- W poprawkach do ustawy ratyfikującej możemy zastrzec granice naszych gwarancji finansowych udzielanych na wypadek, gdyby inne państwa nie chciały płacić za siebie - prof. Waldemar Gontarski, prawnik, były pełnomocnik rządu w TSUE, autor analiz prawnych sporządzanych dla Ministerstwa Sprawiedliwości.

Pan uważa, że do ustawy ratyfikującej Fundusz Odbudowy mogą być wprowadzane poprawki. Jak szeroki może być ich zakres? Opozycja idzie daleko, chce m.in. zadeklarowania, że Polska dołączy do europejskiej prokuratury.
Tak, poprawki mogą być wprowadzane i jeśli w TVP Info eurodeputowana twierdzi, że w komentarzu pod redakcją prof. Marka Safjana jest napisane, że ustawa wyrażająca zgodę na ratyfikację może zawierać tylko dwa zapisy: o zgodzie i kiedy ustawa wchodzi w życie, to mamy do czynienia z potężną manipulacją. Do prawa unijnego podlegającego ratyfikacji można zgłaszać zastrzeżenia. To właśnie w komentarzu współautorstwa prof. Safjana zostało zapisane, że parlament ma prawo samodzielnie formułować treść wyrażonej zgody na ratyfikację. Właśnie w taki sposób Niemcy wprowadziły okres przejściowy w dostępie do ich rynku pracy po wejściu Polski do UE. Natomiast Polska zgłosiła zastrzeżenia np. przy ratyfikacji konwencji o prawach dziecka. Przy ratyfikacji traktatu z Lizbony klub PiS zgłosił poprawki w drugim czytaniu ustawy ratyfikującej, ale konstytucjonaliści uznali to za niedopuszczalne, moim zdaniem błędnie i nie tylko moim, bowiem wystarczy sięgnąć choćby po wspomniany komentarz albo po wcześniejsze opracowanie prof. Krzysztofa Wojtyczka, sędziego w trybunale strasburskim.
Można w tych poprawkach zapisać wszystko, co się chce? Czy są jakieś ograniczenia?
Są. Tę kwestię rozwinął Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, który stwierdził, że zastrzeżenia nie mogą być zbyt ogólnikowe lub zbyt szerokie i muszą bezpośrednio dotyczyć ratyfikowanej umowy, w tym przypadku decyzji o zasobach własnych UE. Adresowane są one do innych państw członkowskich i instytucji UE. Zastrzeżenia te – bo tak to określa konwencja wiedeńska o prawie traktatów, na którą trybunał się powołał, a której Polska jest stroną – mają prawnie wiążący charakter. Polska mogłaby zastrzec w ustawie ratyfikującej, że nie mogą być na nią nakładane podatki uchwalone przez instytucje unijne. Decyzja o zasobach własnych UE przewiduje wprowadzenie takich danin, mówi m.in. o opłacie cyfrowej. Nie wiemy jednak, co to dokładnie ma być. Zapisano jedynie datę jej wprowadzenia. Są też propozycje innych podatków. Jeśli zostaną one wprowadzone, będą to pierwsze w historii integracji podatki nakładane na taką skalę na kraje członkowskie. To otworzy drzwi do unii fiskalnej. Z tego Polska może się wycofać w umowie ratyfikującej i to byłoby prawnie wiążące.
Oprócz zastrzeżeń w umowie ratyfikującej mogą się znaleźć jednostronne oświadczenia, np. preambuła, co proponowało w Sejmie PSL, a za czym zagłosował prezes PiS Jarosław Kaczyński. Ona miałaby jednak wyłącznie charakter interpretacyjny, nie byłaby prawnie wiążąca.
Polska może wycofać się z podatków poprzez ratyfikację umowy, w której są one zapisane?
Tak, to by wyłączyło Polskę z tego i prawnie zobowiązywałoby Unię do uszanowania takiego zastrzeżenia. I zmusiłoby UE do zastanowienia się, czy jest gotowa na taką federalizację wprowadzaną tylnymi drzwiami, czyli pozatraktatowo. Tak samo możemy zastrzec granice naszych gwarancji finansowych udzielanych na wypadek, gdyby inne państwa nie chciały płacić za siebie.
Z takim zastrzeżeniem Polska powinna ratyfikować decyzję o zasobach własnych UE?
