Jest część, niewielka, polityków Porozumienia, która jest gotowa przejść na drugą stronę i jest gotowa uczynić Jarosława Gowina premierem, również kosztem zdrady; jest też część, która się temu bardzo mocno sprzeciwia - ocenił w poniedziałek poseł Kamil Bortniczuk.

Zastępca rzecznika Porozumienia Jan Strzeżek poinformował w piątek PAP, że decyzją krajowego sądu koleżeńskiego poseł Kamil Bortniczuk oraz europoseł Adam Bielan zostali wykluczeni z partii Porozumienie Jarosława Gowina, a powodem wykluczenia było wielokrotne łamanie statutu partii. Bortniczuk i Bielan należą do tych polityków, którzy uważają m.in., że trzyletnia kadencja Gowina jako szefa Porozumienia skończyła się w kwietniu 2018 r. i od trzech lat formalnie nie jest on prezesem partii.

Sytuacja w Porozumieniu była głównym tematem poniedziałkowych rozmów z Bortniczukiem w radiu TOK FM i RMF FM. Ta druga została przerwana przez prowadzącego w części internetowej, kiedy polityk nie odpowiadał na pytania i przerywał ich zadawanie.

Bortniczuk w TOK FM został zapytany, czy prezes Jarosław Kaczyński i PiS podejrzewają Jarosława Gowina o grę na dwa fronty i o to, że gdyby był słabszy moment dla Zjednoczonej Prawicy, Gowin przeszedłby na "drugą stronę barykady" i porozumiał się z opozycją.

"To zapewne jest fakt i ja mam też wątpliwości, co do niektórych zachowań części parlamentarzystów Porozumienia, niestety z Jarosławem Gowinem w składzie, w kontekście tej rzekomej współpracy czy potencjalnej współpracy z opozycją, ale przecież Jarosław Kaczyński nie kazał nikomu w naszej partii w październiku pozastatutowo pompować kół, dzisiaj wyrzucać członków sądu koleżeńskiego czy nie zorganizować przez trzy lata kongresu" - powiedział.

Z kolei dopytywany, czy jest to odwet za to, że wiosną ub.r. Gowin za zgodą opozycji chciał zostać marszałkiem Sejmu i że to było już dogadane z opozycją, odpowiedział, że ma na ten temat wiedzę. "Rzeczywiście tak było, że parę rzeczy z opozycją w tamtym okresie Jarosław Gowin miał dogadane. W momencie, kiedy ja tę wiedzę posiadłem, zrobiłem tzw. odwrót" - powiedział.

Na pytanie, czemu wówczas lider Porozumienia nie został marszałkiem, Bortniczuk odparł: "Między innymi ja i kilku moich kolegów, kiedy dowiedzieliśmy się o tym na jaką wycieczkę Jarosław Gowin próbuje nas zabrać, dokonaliśmy trochę pracy nad resztą parlamentarzystów, uświadomiliśmy im do czego ma to dążyć i oni postawili tamę, powiedzieli: +tak, my ciebie w wyborach poprzemy, ale nie ma żadnej mowy o przechodzeniu na drugą stronę+ i wówczas okazało się, że tych szabel do realizacji tego projektu brakuje".

"Jestem przekonany, że dzisiaj byłoby podobnie, że ci parlamentarzyści, którzy podpisują się pod listem - takim bardzo ogólnym, że popierają Jarosława Gowina jako lidera naszego środowiska politycznego i jednocześnie zapisują tam trzeci akapit, gdzie zapewniają o lojalności względem Zjednoczonej Prawicy, pod takim listem się podpisują. Natomiast jeżeli Jarosław Gowin będzie próbował po raz kolejny zabrać ich na jakąś wycieczkę na drugą stronę, na ciemną stronę mocy moim zdaniem, a nie jak to Borys Budka określił w sobotę +na jasną stronę mocy+, to tam się nie wybierają" - ocenił Bortniczuk.

Polityk pytany, czy Gowin myślał o tym, że zostanie premierem technicznego rządu w takiej sytuacji, kiedy uda się przegłosować wotum nieufności wobec premiera z PiS, potwierdził, że tak było. "Nie ukrywam, że Jarosław Gowin ma taką ambicję, żeby być premierem i ja przed długi okres tę ambicję wspierałem, tylko uważałem, że to jest długa i ciężka droga pracy politycznej polegająca na budowie partii, która osiągnie tak dobry wynik w wyborach parlamentarnych" - powiedział. "Nigdy nie podpisałem się pod żadnym scenariuszem w ramach którego premierem Jarosław Gowin miałby zostać w wyniku zdrady, przejścia na drugą stronę czy jakiejś innej intrygi politycznej" - podkreślił.

