Pod budynkiem starej Giełdy w Brukseli ciągle przybywa kwiatów i zniczy, zapalanych dla ponad 30 ofiar wtorkowych zamachów w Brukseli. W trzecim dniu żałoby miasto powoli otrząsa się z szoku, ale mieszkańcy wiedzą, że o powrocie do normalności nie ma mowy.

Już od środy w Brukseli przywracana jest komunikacja publiczna. Metro kursuje jednak w ograniczonym zakresie. Stacja Maelbeek, położona niespełna 400 metrów od serca dzielnicy instytucji Unii Europejskiej, jest zamknięta; tam również ludzie zostawiają kwiaty. Otwarto dla ruchu ulicę, przebiegającą obok stacji, jedną z głównych arterii komunikacyjnych Brukseli.

Czynne są główne dworce kolejowe, ale wzmożono kontrole podróżnych. Już od środy chcący wejść na dworzec Gare du Nord musieli wyłożyć swoje torby na stół, by zostały one sprawdzone przez oddelegowanych do tego zadania kilku policjantów. Wciąż na ulicach widać wojsko i wzmocnione patrole policyjne.

W czwartek w Belgii rozpoczęły się ferie wielkanocne, dlatego władze nie spodziewają się poważnych kłopotów z komunikacją miejską i podmiejską.

Nadal nieczynne jest lotnisko Zaventem, gdzie we wtorek zamachowcy samobójcy zdetonowali dwie bomby, zabijając co najmniej 11 osób.

Mieszkańcy Brukseli zareagowali na zamachy tak jak w ubiegłym roku paryżanie czy mieszkańcy innych miast, dotkniętych w przeszłości przez terror. Początkowe przerażenie i szok zastąpiła chęć wyrażenia solidarności z ofiarami i zademonstrowania, że terrorystom nie uda się zastraszyć i sparaliżować miasta.

W środę dziesiątki osób utworzyły krąg wokół zniczy i kwiatów składanych przed budynkiem Giełdy, by w ten sposób, chwytając się za ręce, pokazać jedność i sprzeciw wobec ataków terroru. W środę w południe w wielu miejscach uczczono pamięć ofiar minutą ciszy.

Ci, którzy wyszli na ulice, powtarzają, że po zamachach w Paryżu należało się spodziewać, że zaatakowana zostanie również Bruksela.

„Nie ma powodu, by chować się w domu. Coś, z czym my mieliśmy do czynienia, może zdarzyć się gdziekolwiek w każdej chwili” – powiedział PAP w Brukseli Tanguy Smets, pracownik zarządu transportu miejskiego. Jak relacjonuje, ludzie są spokojni, nie widać nerwowości na ulicy.

Widać za to puste sklepy i posępne miny sprzedawców pamiątek. Na zatłoczonym zwykle Grand Place będącym jedną z głównych atrakcji turystycznych Brukseli błąkają się tylko pojedyncze grupki turystów. „Ludzi jest mniej niż zazwyczaj” – powiedziała PAP patrolująca okolice funkcjonariuszka policji.

Kilka kroków dalej na Place de la Bourse, czyli deptaku przed Giełdą, urządzono symboliczne miejsce pamięci. Już w kilka godzin po zamachach zaczęły się tam pojawiać kwiaty i znicze.

„Przyszłam tu, by solidaryzować się z tymi, którzy ucierpieli. Nie popieramy tych ataków. Modle się za ofiary” – powiedziała PAP Neila, trzydziestokilkuletnia kobieta w chuście muzułmańskiej. „Urodziłam się kilka ulic stąd. Jestem Belgijką. Nigdy nie opuszczę tego miejsca, to mój dom. Musimy żyć razem” - dodaje pytana, czy nie obawia się negatywnej reakcji społeczeństwa na działania ekstremistów.

W Belgii mieszka kilkaset tysięcy muzułmanów. Kilkuset z nich wyjechało do Syrii, namówionych przez dżihadystów, by wspierać w walce Państwo Islamskie. Belgia miała najwyższy w Europie odsetek tzw. zagranicznych bojowników. Część z nich powróciła do kraju i stanowi potencjalne zagrożenie.

Neila nie ma wątpliwości, że problemem jest dostęp do mediów społecznościowych, gdzie radykalni islamiści indoktrynują młodych, by przyciągnąć ich do siebie. „Powinni im to uniemożliwić” – uważa muzułmanka.

Aby okazać wsparcie, przed budynkiem giełdy rozkładano też flagi, m.in. francuską, brazylijską, hiszpańską, portugalską czy algierską.

Brukselczycy przyznają, że z żałoby trzeba się otrząsnąć, a życie musi toczyć się dalej. Ale zdają sobie sprawę, że po zamachach wiele musi się też zmienić. Belgowie wciąż oburzają się na krytykę pod adresem swej policji i służb antyterrorystycznych, oskarżanych za granicą o nieskuteczność, a nawet pobłażanie skrywającym się w Belgii komórkom terrorystycznym. Już po ubiegłorocznych zamachach w Paryżu belgijskie władze zostały skrytykowane, że dopuściły do tego, iż dzielnica Molenbeek w centrum Brukseli stała się "wylęgarnią" terrorystów. Stamtąd pochodził domniemany "mózg" zamachów Salah Abdeslam, który został pojmany w miniony piątek, ponad cztery miesiące po paryskich zamachach. Brukselczykami byli też zamachowcy samobójcy bracia Khalid i Ibrahim El Bakraoui, którzy we wtorek zaatakowali własne miasto.