Tak, bo to by wyeliminowało ryzyko prawne. Mamy dzisiaj do czynienia z dużą niepewnością. Nie kieruję się żadną ideologią. Chodzi o refleksję dotyczącą tego, na co się godzimy. Tak samo było z Sądem Najwyższym. To ja zorganizowałem spotkanie pomiędzy premierem Morawieckim a panią profesor Małgorzatą Gersdorf. Gdyby mnie wtedy posłuchano i szybciej przyjęto ustawę przywracającą sędziów do pracy, nie byłoby tej ujmy dla Polski w piątek przed wyborami samorządowymi (chodzi o postanowienie TSUE z 19 października 2018 r., na mocy którego sędziowie Sądu Najwyższego powrócili do pracy – red.). To była też hańba przede wszystkim dla Luksemburga, bo tamto postanowienie oznaczało upolitycznienie trybunału, ze względu choćby na czas wydania, co zresztą miałem później okazję wytknąć temu trybunałowi, gdy występowałem tam jako pełnomocnik RP.
Ja się tak przy tym wszystkim upieram, bo jak mówiła już komisarz Jourová, pieniądze z Funduszu Odbudowy do Polski nie trafią. Komisja Europejska grozi, że do końca roku może nam odebrać 23,9 mld euro, a więc całą część subwencyjną, którą w lipcu i grudniu zeszłego roku wynegocjował premier Mateusz Morawiecki. Na takie „wypady” przedstawiciele instytucji Unii pozwalają sobie wyłącznie wobec Polski. Dlatego dla żadnego innego państwa ten fundusz nie wiąże się z tak dużym ryzykiem. To będzie pieniądz upolityczniony. Poprzez zastrzeżenia do ustawy ratyfikacyjnej możemy to ryzyko zmniejszać.
Odnosi się pan do rozporządzenia warunkującego wypłaty europejskich pieniędzy praworządnością. Ale to tylko jeden z warunków obowiązujących w przypadku Funduszu Odbudowy. Inne to np. nieszkodzenie środowisku. Trochę jak z kredytem w banku, on też jest obarczony warunkami.
Ale wówczas warunki są znane, a w przypadku Funduszu Odbudowy kupujemy kota w worku. O tym napisali w swoim postanowieniu sędziowie niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego z 15 kwietnia. Według nich twórcy niemieckiej ustawy budżetowej nie będą wiedzieć, kiedy i w jakiej wysokości zostaną wezwani do pokrycia długów innych. Totalna niepewność.
Natomiast ten instrument SURE, o którym pisał DGP (jako o wspólnym długu zaciągniętym już przez UE na 100 mld euro – red.), ma inną konstrukcję. On zakłada dobrowolność, a nie uwspólnotowienie długu. Jeśli Polska ma poręczać za innych, to Komisja Europejska musiała najpierw podpisać odrębną umowę dwustronną, unijno-polską.
Takie umowy z Polską i pozostałymi krajami członkowskimi KE podpisała w zeszłym roku. Udzielone w nich gwarancje są nieodwołalne i bezwarunkowe. Ten wspólny dług na 100 mld euro jest już faktem.
Dobrze, ale była odrębna umowa, jak mówi niemiecki TK, „uprzednia”. Natomiast po ratyfikowaniu Funduszu Odbudowy, jeśli jedno państwo nie będzie chciało spłacać swojej części długu, to inne zostaną wezwane do zrobienia tego za nie. Polska dyplomacja unijna kłamie, mówiąc, że jakiś kraj musi zbankrutować, by inne musiały zacząć spłacać jego dług. To wychwycił niemiecki Trybunał Konstytucyjny w swoim postanowieniu. Wystarczy, że jakieś państwo lub grupa państw poinformuje Komisję o odmowie spłaty. Nie trzeba nawet podawać przyczyny.
Gdyby niemiecki trybunał widział w Funduszu Odbudowy olbrzymie zagrożenie dla Niemiec, to wstrzymałby jego ratyfikację. Tymczasem dał na to przed miesiącem zielone światło.
Taka jest zasada. Trybunał w Karlsruhe powiedział, że nie może rozpoznać skargi szybko, a nie chce tego blokować. A nie może szybko jej rozpoznać, bo w sprawach związanych z UE ma w zwyczaju pytać o zdanie Trybunał Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. Może go zapytać o dwie rzeczy: o interpretację prawa unijnego – decyzję w sprawie zasobów własnych, i o kwestię ważności. Karlsruhe uważa, że Luksemburg może orzec o nieważności decyzji w sprawie zasobów własnych i w konsekwencji o nieważności samego Funduszu Odbudowy. Mało tego, nawet jeśli Luksemburg orzeknie o jego ważności, to niemiecki trybunał zastrzega sobie prawo do odmówienia wyroku interpretacyjnego TSUE, tak jak to miało miejsce przed rokiem w sprawie o euroobligacje. To oznacza, że za półtora roku niemiecki trybunał może orzec o sprzeczności decyzji o zasobach własnych z konstytucją Niemiec. Wtedy Niemcy będą musiały wystąpić z Funduszu Odbudowy i trzeba będzie wszystko renegocjować, a przecież ten fundusz ma sens tylko przy niemieckiej gwarancji finansowej.
