Dziennikarz musi mieć grubą skórę. Nie narzekam, kiedy po jednym tekście jestem nazywana wstrętnym pisiorem, a po następnym – pachołkiem z Czerskiej. Martwiłabym się, kiedy obelgi byłyby jednorodne, bo oznaczałoby to, że zamieniłam się w rzecznika jednej partii.
Jadąc do Janowa Podlaskiego na reportaż o stadninie arabów, zdawałam sobie sprawę, że konflikt o prezesa ma wymiar polityczny. Ale prawdę mówiąc, miałam (i mam) to w nosie. I będę miała – zarówno w tej, jak i w innych sprawach, o których piszę. To tytułem wstępu. I ostudzenia emocji osób wzmożonych ideowo, które nie przyjmują żadnych racjonalnych argumentów, jeśli te nie zgadzają się z ich wiarą w wyższość jednych poglądów nad drugimi.
Moja gazeta jest otwarta na racje wszystkich, stąd też decyzja, aby publikować tekst Agnieszki Bojanowskiej, która przed imieniem i nazwiskiem nie omieszkała wpisać dumnego stopnia naukowego (doktor) i dodać nazwę szacownej placówki naukowej, gdzie pracuje (Uniwersytet Warszawski). Co miało, jak sądzę, dodać wiarygodności temu, co pisze. Ale po sprawdzeniu okazuje się, że dr Bojanowska jest starszym wykładowcą w Instytucie Matematyki. Nie lekarzem weterynarii, nie hipologiem, nawet nie hodowcą ani nie sędzią na końskich pokazach, tylko osobą, która wtłacza do głowy studentów zagadnienia związane z topologią algebraiczną. Jak przyznała w telefonicznej rozmowie z redakcją – „kocha konie”. Jednak po tym, co pisze, mam prawo wnioskować, że bardziej od sympatii do rumaków została zmotywowana niechęcią do obecnie rządzącej ekipy. Gdyż jeden z głównych zarzutów jest taki, że mój tekst: „Napisany jest tak, że rozwija wszystkie argumenty ministra rolnictwa i przedstawicieli ANR”. Nazwana także zostaję „usłużnym dziennikarzem”, który „wbrew faktom wszystko »ciemnemu ludowi« wytłumaczy”.
Szanowna pani doktor, nie będę się do tego odnosiła, bo to niskie. Ale proszę wiedzieć, że ten, kto suflował pani do ucha informacje na temat koni i Janowa, wepchnął panią na minę. Dlatego, pewnie nieświadomie, bo złej woli nie zakładam, pisze pani kocopały. Bo nie chcę użyć nieeleganckiego określenia – bzdury. Ograniczę się do tych najjaskrawszych.
Na dzień dobry – bo i pani od tego zaczyna – weźmy na tapetę podbiórkę kopyt, zwaną struganiem albo werkowaniem. Pani wywód jest następujący: „Reporterka zaczyna od opisu stajni w folwarku Pożary, gdzie stoją młode ogierki. I tu dramat: »kopyta wyglądają jak poprzerastane pieńki drzewa«, »konie mają rozsadzone, obrzmiałe stawy«. Na dodatek stoją w pleśniejącym gnoju. Przyczyną tego nieszczęścia jest niewykonanie podbiórki kopyt, czyli końskiego pedicure. W Janowie podbiórka odbyła się przed przeglądem hodowlanym pod koniec października i kolejna wypadała w lutym, ale 19 lutego Marka Trelę zwolniono. Jeżeli opis pani Suchodolskiej jest prawdziwy, to wbrew temu, co sugeruje, jest on wielkim oskarżeniem obecnej, a nie byłej ekipy zarządzającej, bo podbiórki nie wykonała aż do maja”. Cóż, brzmi przekonująco, w każdym razie dla niezorientowanych. Ci, którzy widzieli konia i jego kopyta, mają jakieś pojęcie, wiedzą, że takie struganie należy u każdego konia (jeśli nie jest podkuty) przeprowadzać co sześć, a najdalej co osiem tygodni. Policzmy sobie: jeśli nawet prawdą jest, iż ostatnią podbiórkę przeprowadzono pod koniec października 2015 r., to do 19 lutego 2016 r. ile mija czasu? Szesnaście tygodni. Czyli dwa razy więcej, niż powinien wynosić maksymalny czas pomiędzy tymi zabiegami. Touche!
Kolejna kwestia – wywozu obornika. Pani doktor, tutaj także ktoś panią zdezinformował. Mechanizm jest podobny jak w przypadku kopyt. Nawóz trzeba wybierać i wyrzucać na bieżąco. Jak się tego nie robi, rosną jego sterty. Jest pani matematykiem, więc proszę policzyć. Dla ułatwienia dodam, że rocznie wychodzi na jednego araba ok. 8 ton nawozu. Jest taki mit grecki o stajni Augiasza. Warto się z nim zapoznać (nawet człowiek o ścisłym umyśle powinien to zrobić), bo choć narósł on wieloma interpretacjami kulturowymi, ma całkiem przyziemny i ostro woniejący powód. I jeszcze jedno: tłumaczenia, że tak koniom cieplej, kiedy stoją po kolana w swoich odchodach, także jest mało przekonujące. OK, jeśli założymy, że mamy do czynienia ze stajnią pańszczyźnianego chłopa, lecz jeśli uświadomimy sobie, że chodzi o XXI w. i o pokazową, prestiżową stadninę – już nie bardzo.
