Turcja nie chce się kojarzyć z indykiem i zamierza promować zmianę anglojęzycznej nazwy kraju z Turkey na identyczne z oryginałem Türkiye.

Prezydent Recep Tayyip Erdoğan zdecydował na początku grudnia, że na produktach eksportowych zamiast metki „Made in Turkey” będzie widniał napis „Made in Türkiye”. Zgodnie z podniosłą retoryką państw, które za punkt honoru biorą sobie wstawanie z kolan, decyzja została podjęta „w świetle tysięcy lat tradycji państwowej” w celu „zachowania i uhonorowania kultury i wartości narodowych”. Jego rzecznik Fahrettin Altun dodał na Twitterze, że „wyraz «Türkiye» będzie używany we wszelkiego rodzaju działaniach i korespondencji ze wszystkimi instytucjami, organizacjami międzynarodowymi i państwami”.
W ten sposób Ankara chce doprowadzić do sytuacji, w której Türkiye wyprze w świecie anglojęzycznym dotychczas stosowany wyraz „Turkey”. Motywacje tłumaczy państwowy portal TRT World: „Wpisz «Turkey» w Google’a, a otrzymasz zestaw obrazków, artykułów i definicji słownikowych dotyczących indyka, znanego też jako «turkey», dużego ptaka żyjącego w Ameryce Północnej, który słynie z tego, że trafia do jadłospisu na Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia. Zajrzyj do słownika Cambridge, gdzie «turkey» oznacza «kogoś, kto przegrywa» albo «osobę głupią lub śmieszną». Korzenie takich skojarzeń sięgają stuleci wstecz”.
TRT World ma nadzieję, że inne państwa z odpowiednią wrażliwością podejdą do oczekiwania zmiany takich nazw jak Turkey, Türkei, Turquiena na Türkiye. Czy to oznacza, że poza angielskim, niemieckim i francuskim nazwa Türkiye miałaby być też promowana w polszczyźnie? Na razie nikt takiego oczekiwania nie wyraził, a w komunikatach tureckiej ambasady w Polsce wciąż mamy do czynienia ze swojską Turcją. Na stronie przedstawicielstwa w Waszyngtonie też nadal widnieje Republic of Turkey, ale na jego facebookowym fanpage’u powiał wiatr zmian („Embassy of Türkiye, Washington D.C.”). Przestawiono anglojęzyczną witrynę prezydenta Erdoğana, za to TRT World używa nowej formy, ale bez umlautu („Turkiye”).
Bo tak chcemy
O dziwo, TRT World ma rację: to się może udać. Podobne operacje na obcych językach skutecznie przeprowadzały w przeszłości inne państwa. Turecki portal powołuje się na przykłady Persji i Holandii. Wbrew powszechnemu przekonaniu to pierwsze państwo w 1935 r. nie zmieniło nazwy. Szach Reza Pahlawi poprosił po prostu obce mocarstwa, by od tej pory nazywały jego kraj Iranem – tak jak nazywają go sami Persowie. W języku urzędowym przed 1935 r. i po nim pełna nazwa kraju i tak brzmiała Keszwar-e Szahanszahi-je Iran, Cesarskie Państwo Iran. Ta prośba została spełniona, także w Polsce. Jeszcze w 1952 r. w rządowym wykazie państw świata widnieje Persja, ale już w edycji z 1977 r. mamy do czynienia z Iranem.
Słowo „Persja” pochodzi od starożytnych Greków. Ci zaś zaczerpnęli je od nazwy królestwa, którym w VI w. p.n.e. rządził Cyrus Wielki, zanim podbił okoliczne państwa, tworząc Imperium Achemenidów. W Iranie wciąż istnieje prowincja Fars, a i język urzędowy Iranu jest określany mianem farsi o takiej samej etymologii co Persja. Reza Pahlawi wolał jednak, by świat nazywał jego kraj tak, jak on sam go nazywał – od słowa wywodzącego się od starożytnych Ariów. Irańczycy chcieli uznania ich przez Zachód za równych sobie – i temu też służyło nawiązanie do wspólnych, indoeuropejskich korzeni.
