Parafrazując słynną definicję futbolu, którą stworzył angielski piłkarz Gary Lineker, można powiedzieć, że Unia Europejska to taka gra, w której Polacy nie biorą udziału, ale denerwują się, że wygrywają inni. Nawet jeśli jest to przesadna opinia, to naprawdę nieznacznie. Dobrze pokazuje to ostatni szczyt UE. Europejscy przywódcy omawiali kwestie migracji, wspólnej obrony i przyszłości Unii – tematy, którymi polskie władze w ogóle wolałyby się nie zajmować. Tymczasem dyskusje i decyzje w tych sprawach zdominują także kolejne unijne szczyty.
DGP
W ostatnich latach szefowie państw i rządów UE nieustannie zajmowali się kryzysami. Podczas swoich spotkań musieli zastanawiać się, jak ratować Grecję, europejskie banki, Ukrainę, Wielką Brytanię czy imigrantów. Dla wielu Europejczyków Unia w coraz większym stopniu stawała się synonimem kryzysu. To zjawisko jednak nie wszystkich martwiło. Przy takiej okazji można było przecież pokazać, że są politycy, którzy potrafią solidnie rządzić w swoich krajach, a w razie konieczności znajdą się rozwiązania alternatywne.
Teraz Europa złapała oddech. Odbyły się już wybory we Francji i w Niemczech, populiści nie okazali się tak straszni, kryzys migracyjny wydaje się być pod kontrolą i można wreszcie zastanowić się nad przyszłością wspólnoty. Na dyskusje i decyzje jest kilkanaście miesięcy, czyli do czasu opuszczenia Unii przez Brytyjczyków i wyborów do Parlamentu Europejskiego na wiosnę 2019 r. To w tym okresie ustalone zostaną kształt i finanse UE na przyszłą dekadę. Zapowiedzieli to już Emmanuel Macron, Jean-Claude Juncker i Donald Tusk. Zrobiłaby to zapewne także Angela Merkel, ale na razie nie ma jeszcze rządu i najpierw musi porozumieć się z nowymi koalicjantami.
Europejscy liderzy prześcigają się w pomysłach, które mają uczynić Unię silniejszą, bardziej demokratyczną i bliższą obywatelom. Jeszcze do niedawna można było z ironią komentować takie zapowiedzi – niewiele z nich wynikało. Teraz decydentom w Europie mocno zależy na tym, by pokazać, że Unia nie straciła sterowności i będzie zmierzać w kierunku, który sama sobie wyznaczy. Zapraszając na ostatni szczyt, przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk przedstawił szefom państw i rządów Unii „agendę przywódców”, według której mają oni teraz szybciej podejmować decyzje i skuteczniej je wdrażać. Ten „plan Tuska”– jak program ten określił „Financial Times”, który jak to gazeta brukselskich elit oczywiście nie uwzględnił wrażliwości niektórych uszu nad Wisłą – zapowiada kilkanaście różnego rodzaju szczytów i spotkań europejskich liderów.
O ile Tusk zarysował tylko strategiczne tematy i metodę działania, dzięki której ma być trudniej blokować decyzje w newralgicznych dla Unii kwestiach, o tyle bardziej szczegółowy jest program Jeana-Claude’a Junckera. Przewodniczący Komisji Europejskiej przedstawił go podczas niedawnego wystąpienia w Parlamencie Europejskim. Oczywiście nie wszystko z tego scenariusza Junckera zostanie zrealizowane, ale co do zasadniczych punktów panuje już konsensus i jest to – używając dyplomatycznego języka – wielkie wyzwanie dla Polski.
Unia ma być wspólnotą wartości, a jej fundamentami wolność, równość i praworządność. Do niedawna mało kto w Polsce zastanawiał się nad znaczeniem tych pojęć. Teraz już jednak wiadomo, że unijne definicje różnią się od tego, jak rozumieją te wartości polscy przywódcy. Niezastosowanie się do decyzji Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie przerwania wycinki w Puszczy Białowieskiej nie jest już dla polskiej opinii publicznej niczym nadzwyczajnym. Tymczasem dla UE to precedens, który podważa cały unijny system prawny. Skoro można nie stosować się do jednego nakazu Trybunału, to dlaczego należy przestrzegać innych? Unia nie ma przecież własnej administracji w państwach członkowskich, która zmuszałaby leśników, urzędników i policjantów, by stosowali się do werdyktów sędziów z Luksemburga. Jak żyć w takiej wspólnocie?
