Po kontrowersyjnych interwencjach podczas Strajku Kobiet i Marszu Niepodległości wobec funkcjonariuszy wszczęto sześć postępowań dyscyplinarnych. Jedno zostało już zakończone. Bez kary.

– W przypadku podejrzeń o przekroczenie uprawnień przez policjantów zabezpieczających protesty prowadzone są lub były czynności mające na celu wyjaśnienie wątpliwości. Łącznie 21 spraw, z czego sześć to postępowania dyscyplinarne – wyjaśnia DGP nadkomisarz Sylwester Marczak, rzecznik prasowy komendanta stołecznego policji. – W jednym przypadku zostało ono zakończone odstąpieniem od ukarania, w pięciu pozostałych postępowania trwają. Z uwagi na fakt, że w dalszym ciągu realizowane są czynności przez poszczególnych przełożonych ds. osobowych nie będę ich komentował. Dodam, że odrębne czynności w sprawie prowadzi także Biuro Kontroli KGP – wyjaśnił nam rzecznik. Nie odpowiedział jednak na pytania, jak wielu policjantów one dotyczą.
Postępowania w związku z przekroczeniem uprawnień przez policjantów prowadzi także Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Jak na razie żadna z osób pełniących kierownicze stanowiska w policji i w nadzorującym ją Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji nie poniosła konsekwencji. Za to minister Mariusz Kamiński już 11 listopada wieczorem oznajmił, że środki przymusu bezpośredniego użyte przez policjantów tego dnia „za każdym razem były adekwatne do sytuacji”.
Tymczasem 11 listopada podczas Marszu Niepodległości funkcjonariusze postrzelili m.in. fotoreportera w twarz, a dziennikarzy relacjonujących wydarzenie potraktowali gazem. Z filmów rejestrujących wydarzenia wokół Stadionu Narodowego można odnieść wrażenie, że policjanci użyli także nieproporcjonalnie dużo siły w stosunku do demonstrantów.
Z kolei na protestach związanych ze Strajkiem Kobiet doszło m.in. do interwencji, podczas której w spokojny tłum weszli ubrani po cywilnemu antyterroryści i, używając pałek teleskopowych, „wyjęli” z niego osobę, która miała być agresywna wobec jednego z funkcjonariuszy. Wcześniej policja we Wrocławiu zatrzymała m.in. posła Macieja Kopca, a pod koniec listopada na jednej z demonstracji policjant psiknął posłance Barbarze Nowackiej gazem w twarz. W międzyczasie był też incydent z posłem Włodzimierzem Czarzastym, który zdaniem policji zaatakował funkcjonariusza, co stało się powodem do żartów, ponieważ materiał filmowy tego nie potwierdza.
Na pierwszych demonstracjach Strajku Kobiet policjanci byli spokojni i jedynie monitorowali protesty. Później jednak zmienili taktykę i zaczęli legitymować demonstrujących oraz wręczać im mandaty. Problem w tym, że powoływali się na błędną podstawę prawną. – W ocenie rzecznika praw obywatelskich nie ma podstaw do karania mandatem za udział w demonstracjach, powołując się na wykroczenie popełnione z art. 54 kodeksu wykroczeń, co robili policjanci – uważa Stanisław Trociuk, zastępca rzecznika praw obywatelskich. – Policja jest w błędzie, gdy uważa, że osoby protestujące naruszyły przepisy rozporządzeń epidemicznych, ponieważ nie są to przepisy porządkowe. A właśnie do przepisów porządkowych, i tylko do nich, odnosi się artykuł 54 – dodaje urzędnik. Osoby ukarane, które odwołają się do sądu, mają bardzo duże szanse, by rozstrzygnąć sprawę na swoją korzyść.
Seria kontrowersyjnych interwencji i ewidentnego przekraczania uprawnień mocno odbiła się na wizerunku policji. Z sondażu przeprowadzonego przez IBRiS dla Interii wynika, że w ciągu ostatnich trzech lat zaufanie do funkcjonariuszy spadło o ponad 20 proc. – obecnie policji ufa nieco ponad 40 proc. obywateli. Brak szybkiego wyjaśnienia tych incydentów i ukarania winnych może ten trend jeszcze przyspieszyć.