Przykład Holandii jest nowszy – pochodzi sprzed dwóch lat – ale zdążył wywołać zamieszanie w polskich mediach. Część uznała, że władze monarchii zmieniły nazwę kraju na Niderlandy. Tymczasem przypadek ten jest zbliżony do historii z Persją/Iranem. W angielskim funkcjonowała dotychczas oboczność i państwo bywało nazywane zarówno The Netherlands, jak i Holland. Po niderlandzku nazwa państwa zawsze brzmiała Nederland (poza okresem wojen napoleońskich), zaś Holland było zarezerwowane dla jednego z regionów. Holendrzy zdecydowali się znieść tę oboczność i ustalić, że ich państwo w anglojęzycznych publikacjach będzie określane wyłącznie jako The Netherlands.
Na język polski to na razie nie wpłynęło. Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami RP (KSNG), która wypowiada się w takich sprawach, już wcześniej nie pozostawiała wątpliwości: nazwą krótką jest Holandia, długą – Królestwo Niderlandów. Także język nosi nazwę niderlandzkiego – po części pewnie dlatego, że poza Holandią ma on status języka urzędowego też w Belgii (i południowoamerykańskim Surinamie). Termin „Niderlandy” pojawia się raczej w kontekście historycznym, np. gdy piszemy o malarzach niderlandzkich.
KSNG pochyliła się jednak nad problemem. „Decyzja ta ma jednak charakter wyłącznie wewnątrzkrajowej instrukcji i nie wiąże się z apelem do innych państw o dostosowanie się do tej zmiany. Prowadzona przez władze holenderskie kampania marketingowa ma pokazać, że państwo to obejmuje również inne tereny niż tylko dwie prowincje z «Holandią» w nazwie (Holandię Północną i Holandię Południową). W związku z tym, stosowanej w języku polskim nazwy Holandii sprawa ta nie dotyczy, a całe zamieszanie wynikło z nierzetelnego tłumaczenia doniesień z agencji anglojęzycznych piszących o zmianie nazwy angielskiej i bezrefleksyjnego przełożenia tego na nazwę polską” – zdecydowali specjaliści.
Zbliżony i równie znany przykład dotyczy dawnego Syjamu. Mieszkańcy azjatyckiej monarchii zawsze nazywali swój kraj Mueang Thai lub – bardziej formalnie – Prathet Thai, co oznacza ziemię lub państwo Tajów, czyli – jak głosi jedna z wersji – ludzi wolnych. Świat znał ją raczej pod nazwą Syjam, o niejasnym pochodzeniu, być może pochodzącą od sanskryckiego słowa „śjama”, ciemny. W 1939 r. na fali rosnących na całym świecie nastrojów nacjonalistycznych premier Pibul Songgram przetłumaczył tajską nazwę królestwa w sposób dosłowny na angielski – i tak powstał Thailand, czyli Tajlandia.
Jego rząd podczas II wojny światowej sprzymierzył się z Japonią, choć niekoniecznie był to w pełni dobrowolny sojusz – Tajlandia znalazła się po złej stronie historii. Pierwsza próba zmiany nazwy zakończyła się niepowodzeniem i tuż po kapitulacji Japonii ją cofnięto. Pibul Songgram, odsunięty od władzy w 1945 r., trzy lata później wygrał wybory i w 1949 r. ponownie ogłosił, że jego kraj ma być nazywany Thailand. Tym razem zmiana się przyjęła. W 1952 r. polski wykaz zawierał jeszcze Siam (przed wojną zdarzała się pisownia Sjam), ale w 1977 r. pojawia się Tajlandia. Wspomnienia po starej nazwie przywracają już tylko koty syjamskie i Krashan, student z Syjamu, bohater serialu „Zmiennicy” Stanisława Barei.
Ciekawe były perypetie Birmy/Mjanmy. W 1989 r. junta rządząca tym krajem uznała, że stosowana nazwa (po angielsku „Burma”), choć pochodzenia birmańskiego, ma silne konotacje kolonialne, więc należy ją zastąpić wersją oryginalną. Władze wzorowały się na doświadczeniach Indii, które przemianowały wiele angielskich nazw miast na wersje odpowiadające brzmieniu w językach lokalnych (najbardziej znana, także w polszczyźnie, jest zmiana Bombaju na Mumbaj). Do nazwy Myanma dodano literę „r”, która miała odpowiadać wydłużeniu ostatniej sylaby – i tak powstał Myanmar.