Polski kłopot z Unią Europejską polega dziś na tym, że na jej szczytach panuje przekonanie, iż należy wreszcie zająć się nawet najtrudniejszymi, odkładanymi dotąd problemami i podejmować decyzje. A to oznacza kompromisy, które nikogo w pełni nie zadowolą
Również inne pomysły dotyczące przyszłości Unii mogą się wydawać z punktu widzenia Warszawy dość kontrowersyjne. Już nie tylko według przewodniczącego Junckera walutą wszystkich krajów UE powinno być euro. Dziś jest ono w obiegu w 19 krajach Unii. Po brexicie grupa państw zachowujących narodową walutę zmniejszy się do ośmiu, a ich gospodarcza i polityczna przeciwwaga wobec unii walutowej będzie jeszcze bardziej ograniczona. Nawet jeśli eurogrupa nie będzie miała swojego budżetu, to być może właśnie w tym gronie będą zapadać decyzje o przeznaczeniu dużej części unijnych środków. Niewykluczone również, że to kraje strefy euro i ich wspólny minister finansów będą między sobą ustalać, czy i jak harmonizować podatki w Europie. Absencja w tych dyskusjach nie oznacza, że podejmowane tam decyzje nie będą dotyczyć Polski i wartości złotego.
Wyjście Wielkiej Brytanii z UE odblokowało działania na rzecz Europejskiej Unii Obronnej. Wiadomo już, że europejskie armie będą bliżej ze sobą współpracować, a zapewne również wspólnie kupować sprzęt. Już teraz w unijnym budżecie są pieniądze na wspólne projekty w dziedzinie uzbrojenia, a po 2020 r. będzie ich znacznie więcej. Otwarta jest tylko kwestia, które państwa Unii zechcą wziąć w tym udział. Najpóźniej od czasu wystąpienia Donalda Trumpa w Warszawie dobrze wiemy, że najlepsza jest amerykańska broń, ale czy naprawdę nie potrzebujemy ściślejszej współpracy z sojusznikami w Europie? Przecież w razie potrzeby za Polskę mają umierać nie tylko Amerykanie, ale również Niemcy, Francuzi i Włosi.
Od wielu miesięcy prorządowe media w Polsce nieustannie powtarzają, jak bardzo Unia Europejska nie radzi sobie z imigracją. Częściowo to prawda. Od początku roku przez Morze Śródziemne dotarło na terytorium UE już prawie 150 tys. imigrantów, głównie z Afryki. Prawie trzy czwarte z nich znalazło się we Włoszech. To znacznie mniej niż jeszcze rok temu, ale sytuacja nadal nie jest normalna. Teraz jednak europejscy liderzy chcą udowodnić, że potrafią sprostać także temu wyzwaniu.
Poza uszczelnieniem granic zewnętrznych Unia chce pomagać krajom, które będą współpracować przy ograniczaniu nielegalnej imigracji. Komisja Europejska zaproponowała, by kraje UE oraz Szwajcaria, Norwegia i Islandia dobrowolnie przyjmowały uchodźców. Chodzi o to, by ci, którzy rzeczywiście potrzebują ratunku, nie musieli korzystać z pomocy organizacji przestępczych i nielegalnych szlaków przerzutowych. W ten sposób w ciągu dwóch lat Europejczycy mieliby pomóc 50 tys. osobom. Na ten program Bruksela oferuje 500 mln euro, czyli 10 tys. na człowieka. Mało? Ale może tym razem warto byłoby przyłączyć się do tych działań, tym bardziej że ma im towarzyszyć również pomoc na miejscu, która jest tak ważna dla Polaków? Poza tym objęci tym programem będą nie tylko imigranci z krajów islamskich, ale również chrześcijanie z Czarnego Lądu.
Polski kłopot z Unią Europejską polega dziś na tym, że na jej szczytach panuje przekonanie, iż należy wreszcie zająć się nawet najtrudniejszymi, odkładanymi dotąd problemami i podejmować decyzje. A to oznacza kompromisy, które nikogo w pełni nie zadowolą. Z pewnością nie zadowolą decydentów w Warszawie, dla których polityka to po prostu kontynuacja wojny innymi metodami, gdzie liczy się jedynie pełne zwycięstwo. Nic więc dziwnego, że Jarosław Kaczyński oferuje prezydentowi Andrzejowi Dudzie udział w szczytach UE, czyli przejęcie od rządu polityki europejskiej. Ten outsourcing to nie tylko zapowiedź ewentualnego nowego podziału ról w krajowej polityce, ale też rodzaj désintéressement Polski wobec tego, co dzieje się w Unii.