Telewizja to medium przeszłości, a przed nami czas internetu. Zgrabne i okrągłe zdanie, śmiała teza i mały związek z rzeczywistością.
Marek Tejchman / DGP / Wojtek Gorski
Opinia
Telewizja na pewno się zmienia, ale nie kończy. Badania i prognozy potwierdzają to, że w Polsce, podobnie jak na świecie, telewizja przestanie dominować w budżetach reklamowych. Równorzędną pozycję ma zająć reklama internetowa. Nie oznacza to jednak, że telewizyjny kawałek reklamowego tortu gwałtownie się zmniejszy. Raczej przestanie rosnąć. A telewizji nie przestaniemy oglądać. Będziemy ją po prostu oglądać inaczej.
Zastanawiając się nad przyszłością rynku mediów w Polsce, warto spojrzeć na miejsce, gdzie internetowa rewolucja zaczęła się zdecydowanie wcześniej, czyli na Stany Zjednoczone. Przeciętny Amerykanin już teraz więcej czasu spędza w sieci niż przed telewizorem, ale to zjawisko nie oznacza końca amerykańskiej telewizji. To, co charakteryzuje amerykański rynek, to konsumpcja mediów z różnych źródeł i tzw. wielkoekranowość.
Za oceanem radia słucha się w samochodzie w drodze do pracy, telewizję ogląda w ciągu dnia coraz bardziej jako medium towarzyszące, a informacje lokalne czerpie z przeżywających w USA drugą młodość telewizji i gazet lokalnych.
Wielość źródeł uzupełniona jest przez wielkoekranowość. W sytuacji, w której coraz bardziej zaciera się różnica pomiędzy ekranem komputera a ekranem telewizora, coraz częściej film, program publicystyczny czy dokument oglądamy, korzystając z cyfrowego sygnału czy strony internetowej telewizyjnej korporacji czy portalu VoD. Co więcej, coraz częściej oglądając telewizję, jednocześnie surfujemy w sieci, a film, który uruchomiliśmy w salonie pilotem, kończymy oglądać na tablecie w sypialni.
Jeżeli więc coś się kończy, to dominacja liniowego sposobu oglądania telewizji. To sprawia, że tradycyjne układanie ramówki, które miało sprawić, że widzów będziemy utrzymywać przy telewizorach, budując udział w rynku dobrymi i uderzającymi w konkurencje elementami, nie jest już tak ważne jak to, żeby stworzyć wysokiej jakości programy. Paradoksalnie więc internetowa rewolucja może oznaczać odrodzenie tego, co w telewizji najlepsze – jakościowych seriali, dobrych filmów dokumentalnych czy świetnie zrealizowanych i poprowadzonych programów publicystycznych oraz wywiadów. W sytuacji, w której elektroniczny sygnał daje nam możliwość wyboru, do widza trzeba trafiać z jakością i produktem dopasowanym do grupy docelowej.
Oczywiście tradycyjna telewizja liniowa nie zniknie – większość ekspertów nie ma wątpliwości co do tego, że kanały sportowe oparte na relacjach na żywo czeka rozwój. Również telewizje informacyjne mają przed sobą wiele możliwości. Co prawda internet potrafi wygrywać z nimi szybkością przekazywania informacji i ewentualną pogłębioną analizą, ale nadal wysokiej jakości obraz na żywo pokazujący ważne wydarzenia potrafi powiedzieć więcej niż tysiąc słów.
Na koniec warto zaznaczyć, że te dobre perspektywy budowy mediów opartych na jakości mogą niekoniecznie szybko zrealizować się w Polsce. Wydatki na reklamę są u nas w stosunku do PKB nadal niskie, Polacy bardzo niechętnie płacą za treść w internecie, nadal zatrważająca jest u nas skala piractwa. W takich warunkach trudno zarabiać na produkcji i dystrybucji wartościowych treści, przez co szanse na rozwój niszowych oraz jakościowych projektów są wciąż niewielkie.
Polacy czytają niewiele, z radością oglądają kabarety, a nie programy publicystyczne, a media publiczne, które w zachodniej Europie przy niskiej oglądalności tworzą jakościowy kontent, u nas rywalizują na rynku komercyjnym.
Niestety coraz bliżej nam do modelu włoskiego, a coraz dalej do brytyjskiego czy skandynawskiego.
Jeżeli ta tendencja się utrzyma, to pozytywne skutki telewizyjno-internetowej rewolucji będziemy mogli śledzić tylko z dubbingiem i napisami, a jakość debaty publicznej będzie coraz niższa.
Ale proszę się nie niepokoić. Wtedy już nikt państwu o tym nie napisze ani nie powie, ponieważ dziennikarstwa też już wtedy u nas nie będzie. Zostanie kabaret.