Świat początkowo zignorował zmianę, uznając, że junta nie ma demokratycznej legitymacji do jej forsowania. Sytuacja zmieniła się, gdy w 2010 r. wojsko zdemokratyzowało kraj i wypuściło z więzienia liderkę opozycji Aung San Suu Kyi. Wówczas nawet KSNG uznała zmianę – i od tej pory republika jest znana pod spolszczoną nazwą Mjanma. „W rezultacie reform demokratycznych powiększyła się grupa państw oficjalnie stosujących nazwę «Mjanma» (w różnych wariantach językowych), również birmańska opozycja zaczęła stosować tę nazwę. Na początku br. (2012 – red.) Francja i Niemcy zaproponowały, aby na forum Unii Europejskiej zaprzestano używania podwójnego nazewnictwa i stosowano tylko jedną nazwę «Mjanma»” – argumentowali członkowie komisji. Birma pozostaje nazwą wariantową, ale niezalecaną.
Częste są też starania państw, by ich nazwy nie były tłumaczone w sposób dosłowny. Dlatego Côte d’Ivoire źle patrzy na angielski wariant Ivory Coast, Cabo Verde nie chce być Cape Verde, zaś Timor Leste oburza się na East Timor. Po polsku wszystkie te nazwy tłumaczymy odpowiednio na Wybrzeże Kości Słoniowej, Republikę Zielonego Przylądka i Timor Wschodni. Angielski skłania się ku wariantom oryginalnym (pochodzącym odpowiednio z francuskiego, portugalskiego i tetum). Rosyjski zgodził się na Kot d’Iwuar i Kabo Wierdie, ale stawia na Wostocznyj Timor, bo Timor-Leszti nie przyjęło się, jeśli nie liczyć rosyjskojęzycznych dokumentów ONZ.
Większość innych przypadków zmiany nazw państw postkolonialnych dotyczyło także języków lokalnych, a to trochę inna sytuacja niż zmiana dotykająca wyłącznie obce mowy. Dahomej stał się Beninem, Górna Wolta – Burkiną Faso, Złote Wybrzeże – Ghaną, a w 2019 r. Suazi zmieniło nazwę na Eswatini. Ciekawym przypadkiem jest położone na Pacyfiku państwo za angielskiego panowania zwane Wyspami Gilberta, a potocznie Gilberts. W lokalnym języku nie ma głosek „g” ani „l”, a sylaba nie może kończyć się spółgłoską. Dlatego oryginalne „g” zamieniło się w „k”, „l” przeszło w „ri”, a zbitkę „rts” uproszczono do „ti” (wymawiane w dodatku jako „s”). Przekształcone słowo zwrócono angielszczyźnie, która przyjęła nazwę Kiribati na określenie niepodległego już państwa. Tak też ten kraj jest nazywany po polsku.
Nie po rosyjsku
Własny bój ze światem toczą władze białoruskie. Nie podoba im się, że kraj bywa w obcych językach nazywany formą będącą tłumaczeniem czegoś na kształt „Białorosji”. Na poziomie rządowym te starania osłabły po 2020 r., gdy Alaksandr Łukaszenka spalił za sobą mosty w relacjach z Zachodem, ale kampanię wciąż prowadzi opozycja. Oficjalną nazwą państwa, tak w języku białoruskim, jak i rosyjskim, jest Biełaruś, pochodząca od Rusi, a nie Rosji. W czasach radzieckich Biełaruś była jednak Biełorussiją. Tak też do tej pory nazywa się hasło poświęcone temu państwu w rosyjskiej Wikipedii.
