Moja teza jest taka, że Donald Tusk nie ma pojęcia, jaki kurs ostatecznie przybierze jego rząd po ewentualnej wygranej.

Wynik wyborów jest nie do przewidzenia bardziej niż kiedykolwiek. Kolejne sondaże wzajemnie się podważają, a kluczowe czynniki – choćby przekroczenie przez Trzecią Drogę ośmioprocentowego progu – są nie do odgadnięcia do ostatniej chwili. Nawet poznanie ostatecznych rezultatów może nam nie wskazać, kto będzie rządził. Jeśli np. Konfederacja stanie się języczkiem u wagi, zdarzyć się może wszystko.

Warto zauważyć, że Zjednoczona Prawica zaliczyła w końcówce kampanii dwie potężne wpadki: najpierw aferę wizową, teraz dymisje generałów. Opozycja ma większe szanse na przejęcie władzy niż u początków kampanii, co nie znaczy, że ma tego stuprocentową pewność.

Strona rządząca wypracowała katalog przestróg przed „rządem demokratycznym” Donalda Tuska. Mają one w dużej mierze naturę propagandową, co nie znaczy, że są we wszystkim nieprawdziwe. Warto je przejrzeć.

Rząd skłócony?

Jarosław Kaczyński straszy rządami gabinetu skłóconego, bo wielopartyjnego. Prezes PiS doliczył się 11 opozycyjnych ugrupowań, choć komitety „demokratyczne” są tylko trzy. Fakt, mają naturę koalicji, choć Trzecia Droga zarejestrowała się formalnie jako koalicja, a np. Nowa Lewica – nie.

Oczywiście, to argument służący atakowaniu, mocno przerysowany. Podmiotowość niektórych partyjek, choćby koalicjantów PO, jest żadna. Kampania polegała raczej na zacieraniu różnic między blokiem Tuska a jego potencjalnymi partnerami. Gdyby ktoś chciał wyczytać przyszłą linię rządu obecnej opozycji z tego, co piszą opozycyjne media, zauważy, że używają one przeciw PiS raz argumentów wolnorynkowych, to znów prospołecznych. Radość z powodu pokonania pisowskiego smoka byłaby tak wielka, że mniejsze ugrupowania poskładałyby własne postulaty programowe na ołtarzu ewentualnej zgody i wspólnego rytualnego odwetu na obozie Kaczyńskiego.

W rządzie to premier ma szczególną pozycję. Warto pamiętać o tym, jak skutecznie Tusk zdominował ludowców w latach 2007–2015. Ja bym się bał raczej nadmiernej jednomyślności nowej ekipy, bo to oznaczałoby wyciszenie wewnętrznych debat.

Oczywiście będzie inaczej, gdy do przegłosowania PiS potrzeba będzie także posłów Konfederacji. Tu o zgodę będzie trudno, trzeba by jej szukać bez mała przy każdej decyzji. Tym bardziej że ta formacja zapowiada, że nie będzie popierała rządu, w skład którego wejdzie Lewica.

Tusk liberalny? A może zmienny?

Kampania PiS była zbudowana na opowieści o liberałach Tuska szykujących się do wyprzedaży majątku narodowego, podniesienia wieku emerytalnego i przynajmniej częściowego skasowania socjalnych prezentów obecnej ekipy. Po to sięgnięto do przeszłości sprzed ośmiu lat, także w części pytań referendalnych.

Moja teza jest taka, że Tusk nie ma pojęcia, jaki kurs ostatecznie przybierze jego rząd po ewentualnej wygranej. Zależeć to będzie od tego, kto zostanie koalicjantem KO, od nacisków lobbystów i środowisk popierających obecną opozycję, wreszcie od trendów w Europie. Możliwe, że wśród pierwszych decyzji będą jakieś korzystne dla biznesu, wpisane do „100 konkretów na 100 dni rządzenia” (a w jeszcze większym stopniu do programu Trzeciej Drogi, niektóre zresztą sensowne). Spodziewam się także próby częściowego rozmontowania Polskiego Ładu. Ale możliwe też, że Tusk ruszy do realizacji własnych zapowiedzi, jakże kosztownych dla budżetu, przy zachowaniu obecnego programu socjalnego PiS. Zwiększy kwotę wolną od podatku? Spróbuje podwyżek dla budżetówki? Wszak zapowiadał to w apogeum inflacji, co było pomysłem na gaszenie pożaru benzyną.

Bardziej zaniepokojeni o stan budżetu powinni być ortodoksi spod znaku Leszka Balcerowicza. Co nie znaczy, że w następnych latach nie powróci polityka mniej szczelnej polityki podatkowej, korzystnej dla różnych grup interesów. To będzie wielka improwizacja, bo nie istnieje plan rządzenia Tuska poza wielkim hymnem nienawiści do PiS, który ma być obalony przez „obóz demokratyczny” w imię racji moralnych.