Niemiecki trybunał nie doszukał się jednak bezpośredniej odpowiedzialności państw członkowskich, w tym Niemiec. Zwrócił też uwagę, że Fundusz Odbudowy ma specyficzną konstrukcję, bo wspólny dług jest ograniczony, jeśli chodzi o cel, czas i kwotę.
Ten ograniczony czas to jest 31 lat i z tym trybunał niemiecki wiąże niepewność oznaczającą, że Komisja Europejska będzie przez 31 lat miała otwarty dostęp do bud żetów tych państw członkowskich, które będą w stanie spłacać dług nie tylko za siebie. Tyle ma trwać okres spłaty. Kiedyś wykładałem prawo prasowe na Uniwersytecie Warszawskim i mówiłem studentom, że półprawda to jest pełne kłamstwo, świadome wprowadzanie w błąd. Nie chcę mówić, że to pani mówi, ale właśnie ci, którzy posługują się tym argumentem tymczasowości, nie dodają, że chodzi o 31 lat.
Jest też limit, jeśli chodzi o kwotę – 750 mld euro. Na każdy kolejny wspólny dług będą musiały się zgodzić kraje członkowskie.
Ale nie można twierdzić, że nie będziemy spłacać za innych albo że ten dług będzie rolowany. Po co kłamiemy? Dlaczego polska dyplomacja kłamie, że nie będziemy odpowiedzialni za długi innych? Chociaż może oni nie kłamią, po prostu nie wiedzą, co mówią.
Do tego, by w ogóle Bruksela zwróciła się do nas o spłatę zobowiązań za inne kraje, droga jest jednak długa. Najpierw Unia musi nie mieć skąd wziąć pieniędzy. I żeby naprawdę dług ten stał się dotkliwy, przestać płacić musiałyby wszystkie kraje w tym samym czasie.
To wówczas uderzy nas w kwocie maksymalnej, co rząd niemiecki określa jako mało realne. Owszem, ale nawet jedno państwo wystarczy, by pozostałe musiały się nań zrzucać. Nie mówię o tym, jak dużo będziemy płacić, ale wskazuję za niemieckim trybunałem, że twórcy ustawy budżetowej nie wiedzą, kiedy i w jakiej kwocie Niemcy zostaną wezwane do spłacania. Przecież dzisiaj z góry przesądzamy, jak mają wyglądać przyszłe unijne siedmiolatki, czyli perspektywy finansowe, które siłą rzeczy będą obciążać nasze dzieci i ich dzieci. To tak, jak z wybieraniem sędziów do polskiego TK na zapas, co zapoczątkowała poprzednia koalicja rządząca, tylko tutaj w przenośni i dosłownie chodzi o gigantyczny dług.
Pan mówi, że Fundusz Odbudowy oznacza federalizację. Ale biorąc pod uwagę jego ograniczony zakres, ta federalizacja też będzie miała mocno ograniczony zasięg? W końcu 750 mld euro to mniej niż tradycyjny siedmioletni budżet UE.
Podstawowym składnikiem osławionej unijnej praworządności jest pewność prawa, a tutaj mamy do czynienia z niepewnością totalną. Mówimy o pieniądzach, których jeszcze nie mamy, a które już nam komisarz Jourová mówi, że zabierze. Mają odbierać coś, czegoś nie dali. Nazywają to odbieraniem „potencjalnych pieniędzy”. I nie dość, że ich nie dostaniemy, to jeszcze będziemy musieli spłacać za innych, a beneficjentom będziemy musieli dać to, co obiecaliśmy, co przewiduje rozporządzenie o funduszach za praworządność. I to na dekarbonizację, zieloną transformację, na e-inwestycje, których nie planowalibyśmy, gdyby nie Fundusz Odbudowy. Trzeba będzie trzy razy to spłacać. To będą fundusze polityczne, dlatego pytam ekonomistów, czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy my sami sobie pożyczyli ten pieniądz. Nawet jeśli zrezygnujemy z części pożyczkowej unijnego Funduszu Odbudowy, tak jak to uczyniły np. Węgry, to i tak ewentualnie będziemy musieli spłacać za innych.