Podziały polityczne w Stanach Zjednoczonych powodują, że po zmianie barw w Białym Domu pod topór idzie wiele zarządzeń odziedziczonych po poprzednikach.

Joe Biden całą swoją kampanię wyborczą zbudował na tym, że będzie rządził inaczej niż poprzednik. Ale 46. prezydent nie jest pierwszy: notowaniom Donalda Trumpa krytyka Baracka Obamy służyła na tyle, że robił to jeszcze po objęciu urzędu. A i Obama doszedł do władzy dzięki nadziei na zmianę kierunku, którą obudził.
W tym sensie odwracanie pewnych zmian to zwykła realizacja obietnic. Przykładem choćby polityka klimatyczna. Biden obiecał, że na nowo przystąpi do porozumienia paryskiego – globalnego paktu klimatycznego, z którego wypisał się Trump – i zrobił to. Poprzedni prezydent był zwolennikiem rurociągu Keystone XL, kontrowersyjnej inwestycji łączącej pola roponośne w Kanadzie z rafineriami nad Zatoką Meksykańską, a obecny jej nie chce. Jeśli chodzi o szeroko rozumianą ochronę środowiska, której 45. prezydent nie był wielkim fanem, na celowniku nowej ekipy znajduje się łącznie 100 regulacji i przepisów wprowadzonych za poprzedniej administracji.
Ale detrumpizacja dokonuje się także w innych obszarach, w tym w ochronie praw mniejszości oraz przepisach imigracyjnych. Do odwracających politykę poprzedniej administracji rozporządzeń wydanych w ubiegłym tygodniu wkrótce dołączą kolejne. W czwartek Biden zamierza odwołać zakaz kierowania funduszy federalnych do organizacji pozarządowych, które walczą o dostęp do aborcji. W piątek można się spodziewać kolejnych przepisów łagodzących traktowanie przybyszy z zagranicy (chodzi m.in. o kontrowersyjne rozwiązanie, w ramach którego rozdzielano rodziców nielegalnych imigrantów z ich dziećmi).
Nie wszystkie wprowadzane przez nowego lokatora Białego Domu zmiany służą wyłącznie odwracaniu decyzji poprzednika. Dzisiaj Biden ma wydać nowe zalecenia dla podległych mu agencji, aby organizując przetargi faworyzowały amerykańskich dostawców (w ramach wprowadzonej przez Trumpa polityki „kupuj amerykańskie”). Wcześniej przedłużył moratorium na eksmisje i ponownie wstrzymał konieczność spłat kredytów studenckich. Oba rozwiązania wprowadził jego poprzednik w związku z pandemią. Biden wprowadza tyle zmian z pominięciem Kongresu, bo – podobnie jak szefowie rządów innych państw – prezydent USA nie wszystko musi konsultować z parlamentem.
Rozkazy wykonawcze i prezydenckie memoranda zapewniają głowie państwa pewne pole manewru, chociaż ma ono swoje granice. Weźmy chociażby nakaz noszenia maseczek, podpisany przez Bidena w dniu objęcia rządów: obowiązuje on wyłącznie na terenach należących do rządu federalnego. Zwykły mieszkaniec Nowego Jorku czy Phoenix nie musi się nim przejmować, o ile nie wchodzi do siedziby oddziału Federalnego Biura Śledczego. Nakaz noszenia maseczek leży w gestii władz stanowych lub niższych (większość stanów go wprowadziła). Podobnie jest z ochroną osób LGBT przed dyskryminacją. Prezydent może nakazać wprowadzenie takich praktyk administracji centralnej i wojsku, ale już nie właścicielowi małego biznesu w Montanie.
Rządzenie w taki sposób budzi nad Potomakiem kontrowersje, bo nie ma wiele wspólnego z poszukiwaniem ponadpartyjnego kompromisu. W warunkach silnej polaryzacji często bywa o niego trudno, więc w Waszyngtonie obie główne partie traktują go jak przykrą konieczność. Bez rozkazów wykonawczych Barack Obama nie mógłby realizować swojego liberalnego programu, biorąc pod uwagę niesprzyjającą mu większość w Kongresie. I na odwrót: bez memorandów Trump nie mógłby wprowadzać konserwatywnych rozwiązań, skoro demokraci w połowie kadencji odbili mu Izbę Reprezentantów.
Rządzenie za pomocą dokumentów, które można odwrócić jednym podpisem, prowadzi jednak do absurdów. Weźmy globalne porozumienia klimatyczne. Stosunek Stanów Zjednoczonych względem nich zmienia się o 180 stopni po każdej zmianie barw w Białym Domu. Bill Clinton przystąpił do protokołu z Kioto, a George W. Bush z niego wystąpił. Obama podpisał porozumienie paryskie, Donald Trump się z niego wycofał, a teraz Biden na powrót uczyni USA jego częścią. Przykładów jest więcej, jak wspomniany zakaz finansowania ze środków federalnych organizacji pozarządowych, które walczą o dostęp kobiet do aborcji. Jako pierwszy ten wprowadził przepis Ronald Reagan. Clinton go odrzucił, George W. Bush ponownie wprowadził, Obama go skasował, Trump przywrócił, a teraz Biden znów wysyła go do kosza.
Pomimo rosnącej polaryzacji to nie obecni prezydenci należą do grona najchętniej sięgających po rozkazy wykonawcze. Ten przywilej należy do prezydentów przedwojennych, choć absolutnym rekordzistą był Franklin Roosevelt, który wydał ich aż 3721. Dla porównania Reagan podpisał 381 takich dokumentów, George H.W. Bush – 166, Clinton – 364, George W. Bush – 291, Obama – 276, a Trump – 220.
Nadchodzące tygodnie będą testem dla amerykańskiej klasy politycznej. Biden planuje przedstawić parę poważnych aktów prawnych, w tym nowy pakiet antykryzysowy oraz reformę imigracyjną, z których przepchnięciem przez Kongres demokraci mogą mieć problem. A tak wielkich zmian nie da się wprowadzić jednym podpisem głowy państwa.