- Osoby korzystające z pomocy instytucji muszą mieć możliwość samodzielnego decydowania choćby o tym, kiedy zgasić światło w pokoju. I czy chcą do śniadania kawę czy herbatę - mówi Paweł Wdówik, wiceminister w resorcie rodziny i polityki społecznej, pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych.

Na jakim etapie prac znajduje się zapowiadana reforma orzecznictwa w kontekście osób z niepełnosprawnościami? Z wypowiedzi polityków wynika, że bez tego kroku nie są możliwe inne działania w zakresie poprawy sytuacji osób niesamodzielnych i ich opiekunów.
Trzeba jasno powiedzieć, że to reforma, której rozmiarów i skutków powszechnie się nie docenia. Trzeba np. zmienić ok. 80 ustaw powiązanych z orzecznictwem. A pracuje nad tą reformą zaledwie kilka osób. Tymczasem ze wszystkich stron – dziennikarzy, polityków własnych oraz opozycyjnych, a także osób z niepełnosprawnościami, jestem naciskany, by zrobić to jak najszybciej. My natomiast chcemy zrobić to dobrze. W tym obszarze jest pełna zgoda i współpraca z minister Maląg. Co do planów czasowych, planujemy zakończenie prac ok. października. Wtedy uruchomimy proces legislacyjny, w tym także szerokie konsultacje społeczne.
Czy planowana jest zmiana przepisów, która pozwoliłaby opiekunom osób z niepełnosprawnościami uprawnionym do zasiłku opiekuńczego podjąć pracę zarobkową? Czy można spodziewać się zmian w wysokości samego zasiłku, przede wszystkim opiekunów osób dorosłych?
Mówimy tu o dwóch kwestiach: jedna to wyrok TK i zrównanie wszystkich świadczeń dla opiekunów, a druga to możliwość podejmowania zatrudnienia. Wykonanie wyroku nastąpi w kilku krokach, powinniśmy je przedstawić w najbliższych tygodniach. Co do dorabiania, to na razie prace nie są prowadzone, gdyż finansowe skutki tego kroku przy dzisiejszym orzecznictwie byłyby ogromne. Trzeba pamiętać, że poza tymi opiekunami, którzy obecnie nie pracują i pobierają świadczenie, jest kilkaset tysięcy osób, które pracują, a równocześnie mogłyby wystąpić o świadczenie opiekuna. Uruchamiając pomoc, na którą czekają opiekunowie obecnie niemogący pracować, otworzylibyśmy worek pieniędzy dla tych, którzy dziś nawet nie myślą o takim świadczeniu.
Dlaczego po miesiącach prac nad strategią deinstytucjonalizacji usług społecznych, po tym, jak przedstawił pan w resorcie ich efekt, nagle pojawił się zupełnie nowy projekt, zaprezentowany przez wiceministra Szweda?
Głupio to przyznać, ale nie wiem. Do dziś nie dostałem jasnego komunikatu od pani minister Maląg, jakie są powody. Od zeszłego roku, przyglądając się kwestii deinstytucjonalizacji, widziałem, że nie ma szans na skuteczne załatwienie problemu, jeśli stanie się ona jedynie częścią Krajowego Programu Przeciwdziałania Ubóstwu i Wykluczeniu. A takie właśnie były plany resortu. Mam tu na myśli skuteczność takiego rozwiązania, ale także przewidywaną negatywną ocenę Komisji Europejskiej, co oznaczałoby zablokowanie dostępu do części środków europejskich. Dlatego uznałem, że trzeba opracować osobny dokument i minister Maląg moje argumenty przyjęła. Mieliśmy napisać strategię deinstytucjonalizacji tak, jak stworzyliśmy Strategię na rzecz Osób z Niepełnosprawnościami. Zaproponowałem, że powołam zespół ekspertów. Obok pracowników ministerstwa (dyrektorów departamentów lub wskazanych przez nich osób) byli to przedstawiciele organizacji pozarządowych. Rozwiązanie to zostało przyjęte przez całe kierownictwo i praca ruszyła od stycznia. Z końcem kwietnia mieliśmy gotowy tekst, złożyliśmy dokument w sekretariacie minister Maląg. Zostałem poproszony, by 11 maja zaprezentować go. To wtedy minister Szwed uznał, że taka koncepcja strategii jest nierealistyczna i zbyt rewolucyjna.
To hasła. A konkretnie?
Z ministrem Szwedem umówiliśmy się, że przygotuje na piśmie wątpliwości. Miało mu to zająć ok. dwóch tygodni. W międzyczasie minister Maląg zgodziła się na spotkanie z ekspertami z NGO. Zapewniała, że prace się toczą. Poprosiła nawet o przygotowanie mapy drogowej, czyli tego, co ze strategii miałoby zostać wdrożone do wyborów. Taki dokument powstał i został przekazany pani minister. Niestety, do końca czerwca nie dostałem żadnych wątpliwości na piśmie, a zamiast tego ukazał się nowy dokument.
