Premier urzęduje w Sejmie. Wszak od września miała się zacząć ofensywa legislacyjna. Tymczasem lektura porządku obrad kolejnego tej jesieni posiedzenia Sejmu każe wątpić w ten scenariusz. Zaczyna się od pasz, kończy sześcioma projektami o in vitro. O zmianach systemowych, reformach, przełomowych projektach – cicho.
Zachęcam do przejrzenia tzw. minutówki sejmowej. To tam rozpisane jest minuta po minucie, czym zajmują się posłowie. Posiedzenie Sejmu trwa w tym tygodniu od środy do piątku. Oczekiwania duże, jednak porządek obrad to wielkie rozczarowanie. Ustawy, nad którymi pracują posłowie, to albo drugorzędne sprawy, albo te z gatunku gaszenia pożarów, albo takie, o których wiadomo, że nic z nich nie wyjdzie. Nie ma w tym reformatorskiego ani nawet logicznie uporządkowanego zamysłu.
Dzień 1. – środa. Posłowie zaczęli od pasz i rynku tytoniu oraz soczewicy, były też portowe urządzenia do odbioru odpadów, towary paczkowane i usługi detektywistyczne. Trafiły się także trzy zaległe ustawy: o obsadzie karetek (bez tego od stycznia by nie jeździły), podwyżkach dla pielęgniarek (Sejm jeszcze nad nimi pracuje, a podwyżki rząd obiecał od początku października), zmianach w PFRON (bez zmian otarłyby się o bankructwo).
Dzień 2. – czwartek. Mamy dwa projekty zmian w konstytucji (wiadomo, że nie przejdą, bo zgłasza je opozycja) i licencję syndyka. Później nieco poważniej – kodeksy. Ale także bez gruntownych zmian. W to wpleciona ustawa, która likwiduje po niemal dwóch latach niedopatrzenie rządu dotyczące tego, że starszy pracownik, który trafia do szpitala, ma niższy zasiłek chorobowy niż młodsza osoba. Na koniec informacja o tym, co robiliśmy w UE... podczas prezydencji hiszpańskiej. A o pierwszej w nocy – oświadczenia poselskie. Dla wytrwałych.
Dzień 3. – piątek. Prawdziwe eldorado dla politycznych harcowników. Jakby mało było napięcia, sporów i okładania się ciężkiego kalibru prawdami podstawowymi. Posłowie biorą na ruszt sześć projektów ustaw o in vitro. Kończy się oświadczeniami poselskimi, tym razem o 14.30. Wiadomo przecież – piątek i trzeba być w domu o przyzwoitej porze.
Systemowe ustawy, które mają rzeczywisty wpływ np. na uzdrawianie finansów czy wprowadzenie zmian poprawiających wydolność jakiejkolwiek dziedziny, za którą odpowiada państwo, utknęły w urzędniczych biurkach, konsultacjach, uzgodnieniach. Gdzie są te, które mają ściągnąć z przedsiębiorców okowy biurokratycznych przepisów? Nie wiadomo. Gdzie ustawa dostosowująca do nowego systemu emerytalnego renty z tytułu niezdolności do pracy? Wciąż w konsultacjach. Jak się dowiadujemy, Ministerstwo Finansów nie chce się zgodzić m.in. na to, aby zniknęły limity dorabiania dla rencistów. Podobnie jest z ustawą, która ma wydłużyć aktywność zawodową żołnierzy i funkcjonariuszy, którzy odchodzą obecnie na emerytury po 15 latach służby. Rząd zapowiada od roku, że obejmie ich powszechny wiek emerytalny. Jak na razie ustawy wciąż nie ma.
W tej sytuacji nie ma też już co marzyć o innych reformach, których konieczność podpowiadają i logika, i elementarne poczucie sprawiedliwości oraz odpowiedzialności. Takich jak np. podniesienie wieku emerytalnego, wygaszanie absurdalnych przywilejów emerytalnych, likwidacja becikowego czy podniesienie składek dla bogatych rolników ubezpieczonych w KRUS. Z tego rząd już zrezygnował. Premier obwieścił, że nie będzie słuchał reformatorów wariatów. Otwarcie mówi, że trzeba wygrać wybory, a nie reformować. Nie ma też ustaw podatkowych, finansowych, zdrowotnych.
Następne posiedzenie Sejmu – 27 – 29 października, później prawie miesiąc przerwy aż do 23 listopada. Potem dwa posiedzenia w grudniu, koniec jesieni i roku. Premier wróci na Aleje Ujazdowskie. Co wtedy zostanie z legislacyjnej ofensywy? Pewnie tyle, co z zapowiedzi systemowych zmian. Tylko licznik naszego długu na rogu Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich pędzi jak szalony.