To nie byli protestujący, to byli krajowi terroryści - powiedział w czwartek prezydent elekt USA Joe Biden o osobach, które w środę wtargnęły do gmachu Kongresu. Jego zdaniem do ataku na Kapitol przyczyniła się do retoryka urzędującego szefa państwa Donalda Trumpa.

Szturm na siedzibę amerykańskiego parlamentu zwycięzca listopadowych wyborów prezydenckich nazwał "jednym z najbardziej mrocznych dni w historii USA". Mówił o "bezprecedensowym ataku" na amerykańską demokrację oraz praworządność.

"To nie był protest, to był chaos. To nie byli protestujący, nie nazywajcie ich tak, to był rozhukany motłoch, powstańcy, krajowi terroryści" – ocenił Biden.

Jego zdaniem rozwój sytuacji w takim kierunku "można było zauważyć". Odpowiedzialność za to ponosi w ocenie prezydenta elekta Trump, który "przez ostatnie cztery lata wyraźnie lekceważył naszą demokrację, konstytucję oraz praworządność we wszystkim, co robił". Demokrata krytykował słowa prezydenta o mediach oraz zarzucał mu próby podporządkowania sobie wymiaru sprawiedliwości.

Oskarżył gospodarza Białego Domu o "podżeganie tłumu do ataku na Kongres".

Biden wyraził też przekonanie, że gdyby Kapitol atakowali demonstrujący z ruchu Black Lives Matter, to zostaliby potraktowani ostrzej przez służby bezpieczeństwa.