Kiepsko brzmi też wywód mający udowodnić, że dla zdrowotności koni lepiej jest, jeśli nie mają dostępu do wody. Pani doktor pisze: „Tymczasem, oburza się autorka, w wielu stajniach nie ma nawet poideł i biedaki muszą od godz. 17 do świtu wytrzymać bez wody, chyba że załoga przyniesie je w wiadrze. Skandal. Tyle że w zabytkowych janowskich stajniach poideł nie było nigdy. Woda jest na zewnątrz, więc konie chodzą po wybiegu, także zimą, co jest dla nich zdrowe”. Prostuję: chodzenie po wybiegu zimą jest zdrowe dla zdrowych zwierząt. Brak dostępu do wody przez 13 godzin nie jest zdrowy. Zwłaszcza dla klaczy tuż przed i tuż po porodzie (oźrebieniu się). Argument, że w janowskich stajniach poideł nie było nigdy, jest równie trafiony jak ten odnoszący się do profitów ze stania w końskim guanie. Tak prywatnie zapytam, pani Agnieszko, proszę wybaczyć tę familiarność, ale mówienie sobie po imieniu jest w pewnych kręgach modne, czy oddałaby pani swojego konia do stajni, o której wiedziałaby pani, że będzie stał po pęciny w odchodach, bez dostępu do wody, a ludzie, którzy mają się nim opiekować, będą lekceważyli jego potrzeby?
Pisze pani, że się czepiam, że nie dostrzegam inwestycji, a tylko zaniedbania. Ja nie jestem od pisania laurek, to miłe zajęcie pozostawiam innym. Co nie zmienia faktu, że przy pomalowanym na biało frontonie janowskiej stadniny zaplecze jest brudne i zaniedbane. Zahacza pani o raport NIK. Ma to być argumentem na to, iż brak instalacji przeciwpożarowej nie jest problemem. Owszem, jest. Tak samo jak brak monitoringu na tym terenie. Nie będę omawiała braków, jakie Izba wytknęła zarządzającym tą placówką. Wszystko jest na jej stronie internetowej. Kto dociekliwy, przeczyta. I wyciągnie wnioski.
Teraz będzie nieco o kwestiach prawnych, które dla mojej adwersarki mogą z oczywistych powodów być zbyt skomplikowane. To nie jest tak, że ktoś wkłada do państwowej firmy (a ciągle zapominamy, że stadnina w Janowie nie była prywatnym folwarkiem pana Treli, skądinąd zasłużonego hodowcy, ale jednak tylko człowieka na państwowym etacie, ale spółką należącą do SP) na słowo honoru jakiś majątek. W postaci klaczy na przykład – i wszyscy się cieszą. Bez umowy, bez określenia choćby ramowych zasad, na jakich to się ma odbywać. A jak zdarzy się nieszczęście, voila, umowa się pojawia. Podpisana za pomocą internetu, jak sugeruje pani doktor. A nie notariusza? W przypadku tak wartościowych zwierząt? Coś się komuś pomyliło. Jeszcze raz: to nie folwark, a majątek państwowy. Więc tym bardziej wszystkie zawierane umowy powinny być jasne i przejrzyste.
Nie bardzo chce mi się, ale też nie bardzo mogę polemizować z panią doktor od matematyki na temat innych zarzutów podnoszonych przez nią, typu „Mateuszek-kłamczuszek”, gdyż ta kwestia – przynajmniej moim zdaniem – powinna być rozstrzygnięta na bazie pozwu cywilnego złożonego przez człowieka, którego pani doktor obraża. I ja nie będę wchodziła pomiędzy wódkę a zakąskę, czyli ich osobiste relacje. Ale żeby już skończyć ten przydługi wywód. Pani Agnieszko, muszę przyznać jednak rację w jednym punkcie, złapała mnie pani – do czego się przyznaję, chylę czoła i przepraszam. Panią i Czytelników. Znów zacytuję: „W Janowie istotnie padły 52 konie, ale nie w ciągu roku, tylko sześciu ostatnich lat (2010–2015)”. I dalej: „W tej liczbie mieszczą się zgony końskich stulatków”. To prawda, moje przeinaczenie. Ale mam także złą wiadomość. Choć doceniam przenośnię, pragnę donieść, że ani ludzie, ani konie tak długo nie żyją. Zwłaszcza w złych warunkach, zwłaszcza pozbawieni opieki lekarskiej, czemu nie pomoże „odnowiony lazaret”.
PS Pani doktor pozwoliła sobie na dopisanie postscriptum, więc i ja sobie na to pozwolę. Chciałabym w nim zauważyć, że od pewnego czasu nie ma medialnej awantury na temat Janowa. Moim zdaniem wynika to z faktu, że adwersarze zawarli pakt o nieagresji. Po co się kopać, jeśli konie i Skarb Państwa mogą na tym stracić. Prezesem przestał być Marek Skomorowski, 15 czerwca – w wyniku wygranego konkursu – został nim prof. Sławomir Pietrzak. Pracownik Katedry Hodowli i Użytkowania Koni Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. Prywatnie kolega Marka Treli. Nie kontestuję tego wyboru, wszystko dla dobra polskiego konia. I ja się ku temu skłaniam. A dedykuję ten tekst wszystkim tym, którzy nie wiedzieli, a powiedzieli. Bo chcieli poprzeć. Zaistnieć. Wyładować frustrację. Jak w tym przysłowiu, że kiedy konia kują, żaba nogę podstawia.