Zarazem warto przypomnieć o jednym ważnym politycznym czynniku – Andrzeju Dudzie. Tu Kaczyński ma rację: to będzie rząd permanentnej wojny z prezydentem. Jego prawo weta zagraża nielicznym sztandarowym projektom Koalicji Obywatelskiej, także ideologicznym, jak liberalizacja zasad przerywania ciąży. Zarazem prezydent może też służyć jako alibi: nie możemy czegoś zrobić, bo on nam nie pozwala.

Praworządność od nowa?

Tu jednak pytanie fundamentalne: jak daleko posuną się politycy obecnej opozycji w delegitymizowaniu prezydenta. Nie będą mieli większości dla jego postawienia przed Trybunałem Stanu (to wymaga dwóch trzecich w Sejmie), nie będą mieli nawet większości trzech piątych dla „rozliczenia” premiera Morawieckiego i jego ministrów. Ale pojawiły się już sugestie, że podjęta zostanie próba swoistego omijania wet prezydenta, być może przy wsparciu sądów.

To część szerszego pytania: jak Tusk będzie próbował rozmontować „system PiS”? W teorii usunięcie prezesa NBP czy przejęcie telewizji publicznej wymaga co najmniej ustawy, narażonej na prezydenckie weto. Lider KO sugerował, że może to próbować robić bez zmiany prawa (mówił, że „wyprowadzi Glapińskiego z NBP”). W praktyce trudno to sobie wyobrazić. Prawda, PiS w jednej sferze utorował swoim następcom drogę, zwykłą uchwałą Sejmu blokując objęcie urzędu przez wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Ale i to było realizowane we współpracy z prezydentem, której teraz nie będzie. Inne kontrowersyjne ustawy PiS, oskarżane o niekonstytucyjność, były przyjmowane w zgodzie z formalnym porządkiem.

Należy się spodziewać czystek personalnych, tam, gdzie sięga bezpośrednia władza rządu. Będą one zapewne bardziej konsekwentne niż kiedykolwiek. Ale czy nowy rząd spróbuje wymieniać korpus dyplomatyczny, poza kadencjami ambasadorów? Takie sugestie się pojawiają, ale to wymagałoby udziału prezydenta. A co z ponad tysięczną armią sędziów powołanych z udziałem „upolitycznionej” Krajowej Rady Sądownictwa? Tusk odmawiał im kiedyś legalnego statusu. Ale to by oznaczało trzęsienie ziemi w sądownictwie, z widmem unieważniania wyroków. Nie dostaliśmy tu żadnych wskazówek. Możliwe, że retoryka była twarda, a praktyka okaże się łagodniejsza, jak to zresztą często w Polsce.

Jak Tusk chce zrealizować wizję masowych procesów ludzi PiS, skoro zamierza uwolnić prokuratury od podległości rządowi? Kto ma sterować śledztwami? Na dokładkę tuż przed końcem kadencji to PiS obdarzył prokuraturę częściową autonomią. Uchylić ją można ustawą. Znów pojawia się widmo prezydenckiego weta.

Więcej Europy?

Bardzo niewiele wiemy o ewentualnej zmianie kursu w polityce zagranicznej, poza ogólną tendencją, aby ocieplić relacje z Unią Europejską. Tu ekipa Tuska może liczyć na jeden poważny atut: uzyskanie od Komisji Europejskiej funduszów na Krajowy Plan Odbudowy. Pewnie brukselscy urzędnicy, którzy w kampanii wspierali Tuska, tego mu nie odmówią. Choć i to nie będzie proste. Kamienie milowe też wymagają ustaw, z wszystkimi kłopotami wynikłymi z politycznej barwy prezydenta i także TK.

W praktyce mogą się rodzić dylematy, na ile uznawać stanowisko UE i europejskich sojuszników, a na ile bronić własnego interesu. Dobrego przykładu dostarczał tu dylemat z embargiem na ukraińskie zboże. Tusk też zabiegał o nie w Brukseli. Ale kiedy zderzyło się to z odmową Komisji Europejskiej, opozycja podniosła wrzawę, że to PiS konfliktuje Polskę z Unią.

W dalszej przyszłości te rozterki mogą być uleczone w jeden sposób: wsparciem dla przemiany UE w federalne półpaństwo. Odpowiednie procedury dotyczące zmiany unijnych traktatów właśnie uruchomiono w Brukseli. Opozycja w ogóle się do tego w kampanii nie odnosiła. Ale unijny mainstream to jej sojusznik. Częściowe przekazanie kompetencji państwa narodowego władzom Unii mogłoby zwolnić Tuska z wielu dylematów dotyczących polityki wewnętrznej. A zręczne manipulowanie płynącymi coraz żwawiej unijnymi funduszami może zagwarantować marginalizację prawicowej, eurorealistycznej opozycji na kilka kadencji. ©Ⓟ