USA 67 lat temu podpisano Traktat Północnoatlantycki. Dziś za oceanem coraz częściej słychać głosy, że Ameryce Sojusz nie jest do niczego potrzebny. Bo i tak większość spraw załatwia ona sama.
Wydatki państw Sojuszu Północnoatlantyckiego na obronność / Dziennik Gazeta Prawna
Umowę uroczyście zawarto 4 kwietnia 1949 r. w Waszyngtonie. Państw założycielskich było dwanaście. I choć dziś Sojusz Północnoatlantycki ma aż 28 członków (a wkrótce dołączy kolejny – Czarnogóra), to jego przyszłość niekoniecznie rysuje się w różowych barwach.
Głównym powodem do zmartwień jest to, że państwa członkowskie tną wydatki związane z wojskiem i obronnością. – Mimo że wiele krajów zwiększyło swoje budżety obronne w 2015 r., to cięcia przez duże gospodarki Sojuszu oznaczają, że suma wydatków spadła. NATO nie może robić więcej za mniej w nieskończoność. Patrząc na wyzwania bezpieczeństwa euroatlantyckiego, kluczowe jest, by członkowie Sojuszu dalej inwestowali w obronność – napisał w swoim raporcie dotyczącym 2015 r. sam Jens Stoltenberg, sekretarz generalny NATO.
Co prawda wydatki spadają wolniej niż jeszcze kilka lat temu, ale wciąż jest to zauważalne. Z 28 państw w ubiegłym roku tylko pięć (USA, Wielka Brytania, Grecja, Estonia i Polska) przeznaczyło na wojsko i obronność co najmniej 2 proc. PKB (a właśnie tyle zaleca Sojusz). Co za tym idzie spada zdolność europejskich państw do operacji wojskowych. Na Starym Kontynencie liczą się dwie armie: francuska i brytyjska. Takie kraje jak Włochy czy Niemcy na armii oszczędzają. Siłą rzeczy więc największy ciężar operacji wojskowych spada na Stany Zjednoczone. Widać to doskonale w Syrii – choć w koalicję przeciw Państwu Islamskiemu zaangażowane jest wszystkich 28 krajów Sojuszu, to on sam oficjalnie nie jest jego częścią. Jest to koalicja pod wodzą USA. Także w Iraku czy Afganistanie to Amerykanie prowadzili zdecydowaną większość operacji przeciw talibom.
W pewnym sensie trudno się więc dziwić, że za Atlantykiem coraz częściej słychać głosy sceptyczne wobec organizacji. Jasno wyłożył to ubiegający się o prezydenturę Donald Trump. – Po prostu oni (kraje europejskie – red.) muszą wyłożyć więcej pieniędzy. Płacimy nieproporcjonalnie. To jest za dużo, a teraz żyjemy w innym świecie niż ten, kiedy ta idea się rodziła – mówił o NATO w wywiadzie dla „Washington Post” i sugerował, że Stany powinny przemyśleć swoją rolę w Sojuszu. Stwierdził również, że USA robią znacznie więcej, by pomóc Ukrainie niż kraje europejskie (szczególnie Niemcy), które tą sytuacją powinny być znacznie bardziej zainteresowane.
O ile słowa kandydata Trumpa tak długo, jak nie jest prezydentem, można traktować jako pewien folklor (inni kandydaci republikańscy skrytykowali te wypowiedzi), to generalnie w debacie w USA na pewno widać pewną zmianę i coraz więcej krytyki w stosunku do free riders. Chodzi o „gapowiczów”, państwa, które wzywają do akcji, ale same nie wydają dostatecznie dużo, by zadbać o bezpieczeństwo. W połowie marca w rozmowie z „The Atlantic” podejście Europejczyków do rozwiązywania problemów w Libii w 2011 r. skrytykował prezydent Barack Obama. Chodziło m.in. o postawę brytyjskiego premiera Davida Camerona i ówczesnego prezydenta Francji Nicolasa Sorkozy’ego. I choć w kolejnych dniach administracja amerykańska starała się zbagatelizować znaczenie wypowiedzi, podkreślając „szczególne znaczenie relacji transatlantyckich”, to jednak coś jest na rzeczy.
Wreszcie we wtorek na stronie internetowej „The National Interest”, prestiżowego czasopisma zajmującego się głównie stosunkami międzynarodowymi (to tu ukazał się np. głośny artykuł Francisa Fukuyamy o końcu historii), opublikowano tekst pod znamiennym tytułem „Czy już czas, by Ameryka zrezygnowała z NATO?”. Autor Ted Galen Carpenter twierdzi, że Sojusz „przeszedł od zobowiązania, by chronić kluczowych graczy ekonomicznych i strategicznych przeciw totalitarnemu mocarstwu (ZSRR – red.), do wystawiania na próbę amerykańskiej wiarygodności, a być może także egzystencji, by chronić małych graczy przy rosyjskiej granicy”.
– Amerykanie patrzą na NATO inaczej niż w czasach zimnej wojny. Trzeba pamiętać, że z założenia Sojusz to miał być wspólny wysiłek i obrona przed ZSRR i satelitami – wyjaśnia Wojciech Lorenz, analityk ds. bezpieczeństwa z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Obecnie jest to dla USA narzędzie, które co prawda dalej utrzymuje gwarancje bezpieczeństwa dla sojuszników, ale chciałyby mieć większy zwrot z tej inwestycji. Przede wszystkim w postaci silniejszego zaangażowania Europy na Bliskim Wschodzie i w Afryce. To niezadowolenie ze zbyt małego wkładu europejskich sojuszników we wzmacnianiu wspólnego bezpieczeństwa było widoczne jeszcze przed 1989 r., ale w czasie kiedy świat się zglobalizował i trzeba zapobiegać kryzysom z dala od naszych granic, jeszcze się pogłębia – dodaje ekspert.
Choć na razie na poważnie nikt nie snuje wizji rozpadu NATO, to wydaje się, że pewne przesunięcia punktów ciężkości są nieuniknione. Po pierwsze, mimo że Amerykanie przyślą do Europy dodatkową brygadę, to ich obecność w Azji i na Pacyfiku zwiększa się znacznie szybciej i mocniej. Po drugie, wciąż pozostaje nierozwiązany problem zbyt małego zaangażowania finansowego większości państw członkowskich. Wreszcie nierozwiązana jest kwestia tego, że Sojusz jako struktura potrzebuje dużo czasu na podjęcie decyzji – na poważne decyzje muszą się zgodzić wszystkie państwa członkowskie. I choć m.in. amerykańscy wojskowi postulują, by to zmienić, to na razie nic tego nie zapowiada.
67. urodziny Sojuszu Północnoatlantyckiego nie skłaniają więc do przesadnego optymizmu, jeśli chodzi o przyszłość tej organizacji. Jak napisał nieżyjący już historyk Tony Judt w książce „Powojnie”: „Na uroczystości podpisywania Traktatu Północnoatlantyckiego w Constitutional Hall w Waszyngtonie orkiestra grała „Dostałem mnóstwo niczego”. Przywoływany często w ostatnich latach artykuł piąty wskazuje, że „strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim”. Dalej artykuł mówi o tym, że udzieli się pomocy stronie lub stronom napadniętym, „podejmując niezwłocznie działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej”. Myśląc więc o Sojuszu, który jest obecnie naszą zdecydowanie najsilniejszą gwarancją bezpieczeństwa, warto mieć z tyłu głowy, że wiele zależy od tego, co kto uzna za konieczne.
Spośród 28 państw Sojuszu tylko pięć wydaje na wojsko 2 proc. PKB