząd liczy, że jeśli jeszcze do końca pierwszego kwartału zostanie dopuszczony preparat CureVacu, to Polska otrzyma w sumie 5,9 mln szczepionek.
Im dłużej wirus jest w Polsce, tym mniej jesteśmy pewni, ile faktycznie osób zachorowało. I nie chodzi o spory o liczbę przypadków bezobjawowych, ale o coraz częstsze unikanie przez część osób chorych lub zakażonych skierowania na testy
Jak wynika z naszych wyliczeń, w lutym i marcu systemowe zdolności do szczepień będą powyżej tej liczby. A więc głównym problemem może być tempo dostarczania leków, a nie możliwości ich podawania. Bo trudno się spodziewać, żeby w POZ nagle lekarze i pielęgniarki mieli problemy ze zorganizowaniem szczepień, tym bardziej, że cała operacja jest dobrze wyceniona – prywatne przychodnie chętnie zgłaszały się do akcji.
Warto zwrócić uwagę, że blisko 6 mln dawek to 3 mln zaszczepionych osób, ponieważ szczepienie trzeba powtarzać po dwóch tygodniach. Tymczasem grupa 0 i pierwsza to grubo powyżej 10 mln osób. Dlatego tak ważne jest uzyskanie większej liczby szczepionek, by szczepienia zakończyć jak najszybciej.
3. Czy szczepionka daje odporność na brytyjską mutację wirusa?
Odmiana wirusa, która pojawiła się na Wyspach, jest dużo bardziej zaraźliwa. To sprawiło, że wróciła dyskusja, na ile opracowane wakcyny okażą się skuteczne. Ich producenci twierdzą, że będą, takie także jest zdanie wielu naukowców. – Szczepionka koduje całe białko wirusowe, olbrzymie białko, składające się z 1259 aminokwasów. Gwarantuje nam to, że gdy pojawią się mutacje koronawirusa, szczepionka będzie skuteczna także przeciwko nim – mówił DGP prof. Jacek Jemielity, który specjalizuje się w chemii organicznej, bioorganicznej oraz w biochemii z Centrum Nowych Technologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Latem amerykański wojskowy Ośrodek Badań nad Chorobami Zakaźnymi Walter Reed przeprowadził symulacje, z których wynikało, że szczepionka powinna zwalczać różne mutacje koronawirusa. Jak twierdzą jego naukowcy, mimo mutacji białko fuzyjne (spike) – a więc wypustki, za pomocą których wirus łączy się z naszymi komórkami – pozostaje relatywnie niezmienne.
Teraz czekamy na wyniki kolejnych badań, tym bardziej że pojawiły się kolejne mutacje wirusa, np. w RPA.
4. Kiedy czeka nas powrót do normalności?
Jednym z najczęściej składanych życzeń noworocznych było, abyśmy szybko wrócili do czasów sprzed pandemii. Na razie, niestety, zmierzamy w stronę dalszych obostrzeń (przypadek Wielkiej Brytanii czy Niemiec) oraz trzeciej fali koronawirusa.
Matematycy z ICM UW przewidują, że o ile dzieci z klas 1–3 mogłyby bez większych konsekwencji dla pandemicznych statystyk wrócić do szkolnych ławek nawet z początkiem lutego (rząd zamierza zresztą niedługo zrobić testy przesiewowe nauczycieli), o tyle powrót szkół do względnie normalnego funkcjonowania mógłby stopniowo nastąpić od maja lub czerwca. I to przy założeniu, że akcja szczepień będzie przebiegać zgodnie z planem. Jednocześnie marne są szanse, by np. studenci wrócili w tym roku akademickim na uczelnie. Powrót do normalności w największej mierze uzależniony jest od osiągnięcia odporności populacyjnej. Problem w tym, że nie ma naukowej zgody, kiedy ją osiągniemy. Część ekspertów wskazuje na 50–60 proc. populacji, niektórzy mówią o ponad 70 proc.
Profesor Uğur Şahin, współzałożyciel BioNTech (producenta pierwszej dopuszczonej w UE szczepionki w technologii mRNA), w wywiadzie dla BBC ocenił, że życie powinno wrócić do normalności w okolicach kolejnej zimy. Bardziej optymistyczny jest sir John Bell, profesor medycyny z Uniwersytetu Oksfordzkiego, który wskazał na okres wiosenny. O podobnym terminie mówił Bill Gates, jeden z największych prywatnych darczyńców na rzecz WHO (i jednocześnie bohater wielu teorii spiskowych dotyczących jego związków z wybuchem pandemii i jej skutkami ekonomicznymi).
Tyle że o wiośnie Gates mówił raczej w kontekście USA. W wywiadzie dla CNN ocenił, że względnego powrotu do normalności należy się spodziewać „po zakończeniu lata 2021 r., zaś sama pandemia potrwa do 2022 r.”. Wiele zależy, oczywiście, od tempa i skuteczności szczepień. A tu dane są dość optymistyczne: magazyn „New Scientist” – powołując się na analizy eksperckie – podaje, że zaszczepienie tylko 40 proc. dorosłych Amerykanów w 2021 r. spowoduje spadek wskaźnika zakażalności o ok. 75 proc.
5. Pandemia – czy faktycznie wiemy już wszystko?
Im dłużej wirus jest w Polsce, tym mniej jesteśmy pewni, ile faktycznie osób zachorowało. I nie chodzi o spory o liczbę przypadków bezobjawowych, ale o coraz częstsze unikanie przez część osób chorych lub zakażonych skierowania na testy.
Sprawa jest na tyle poważna, że premier Mateusz Morawiecki przyznał de facto, że nie znamy prawdziwej skali pandemii. – Mniej ludzi chce się testować. (...) Testy w ostatnich dniach to 25–30 tys. Infrastruktura jest przygotowana na niewiele mniej niż 100 tys. dziennie. Niestety wiemy, że osoby, które spędzały święta, sylwestra, w mniejszych liczbach chcą się testować. Dzisiaj być może nie wyłapujemy wszystkich zakażonych i sądzę, że te 5 tys. osób (4 stycznia odnotowano ponad 4 tys. przypadków – red.) nie jest liczbą, która w pełni oddaje obraz dzisiejszej epidemii – mówił.
Dodatkowo okres świąteczny zamieszał w statystykach, co było widać w mocno zmieniającej się z dnia na dzień liczbie nowych przypadków i zgonów. W ciągu ostatniego tygodnia ta pierwsza wahała się od 4 tys. do 12 tys. dziennie, ta druga – od 42 do ponad 500.
Naukowcy z ICM UW prognozują, że obecnie przeciętnie dzienna liczba nowych przypadków to ok. 9 tys. – ma ona spaść do poniżej 5 tys. pod koniec stycznia. Ale brytyjska czy południowoafrykańska mutacja wirusa mogą te rachuby przekreślić. Takie obawy widać w rządzie, skąd płyną sygnały, że nadzieje na luzowanie obostrzeń mogą być przedwczesne. ©℗