O tę nazwę toczyły się na Wiki całe wojny edycyjne, aż admini zablokowali możliwość redagowania tytułu artykułu. Białorusini żądają uznania ich prawa do ustalania nazwy własnego państwa. Rosjanie odparowują, że nikt nie będzie im dyktował, jak mają we własnym języku nazywać sąsiednie kraje. Końca batalii nie widać. W 2009 r. zaangażowali się w nią białoruscy dyplomaci. Sprawę poruszono podczas spotkania ministrów sprawiedliwości Białorusi i Rosji. Udało się nawet uzyskać poparcie ówczesnego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa. Jednak jak wiele innych jego oświadczeń, i to pozostało na papierze.
Zabiegi dotyczą nie tylko Rosji. W wielu innych językach tradycyjnie stosowało się różne odmiany Białorosji, które ambasady postulują zamienić pochodnymi Biełarusi. W świecie anglojęzycznym to się udało. Belarus niemal całkowicie wyparła nazwę Byelorussia, nie wspominając o wersji White Russia z czasów caratu. Belarus coraz częściej pojawia się zamiast Weißrussland w języku niemieckim, a w sierpniu 2020 r. została uznana za oficjalną nazwę państwa przez rząd w Berlinie, co przedstawiono jako gest pod adresem wykuwających swoją tożsamość Białorusinów. Wciąż trwa starcie Belarús kontra Belorrusia w hiszpańskim, Bilarus kontra Bilarusija po arabsku czy Belarus kontra Rusja ha-Lewana po hebrajsku.
Podobne boje toczą dyplomaci gruzińscy. Na świecie istnieją cztery wersje nazwy tego kraju. Gruzini nazywają go Sakartwelo, Ormianie – Wyrastan, a reszta świata przejęła perską nazwę Gordżestan – albo za pośrednictwem języków zachodnioeuropejskich (stąd odmiany słowa Georgia), albo słowiańskich (stąd rosyjska Gruzija i nasza Gruzja). Ale Tbilisi nie chce się już kojarzyć z Rosją i apeluje, by te państwa, do których nazwa przyszła via rosyjski, zmieniły wariant na bliższy angielskiemu. I to się w kilku przypadkach udało: Izrael zmienił Gruzię na Gheorghię, Korea Południowa – Geurujiyę na Jojię, zaś Japonia – Gurujię na Jōjię.
Najdalej poszła Litwa, która w 2018 r., na 100. rocznicę niepodległości Demokratycznej Republiki Gruzji zastąpiła Gruziję nazwą Sakartvelas, choć Tbilisi proponowało wersję Georgija. Gruzja odwdzięczyła się Wilnu za prezent – porzuciła zapożyczoną z rosyjskiego Litwę na rzecz pochodzącej z litewskiego Lietuwy (w oryginale – Lietuva). Tbilisi nie zwracało się o analogiczną zmianę do państw słowiańskich, ale w 2019 r. prezydent Petro Poroszenko zaproponował, by po ukraińsku Gruzja nie nazywała się więcej Hruzija, lecz Sakartweło. Na słowach się jednak skończyło.
Własne wojny toczyły też inne państwa byłego ZSRR. Kirgistan, Mołdawia i Turkmenistan nie chciały być po rosyjsku znane pod nazwami z czasów radzieckich (Kirgizija, Mołdawija i Turkmienija), ale zbliżonymi do oryginału formami Kyrgyzstan, Mołdowa i Turkmienistan. W dokumentach pojawiają się te drugie warianty, za to w rosyjskiej prasie można przez ten pryzmat badać stopień imperializmu. Im go więcej, tym większa szansa na napotkanie starszych wariantów.
Po polsku też już nie piszemy o Kirgizji ani Turkmenii, ale o Kirgistanie i Turkmenistanie, za to Mołdawię językoznawcy słusznie uznali za nazwę rdzennie polską. Wszak „za króla Olbrachta wyginęła szlachta” w bojach z Turkami o Hospodarstwo Mołdawii. Naszym dyplomatom zdarza się napisać Mołdowa, ale nie mają na to zielonego światła od KSNG. W świecie, w którym obce państwa miałyby ostatnie słowo w sprawie polskich nazw, mogłoby się okazać, że pod koniec XV w. walczyliśmy z Türkiye o Mołdowę. Pytanie, czy chcemy takiego świata, pozostawimy czytelnikom. ©℗