W audycji prowadząca przytoczyła kulisy spotkania, w którym miał brać udział Bortniczuk, na którym Gowin miał powiedzieć do niego i innych polityków Porozumienia: "Gdybyście nie byli mięczakami to ja dziś byłbym premierem, wy ministrami, a pod drzwiami stałby BOR". Polityk pytany, czy to prawidłowy opis zdarzeń, odparł, że jest zaskoczony, że dziennikarka o tym wie, bo do zdarzenia tego doszło w bardzo wąskim gronie. "To prawda. Nie mam zamiaru kłamać. To już było post factum, ale ja i wcześniej dostałem wiele takich sygnałów, posiadłem wiedzę, co do rzeczywistych intencji Jarosława Gowina" - powiedział.

Bortniczuk pytany, czy dziś Gowin prowadzi rozmowy z opozycją o współpracy, odpowiedział, że nie ma takiej wiedzy. "Z perspektywy tego, co wiedziałem w kwietniu nie wydaje mi się to political fiction. Uważam, że jest to niestety realne, a w perspektywie tego, co słyszeliśmy od Borysa Budki w sobotę, wydaje się, że to realności nabiera" - stwierdził.

Z kolei w RMF FM Bortniczuk mówił, że w ramach współpracy Gowina z opozycją miało dojść do "przejęcia Telewizji Polskiej poprzez komisarza, który miał tam zostać wprowadzony przez nowego premiera". Powtórzył też to, co mówił we wcześniejszej audycji, że miał wiedzę na temat możliwej zmiany frontu przez Jarosława Gowina i przejścia na stronę opozycji.

Pytany, co różni polityków Porozumienia dzisiaj, skoro stare zadry poszły w niepamięć, bo tyle razem wytrzymali od kwietnia - gdy w Porozumieniu była różnica zdań w kwestii terminu i sposobu przeprowadzenia wyborów prezydenckich w wraunkach epidemii, a Gowin uważał, że nie mogą się one odbyć w konstytucyjnym terminie, czyli w maju, rozmawiał też wtedy z przedstawicielami opozycji w kwestii wyborów - Bortniczuk powiedział, że ostatecznie udało się porozumieć ws. wyborów prezydenckich, a Jarosław Gowin nie przeszedł na drugą stronę.

"Próbowaliśmy odciąć to grubą kreską. Niestety te podziały były na tyle głębokie, że one się odbudowały w październiku, kiedy to na prezydium koledzy przegrali głosowanie - ci koledzy, którzy byli gotowi, tych kilka sztuk, przejść na głosowanie, przegrali głosowanie ws. ministra konstytucyjnego, co miało później wpływ na szereg ich działań, na pozastatutowe pompowanie zarządu" - powiedział i dodał, że dzisiejsza sytuacja w partii jest pokłosiem kwietnia ub.r.

Bortniczuk przyznał, że jego zdaniem spór w Porozumieniu rozstrzygnie Krajowy Rejestr Sądowy. "Po tym jak rozstrzygnie KRS będziemy w stanie usiąść do stołu przy różnych warunkach brzegowych, które będą musiały zostać zachowane" - dodał.

Z kolei pytany, czy nie prościej byłoby "grupce rozłamowców" zapisać się od razu do PiS, odparł: "To nie jest scenariusz, który rozważamy". "My naprawdę kierujemy się przede wszystkim dobrem Porozumienia" - zaznaczył.

Stwierdził też, że polityczna różnica między tą grupą a Gowinem jest taka, że "jest część naszych polityków - niewielka bardzo, myślę, że mniej liczna niż ta nasza grupa - która jest gotowa przejść na drugą stronę i jest gotowa uczynić Jarosława Gowina, również kosztem zdrady, jest część polityków, która się temu bardzo mocno sprzeciwia, a walka się toczy, kiedy w momencie +sprawdzam+, kiedy w momencie potencjalnego przejścia, walka się toczy o to jak zachowa się większość" - ocenił.

"Ta większość już miała okazję się wypowiedzieć i opowiedziała się w kwietniu, kiedy powiedziała: +ok, o wybory będziemy walczyć jak lew do ostatniej kropli krwi, ale nie ma mowy o żadnych bliższych relacjach z opozycją+. I ja jestem przekonany, że większość posłów Porozumienia nadal tak uważa" - powiedział Bortniczuk.

Po tym, gdy poseł nie odpowiadał na zadawane pytania, a później nie pozwolił na dokończenie pytania prowadzący rozmowę w RMF FM Robert Mazurek oświadczył, że "to była próba rozmowy z posłem Kamilem Bortniczukiem, który nie daje sobie zadać pytania, ale chętnie wygłosi monolog". "Ja państwa zostawiam z Kamilem Bortniczukiem. Jeśli pan poseł zechce coś poopowiadać, to damy mu tę szansę, dobrze? Dziękuje serdecznie" - powiedział Mazurek po czym odpiął mikrofon i słuchawkę, zamknął komputer i wyszedł ze studia.

Mimo wyjścia ze studia dziennikarza Bortniczuk jeszcze przez chwilę dalej opowiadał o meandrach konfliktu w Porozumieniu.