- Leki to strategiczny produkt, a nie towar, który kupuje się po możliwie najniższej stawce. To one, a nie broń, mogą być poważnym arsenałem - mówi w wywiadzie dla DGP Krzysztof Kopeć, prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego.
Przez kwarantannę w Indiach stanęły tamtejsze fabryki produkujące substancje czynne do leków. Zaspokajają one ok. 26 proc. zapotrzebowania Europejczyków na medykamenty. Jakie są szanse, że Hindusi przedłużą ogłoszoną do 14 kwietnia kwarantannę?
Taki scenariusz jest niestety możliwy. Decyzja będzie zależeć od rządu Indii i rozwoju pandemii koronawirusa. Jako producenci leków, w tym ci zrzeszeni w organizacji Medicines for Europe, robimy, co możemy, aby przywrócić jak największą liczbę transportów substancji czynnych z Indii. Na razie udaje nam się to całkiem dobrze. Choć oczywiście nie jest to skala porównywalna z tą sprzed sytuacji związanej z COVID-19.
Ale mówi pan o eksporcie zapasów magazynowych z indyjskich fabryk? Bo nowe surowce przecież nie powstają.
Zgadza się. Cały czas jednak apelujemy do Indii, aby przywróciły funkcjonowanie fabryk surowców. Przekonujemy tamtejszych oficjeli, że produkcja substancji czynnych jest kluczowa dla pacjentów na całym świecie i ich stałe wytwarzanie leży w interesie samych Indii. Wszak skoro tamtejsze fabryki dziś wyprzedają swoje zapasy, to może się okazać, że Hindusi sami pozostaną bez leków.
Jakie scenariusze rysują się dla polskich pacjentów w związku z tą sytuacją?
Dziś jeszcze nie ma widocznego problemu. Jesień i zima były łagodniejsze pod względem liczby zachorowań w Polsce i dzięki temu producenci mają większe niż zwykle zapasy leków. Jeśli jednak Indie nie wznowią produkcji w najbliższych tygodniach, to w czerwcu możemy mieć poważny kłopot. Nadzieję będziemy musieli wówczas pokładać w Chinach, które mogą zwietrzyć interes i zacząć produkować substancje, które do tej pory były produkowane w Indiach. Inna rzecz, że nie wszystko Chińczycy będą w stanie wytworzyć. Tak czy siak, interesy polskich pacjentów wciąż są – niestety – w rękach Azjatów.
ikona lupy />
Krzysztof Kopeć, prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego / DGP
O epidemii koronawirusa w Chinach słyszeliśmy już kilka miesięcy temu. Polski rząd zapewniał, że przygotowuje się na możliwe zarażenia również u nas. Czy nie dało się zatem ściągnąć większej partii zapasów surowców i leków? Trochę tak, jak to zrobiła Wielka Brytania przed brexitem?
Na pewno się dało. Nikt jednak nie podszedł do problemu koronawirusa dostatecznie poważnie. Nasz związek od pięciu lat próbuje przekonać rząd, że leki nie są zwykłym towarem. Nie możemy zatem myśleć o nich w kategorii bieżącego zaopatrywania się w kolorowe tabletki. Skupując surowce i medykamenty, kupujemy bezpieczeństwo lekowe dla polskich pacjentów, chroniąc ich przed sytuacją, gdy nie będą mogli kontynuować terapii ratujących ich życie. Wiele osób lekceważyło nasze apele. Od lat powtarzamy też, że trzeba stworzyć zachęty do produkcji substancji czynnych w Polsce. Gdyby ktoś nas posłuchał, to dziś bylibyśmy w zupełnie innej sytuacji. Ale to chyba nic nowego. Kiedyś jako państwo chwaliliśmy się powstającymi w Polsce rozwiązaniami, np. grafenem, niebieskim laserem czy ekranami ciekłokrystalicznymi, ale nie potrafiliśmy tego w żaden sposób zmonetyzować.
Ale nie tylko Polska jest uzależniona od surowców z Azji. W podobnej sytuacji są bogate Stany Zjednoczone.
Zgadza się. W ostatnich dniach także Donald Trump dostrzegł uzależnienie amerykańskich pacjentów od dostaw z Azji. I dlatego też w USA instytucje rządowe będą zobligowane do ustalania, skąd pochodzi substancja czynna i produkt i kupowania w pierwszej kolejności tych amerykańskich. Senatorowie USA wyraźnie wskazali, że leki to strategiczny produkt, a nie towar, który kupuje się po możliwie najniższej stawce. Bo jak widzimy, nie samoloty czy broń, ale leki mogą być poważnym arsenałem w świecie ogarniętym pandemią. Polska nie jest w dobrej sytuacji, bo zawsze USA i inne bogatsze rynki będą w pierwszej kolejności do wykupienia zapasów magazynowych z Azji. Amerykanie potrafią dziś nawet „przekupywać” dostawców maseczek ochronnych dosłownie na lotniskach, gdzie samoloty miały akurat międzylądowanie.
Czy w Polsce powstał jakiś wspólny front producentów leków z administracją publiczną?
Producenci leków są w stałym kontakcie z Głównym Inspektoratem Farmaceutycznym. Co tydzień przedstawiciele przemysłu farmaceutycznego odbywają z nim konferencje. Ta współpraca jest bardzo udana i nieoceniona, odkąd tylko pojawiły się pierwsze problemy z transportami surowców. W Europie jest co prawda problem z dzieleniem się niektórymi informacjami bezpośrednio z innymi producentami leków, bo w normalnej sytuacji takie działania blokują przepisy antykonkurencyjne. Natomiast GIF bardzo dobrze koordynuje wymianę informacji.
A Ministerstwo Zdrowia? Jak pytaliśmy o problemy z Indiami, to resort powiedział, że nic o tym nie wie.
Być może wynika to z chaosu, jaki powstał w resorcie w związku z pandemią. Wydaje mi się, że GIF powinien poinformować ministerstwo o tej sytuacji, bo jesteśmy z nim w stałym kontakcie. Ogólnie widzimy deficyt wsparcia ze strony ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego. Oczywiście doceniamy jego wielki trud w walce z pandemią, natomiast na co dzień zbyt mało poświęca on uwagi temu, co się stało z produkcją leków w Polsce i jak bardzo uzależniliśmy się od dostaw z innych krajów. Naszym zdaniem minister Szumowski powinien poświęcić – zwłaszcza w obecnej sytuacji – więcej uwagi tym kwestiom. Bo może się okazać, że kiedy poradzimy sobie z COVID-19, to wpadniemy z deszczu pod rynnę, nie będąc w stanie zapewnić niezbędnych leków dla polskich pacjentów.