Kryzys migracyjny nie podkopał pozycji Angeli Merkel. Co nie znaczy, że nad Renem nie będzie zmian. Zarówno kanclerz, jak i jej macierzysta partia w badaniach opinii publicznej trzymają się mocno. Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna według sondażu telewizji ARD z 15 stycznia mogłaby liczyć na poparcie 37 proc. wyborców.
To zaledwie 4,5 pkt proc. mniej, niż zdobyła w trakcie wyborów federalnych w 2013 r. Wynik bardziej niż przyzwoity, biorąc pod uwagę skalę kryzysu migracyjnego i związane z nim wyzwania. W ub.r. do Niemiec przyjechało około miliona uchodźców, a pomimo zimy granicę kraju w Bawarii wciąż przekracza 2–4 tys. osób dziennie.
Politykę otwartych drzwi Angela Merkel wsparła całym swoim autorytetem. Zaangażowała się w promowanie tej strategii bardziej niż jakikolwiek inny polityk w Europie. Zapłaciła za to gradem krytyki: ze strony władz samorządowych, prawego skrzydła własnej partii, a także europejskich polityków. Ale to wszystko jak na razie nie szkodzi radykalnie „żelaznej kanclerz” – według sondażu ARD z jej pracy zadowolonych jest 54 proc. respondentów (45 proc. nie). Jest tylko dwóch polityków, których pracą Niemcy są bardziej usatysfakcjonowani – minister finansów Wolfgang Schaeuble (75 proc.) oraz szef dyplomacji Frank-Walter Steinmeier (68 proc.).
Merkel z pewnością sprzyja bardzo dobra kondycja niemieckiej gospodarki. Według Federalnego Urzędu Statystycznego wzrost PKB wyniósł w ub.r. 1,7 proc. Rekordowo niskie jest bezrobocie – o ile stopa tego rejestrowanego na koniec ub.r. wynosiła 6,1 proc., o tyle badania aktywności ekonomicznej dają wartość zaledwie 4,6 proc. Dodatkowo miniony rok udało się zamknąć nadwyżką budżetową, którą rząd zamierza przeznaczyć na wydatki związane z napływem uchodźców.
Pierwszy wyborczy test dla polityki kanclerz odbędzie się w niedzielę 13 marca, kiedy jednocześnie nowe władze będą wybierać mieszkańcy Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynatu oraz Saksonii-Anhaltu. Niepokojące dla CDU jest to, że w każdym z tych landów na mandaty może liczyć skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD). W dwóch pierwszych partia może dostać 7 proc. głosów, a w ostatnim niektóre sondaże dają jej nawet dwucyfrowe poparcie.
Rosnąca popularność AfD jest odzwierciedleniem tego, jak kryzys migracyjny odbił się na niemieckiej polityce. Partia, która w połowie roku przeszła przez rozłam – legitymacje rzuciło 10 proc. członków – jeszcze kilka miesięcy temu w sondażach nie przekraczała progu wyborczego. Jej nowa przewodnicząca Frauke Petry postanowiła eurosceptyczne ugrupowanie przekształcić w partię antyimigrancką. Zmianę retoryki nazwała „ofensywą jesienną”.
To odniosło skutek pod postacią poparcia na poziomie ok. 10 proc. Wystarczyłoby do wprowadzenia własnych posłów do Bundestagu – coś, co partii nie udało się w 2013 r. Jeśli kryzys migracyjny będzie się pogarszał, to AfD może też liczyć na nowe mandaty w parlamentach Meklemburgii-Pomorza Przedniego, gdzie wybory odbywają się 4 września, a także dwa tygodnie później – w Berlinie. Partia tradycyjnie cieszy się większym poparciem we wschodniej części kraju.
Jak zauważa dr Markus Linden, politolog z Uniwersytetu w Trewirze, kryzys imigrancki uwypuklił znacznie większy problem niemieckiej polityki: kryzys reprezentacyjny. – Politykę migracyjną rządu popierają w Bundestagu trzy ugrupowania. W związku z tym jedyna opozycja, jaka działa na krajowej scenie politycznej, to skrajna lewica – mówi politolog. Istnieje więc ryzyko, że ludzie zagłosują na AfD nie dlatego, że zgadzają się z poglądami liderów, ale dlatego, że chcą prawdziwej opozycji.
Specyfika niemieckiej polityki polega również na tym, że teraz nie widać nikogo, kto mógłby zastąpić Angelę Merkel. – Potencjalnie są to minister obrony Ursula van der Leyen lub minister spraw wewnętrznych Thomas de Maiziere. Problem z tymi politykami polega jednak na tym, że stoją na czele resortów bardzo narażonych na szoki polityczne; poza tym wyborcy wciąż oceniają ich gorzej niż panią kanclerz – mówi prof. Ireneusz Karolewski z Centrum im. Willy’ego Brandta przy Uniewersytecie Wrocławskim.