Tadeusz Wrona, pilot Boeinga 767, po wykryciu po ok. 30 minutach od startu w USA usterki w samolocie i po konsultacji z Centrum Operacyjnym LOT, podjął autonomiczną decyzję o kontynuowaniu rejsu do Warszawy - powiedział PAP rzecznik spółki Leszek Chorzewski.

"Kapitan podjął swoją autonomiczną decyzję o kontynuowaniu rejsu z USA do Warszawy, po konsultacji z naszym Centrum Operacyjnym oraz zgodnie z instrukcją operacyjną, która nie nakazuje lądowania na najbliższym lotnisku i pozwala na kontynuowanie rejsu" - powiedział w środę Chorzewski. Odniósł się tym samym do informacji zamieszczanych w mediach, iż powrót do Warszawy samolotu zalecili technicy LOT-u.

W dniu awaryjnego lądowania, 1 listopada, na konferencji prezes LOT Marcin Piróg mówił, że już ok. 30 minut po starcie z Newark w USA załoga polskiego samolotu sygnalizowała usterkę centralnego systemu hydraulicznego. W maszynie był jeszcze inny system, mogący wysunąć podwozie - elektryczny. Nad Warszawą okazało się, że samego podwozia nie udało się opuścić, choć wysunęły się tzw. klapy podwozia. Wtedy zapadła decyzja o lądowaniu awaryjnym. 1 listopada rzecznik mówił PAP, że kapitan chciał sprawdzić, czy zadziała elektryczny system. I chciał to zrobić na terenie Polski. To była strategiczna decyzja kapitana, jak się okazało, bardzo słuszna - zaznaczył.

"Całkowicie odrzucam sugestie, jakoby ktokolwiek wywierał wpływ na kapitana przed podjęciem przez niego decyzji odnośnie kontynuowania lotu do Polski" - powiedział w środę Chorzewski.

Zapewnił, że lot do Warszawy odbył się samolotem, który bez najmniejszych problemów mógł kontynuować swój rejs. "Samolot, będąc na pełnym pułapie, nie ma możliwości sprawdzenia podwozia. Stuprocentowa pewność, że podwozie nie zostanie wypuszczone, okazała się na ok. 4 minuty przed posadzeniem samolotu na płycie warszawskiego lotniska" - powiedział.

Rzecznik wyjaśnił, że na drodze do Warszawy w zasięgu samolotu było kilka zapasowych lotnisk, które LOT traktuje jako awaryjne. "Gdyby była taka potrzeba awaryjnego lądowania, kapitan podjąłby taką decyzję" - powiedział.

Dyrektor Centrum Operacyjnego LOT Dariusz Kaczmarczyk przekazał PAP w środę, że na pierwszym etapie (po stwierdzeniu usterki) powrót na lotnisko Newark wchodził jeszcze w grę. Załoga poinformowała nasze służby na lotnisku, by byli gotowi na podjęcie ewentualnych działań w celu obsługi samolotu po wylądowaniu. Ostatecznie, po konsultacjach ze służbami operacyjno-technicznymi w Warszawie i uwzględnieniu zapisów instrukcji, piloci podjęli decyzję o kontynuowaniu lotu do Warszawy, gdyż wykonanie lotu nie zagrażało bezpieczeństwu operacji lotniczej - tłumaczył.

Boeinga 767, który 1 listopada po południu awaryjnie lądował na warszawskim lotnisku Chopina, nie mógł wysunąć podwozia i lądował "na brzuchu". Na pokładzie było 220 pasażerów i 11 członków załogi; nikt nie został ranny. Samolot ma m.in. pogięte obudowy silników, zdarty "brzuch" i zaklejone czarną taśmą drzwi wejściowe.

Przyczynę awaryjnego lądowania maszyny bada Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Pierwsze informacje o wynikach ekspertyz zawarte będą w raporcie wstępnym, który musi powstać w ciągu 30 dni od zdarzenia.