Osoby z tytułem doktora większe szanse na znalezienie pracy poza uczelnią mają wtedy, gdy zajmują się dziedzinami ścisłymi. W Polsce doktoraty robią głównie humaniści. Duża liczba obronionych doktoratów to dla uczelni prestiż i pieniądze. Co zrobić jednak z nadprodukcją doktorów? Ministerstwo rozkłada ręce.

Kilka lat temu sfrustrowany doktor wynajął billboard w centrum Gdańska i tam zamieścił ogłoszenie, że szuka pracy; do urzędu pracy w Radomiu doktor przyniósł swoją książkę – takich historii na forach internetowych można znaleźć coraz więcej.

System boloński zrewidował status doktoranta. Od czterech lat młodzi adepci nauki piszą swoje rozprawy w ramach kolejnego, III stopnia studiów wyższych. Dawne przywileje zostały im odebrane, a obowiązki pozostały te same. Doktorant pobierający stypendium (1131 zł) musi prowadzić 90 godzin zajęć ze studentami rocznie, ale nie zwiększa to jego perspektyw na etat.

Uczelnie zaś z dużej liczby doktorantów czerpią same profity. Za każdego doktoranta, podobnie jak za zwykłego studenta, dostają pieniądze z budżetu państwa. Chodzi o niemałe sumy. Za każdego studenta uczelnie wyższe inkasują od 4 do nawet 15 tys. zł. Stawka za doktoranta jest nawet pięciokrotnie wyższa. Nic więc dziwnego, że uczelnie czekają na nich z otwartymi ramionami. Tym bardziej, że stypendia dla doktorantów pobiera zaledwie 6 261 osób i wynosi ono miesięcznie 1 131 zł.

Z danych GUS wynika, że w roku akademickim 2012/2013 na polskich uczelniach studiowało 39 376 doktorantów. W trybie stacjonarnym było to 31 150 osób. Prawdziwym rekordzistą był Uniwersytet Łódzki, na który w trybie stacjonarnym zostały przyjęte 234 osoby. Nieco mniej osób przyjął Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu – 220 osób.

Jednak przyjęci na studia doktoranckie to nie to samo co absolwenci. Z danych GUS wynika, że w 2012 r. swoje prace obroniło zaledwie 5576 osób. Gdy w roku 2008 zaczynali swoje studia było ich 32 494.

Mimo wszystko nie każdy może liczyć na etat na uczelni. Z danych zgromadzonych w bazie Polskiej Nauki wynika, że w Polsce jest 63 883 osób mających tytuł naukowy doktora. Najwięcej jest w ich w dziedzinie nauk humanistycznych, technicznych i społecznych. O ile doktorzy nauk technicznych są chętnie zatrudniani na uczelni, a także poza nią, o tyle dwie pozostałe dziedziny często zasilają szeregi bezrobotnych.

Na 9 727 doktorów nauk społecznych 1 131 nie znalazło zatrudnienia na uczelni. Wśród doktorów nauk humanistycznych ten odsetek jest jeszcze większy. Z 9 983 doktorów, na uczelni pracuje tylko 8 193. Co piąty musi radzić sobie poza uczelnią.

Najgorsza sytuacja panuje na największych, prestiżowych uniwersytetach. Na Uniwersytecie Łódzkim w zeszłym roku prace doktorskie obroniło 290 osób. Uczelnia zatrudniła 30 doktorów, a 24 awansowała ze stanowiska asystenta. Nieco lepiej sytuacja wygląda na Uniwersytecie Wrocławskim. Tu na 383 obronionych doktorów w 2012 i 2013 roku zostało zatrudnionych 101 osób. Co trzeci doktor może też liczyć na pracę na Uniwersytecie Śląskim.

Im mniejszy uniwersytet, tym sytuacja młodych doktorów jest lepsza. Na UMCS w poprzednim roku na pracę mógł liczyć co drugi absolwent. Na Uniwersytecie Zielonogórskim i na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego zatrudniono nawet więcej osób niż obroniło rozprawy (odpowiednio 7 i 5 więcej etatów).

Jak wynika z badania "Kandydat 2011", przeprowadzonego przez portal Pracuj.pl wśród ponad 11 tysięcy specjalistów, bardzo niepewnie na rynku pracy czują się osoby, które mogą pochwalić się skończeniem studiów doktoranckich - tylko 1/3 z nich ocenia swoje szanse jako dobre.

Te obserwacje potwierdzają wypowiedzi na forach internetowych. Młodzi doktorzy najczęściej piszą, że w czasie trwania studiów nie mieli czasu na podejmowanie pracy i brak im wymaganego doświadczenia. Jeśli już ktoś chciał podjąć się jakiegoś zajęcia, to ciężko było znaleźć takie, które nie kolidowałoby z zajęciami na uczelni. Z drugiej strony pracodawcy często podejrzliwie patrzą na osoby z literami dr przed nazwiskiem: „W większości prac stwierdzano, że mam za wysokie kwalifikacje (mówiono mi to nierzadko wprost) - bo doktorat, a z drugiej strony – na uczelniach – że jako doktor nie przedstawiam żadnej wartości”.

Interpelację w tej sprawie złożył do Ministra Szkolnictwa Wyższego poseł Jerzy Szmit. W odpowiedzi udzielonej przez Sekretarza Stanu czytamy, że polityka kadrowa (zarówno w kwestii naboru na studia doktoranckie jak i zatrudnienia nauczycieli) leży wyłącznie po stronie uniwersytetów. Ministerstwo deklaruje, że chce rozwiązać problem. Póki co dofinansowuje granty i stypendia dla młodych doktorów.

Problem dotyczy całej UE. Ministrowie Europejskiego Obszaru Szkolnictwa Wyższego (EOSW). W komunikacie z konferencji ministrów EOSW, która odbyła się w Bukareszcie 26 - 27 kwietnia 2012 r., wyznaczającym priorytety w zakresie wdrażania procesu bolońskiego na lata 2012 - 2015, ministrowie zapowiedzieli zbadanie, w jaki sposób propagować jakość, przejrzystość, zatrudnialność i mobilność w ramach studiów trzeciego stopnia. Rekomendacje w tym zakresie powinny być uwzględnione w komunikacie z kolejnej konferencji ministrów EOSW, która odbędzie się dopiero w 2015 r.