We wrześniu odbędą się wybory do niemieckiego parlamentu. Chadecy wciąż będą tworzyć rząd – bez Merkel, ale prawdopodobnie z Zielonymi. To może oznaczać zaostrzenie stosunków z Rosją.

– Nie, na pewno nie będę już kandydować – potwierdziła kanclerz Angela Merkel w czerwcowym wywiadzie dla telewizji ZDF swoje wcześniejsze zapowiedzi, że nie zostanie po raz piąty szefową rządu. I choć kryzys popularności najpotężniejsza kobieta europejskiej polityki ma już za sobą, to nie wydaje się, by zmieniła zdanie. Choćby dlatego, że za Odrą deklaracje polityków wyborcy traktują poważniej niż nad Wisłą. Ale też 16 lat u steru największej gospodarki Europy to dużo. Podczas jesiennych wyborów polityczka będzie miała 67 lat, czyli o 11 lat mniej niż Joe Biden, obejmujący niebawem urząd prezydenta USA.
Choć Merkel będzie rządzić tylko do jesieni, wszystko wskazuje na to, że rząd dalej będą współtworzyć chadecy z Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, którzy wspólnie z bawarską Unią Chrześcijańsko-Społeczną (CSU) mają 35–37 proc. poparcia i zdecydowanie przewodzą stawce. Ale w tym miejscu pewniki się kończą. Pierwszą niewiadomą jest to, kto zastąpi Merkel w fotelu kanclerza Niemiec. Kandydatów jest co najmniej pięciu. Wśród nich Armin Laschet, premier Nadrenii Północnej-Westfalii, najludniejszego kraju związkowego, przez lata związany z biznesem Friedrich Merz i szef parlamentarnej komisji spraw zagranicznych Norbert Röttgen. W wyścigu o fotel pierwszego polityka w Berlinie nie można też pominąć szefa CSU Markusa Södera oraz ministra zdrowia Jensa Spahna. Choć w czasie pandemii to stanowisko, na którym łatwo urosnąć, ale jeszcze łatwiej przegrać wszystko, a niemrawo rozkręcająca się akcja szczepień budzi u naszych sąsiadów dużą krytykę.
Żaden z tych polityków nie zapowiada rewolucji, wszyscy raczej stawiają na kontynuację, choć różnią się w szczegółach (np. Röttgen mocno krytykował gazociąg Nord Stream 2). Kluczowe dla Polski będzie to, kto zostanie koalicjantem chadeków. Od kilkunastu miesięcy sondaże wskazują, że drugą siłą są Zieloni, którzy zastąpili współrządzącą obecnie Socjaldemokratyczną Partię Niemiec. – Koalicja czarno-zielona to dziś najbardziej prawdopodobny scenariusz. Pytanie, jak będzie działać: czy partie będą szukać kompromisu w każdej dziedzinie, czy też wydzielą obszary, w których jedna z nich będzie miała znacznie więcej do powiedzenia – mówi DGP Christoph von Marschall, piszący o polityce zagranicznej dla berlińskiej gazety „Der Tagesspiegel”. – Myślę, że to pomoże stosunkom polsko-niemieckim. 90 proc. członków Zielonych było za upamiętnieniem w Berlinie polskich ofiar II wojny światowej. Wśród żadnej innej partii nie było takiego poparcia – dodaje.
– W polityce zagranicznej, a to Zieloni prawdopodobnie odpowiadaliby za MSZ, partia ma w wielu obszarach poglądy zbieżne z Polską. Zieloni nie są już radykałami, jak jeszcze kilkanaście lat temu. Obecnie to jest partia centrolewicowa, która zagrożenie z Rosji widzi znacznie wyraźniej niż socjaldemokracja – tłumaczy dr Agnieszka Łada, wice dyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich. – Problematyczne w relacjach polsko-niemieckich mogłyby być obszary praworządności i polityki migracyjnej. Ale trzeba pamiętać, że co innego mówi się w opozycji, a co innego rządząc i kwestie migracji na pewno będą ustalane wspólnie z chadecją – dodaje ekspertka.
Odsunięcie od władzy socjaldemokratów, wśród których wciąż jest wielu Russlandversteher, czyli „rozumiejących Rosję” polityków sprzyjających Moskwie, mogłoby doprowadzić do pewnego zaostrzenia polityki Berlina wobec Kremla. Jest to prawdopodobne także ze względu na oburzenie, jakie wywołało w Berlinie niedawne śledztwo dziennikarskie kolektywu Bellingcat i tygodnika „Der Spiegel”, które pokazało, że rosyjskie służby chciały zabić opozycjonistę Aleksieja Nawalnego. Nie zmienia to faktu, że szanse na niedokończenie budowy gazociągu Nord Stream 2, co dla naszego bezpieczeństwa jest istotne, wydają się bardzo małe.