Porównanie obu opracowań, pana i ministra Szweda, każe zwrócić uwagę na hasło: moratorium. W pierwszym jest mowa o wygaszaniu DPS-ów w konkretnych latach. Drugi odsuwa ten proces w czasie.
Deinstytucjonalizacja jest upodmiotowieniem obywateli. Osoby korzystające z pomocy instytucji muszą mieć możliwość samodzielnego decydowania choćby o tym, kiedy zgasić światło w pokoju. I czy chcą do śniadania kawę czy herbatę. Tymczasem dziś wiele domów pomocy społecznej przypomina kolonie karne, a nie ośrodki zajmujące się osobami niepełnosprawnymi, niesamodzielnymi. Taki pogląd wyraziłem na początku maja w Polskim Radiu 24. To spowodowało, że grupa dyrektorów DPS-ów wysłała list protestacyjny do pani minister. Myślę, że to uruchomiło myślenie: za chwilę pod budynkiem resortu będziemy mieli niepotrzebny hałas i zamieszanie.
Z drugiej strony dyrektorzy tych placówek mówią, że chcieliby mieć taką siłę oddziaływania na resort, o jaką pan ich posądza…
Na pewno całe nasze kierownictwo, ja też, nie chcielibyśmy wzbudzać niepokojów. Tyle że strategia, za którą byłem odpowiedzialny, wyraźnie mówiła: nie ma mowy o zwolnieniach. Osoby zatrudnione w DPS-ach miały stopniowo zmieniać swoje kompetencje na pracowników socjalnych, świadczących pomoc w miejscu zamieszkania potrzebującego, nie w instytucjach. Poza tym demografia zmusi nas do tego, by liczbę tych pracowników potroić. Zarzuty, że zmiana miałaby doprowadzić do redukcji personelu, były więc absurdalne.
Nie jest tak, że szedł pan w zaparte, realizując swoją wizję, głuchy na postulaty przeciwne? Czy w pracach nad pana strategią każdy mógł zabrać głos?
Nie. Wybrałem konkretnych ekspertów, bazując na pięciu grupach problemowych, które wcześniej pracowały już w resorcie, m.in. z minister Michałek. To był projekt ministerstwa w porozumieniu z przedstawicielami organizacji pozarządowych. Ale jeśli ktoś teraz próbuje sugerować, że byłem zamknięty na część środowiska i jego postulaty, nie zna mojego stylu pracy. Ja zawsze rozmawiam.
Na ile czas ma znaczenie w kontekście opracowywania ostatecznego dokumentu mówiącego o deinstytucjonalizacji? Niedawno zakończyły się prekonsultacje projektu ministra Szweda, który nie zebrał najlepszych opinii.
Deinstytucjonalizacja jest warunkiem horyzontalnym. Dostęp do środków z Europejskiego Funduszu Społecznego jest warunkowany przyjęciem tej strategii. Co więcej, wiemy już, że to, co zostało napisane w Krajowym Programie Przeciwdziałania Ubóstwu, jest niewystarczające. Zostało ostro skrytykowane przez Komisję Europejską. Nie jestem wielkim euroentuzjastą, ale uważam, że to jest jedna z rzeczy, która się Unii udała: podkreślanie podmiotowości każdej osoby i zobowiązanie państw do zapewniania warunków godnego życia. Fakt, robimy to na swoją miarę. Różnice w poziomie wydawanych środków między Polską a zachodnimi krajami są tak duże (na naszą niekorzyść), że nie nadrobimy ich w najbliższych 2–3 latach. To perspektywa przynajmniej 15 lat, ale trzeba w końcu zacząć proces.
Projekt ministra Szweda zyska uznanie UE?
Czarno to widzę. Martwi mnie w nim mała ilość konkretów oraz to, że zasadnicze reformy, na które czekamy, są odsuwane w czasie.
Czy to znaczy, że w ministerstwie nie ma teraz pomysłu na deinstytucjonalizację?
Z mojego punktu widzenia temat nie istnieje. Może ja jestem z niego wykluczony, ale żadne rozmowy nie mają miejsca.
Na razie, jak rozumiem, pełnomocnikowi ds. niepełnosprawnych odebrano prawo do zakończenia prac nad strategią kluczową dla tych osób. Jest pan fasadowym pełnomocnikiem?
Paprotką? Nie znam intencji wszystkich polityków PiS, ale znam intencje premiera. To pozwala mi mieć nadzieję, że wiąże on plany z powołaniem jako eksperta w dziedzinie wsparcia mnie, człowieka, który sam będąc niepełnosprawnym, rozumie problemy tych osób. Poza tym działania premiera, jak np. uruchomienie programu „Dostępność plus” czy przyjęcie Strategii na rzecz Osób z Niepełnosprawnościami, pokazują, że jego intencje są konkretne i w temacie dzieje się więcej niż przedtem.