Islamista czy Polak z Ukrainy, bez różnicy. Amerykana też nie chcą. Nie znają ich i nie chcą znać. Po co kolejny problem? Ani Litwinom, ani Polakom z Puńska uchodźców do szczęścia nie trzeba.
Chcesz usłyszeć, co miejscowi naprawdę myślą? Wsiadaj, jedziemy do sokolnika – Piotr Kodzis, lokalny dziennikarz i działacz społeczny, wrzód na zadzie samorządowej władzy – jak sam o sobie mówi – zatrzaskuje drzwi w aucie i pokazuje błotnisty trakt wijący się wśród pagórków Suwalszczyzny. Długo kluczymy wśród lasów i pól, silnik ledwo zipie na stromych podjazdach. Dom sokolnika stoi na wzgórku. Wiejska zniszczona chata. Na zagraconym podwórzu zabytkowy ursus, obok równie zardzewiały maluch bez koła. Dziesiątki kur, kaczek, gęsi, ptactwa wszelkiego rodzaju, w mig otaczają samochód. Drzwi do chałupy zagradza czapla. Patriotka, została na zimę w kraju.
Jan, sokolnik, słynie z tego, że wali prosto z mostu. – Dziennikarza ci przywiozłem, chce wiedzieć, dlaczego nasi Litwini nie chcą uchodźców – rzuca Piotr. Jan rozsiada się za wielkim drewnianym stołem, włosy potargane, stary sweter pełen dziur. Na szyi rzemyk z gwizdkiem. Takim specjalnym, do przywoływania ptaków. Na parapecie wielka drewniana rzeźba sokoła. – Dostaliśmy, żeby nam już nie uciekł – tłumaczy gospodarz. Bo ten prawdziwy, ułożony, od małego wychowywany, właśnie gdzieś odleciał i nie wrócił. Żal.
– Litwin czy Polak, to samo, co ci wiedzieć, który co inaczej myśli? Ja ci powiem, co ja myślę: Niemcy dla Niemców. Polska dla Polaków. Arabia dla Arabów. Jak Arab chce tu przyjechać, to niech przyjedzie, pogościuje, ale jak chce zakładać te swoje kościoły, to już nie. Ja jestem przyjazny, ale mieszaniny nie dam robić. No bo taki Murzyn... Pomieszka trochę u nas, zaaklimatyzuje się, dostanie papier i mówi, że Polak. A jaki on Polak? Jak urodzi mu się syn w Polsce, to też nie będzie Polak. Murzyn to Murzyn, nawet urodzony w Polsce. Jak wyjadę do Niemiec i będę mieć tam dziecko, to też nie będzie Niemcem. Nigdy. Jak uchodźcy tu przyjadą, zamieszkają, urodzą dzieci, to też nie będą Polakami – sokolnik mówi podniesionym głosem. Wyrzuca zdania jak z karabinu. Seriami. Nie ma wahania. Szczerość aż iskrzy.
– Trzeba postawić na granicy karabin i strzelać. Dwóch się ubije, reszta nie wejdzie. Jak widzę tych młodych, silnych byków, co im nasze jedzenie nie odpowiada, co chcą tylko do Niemiec, to ja uważam, że to nie są uchodźcy, że nie przed wojną uciekają. Tylko się chcą wzbogacić. A dlaczego nie walczą o swój kraj? Jakby tu wszedł Putin, to ja bym walczył o swoje. A oni co? Uciekają. Ja ich nie chcę. Islam, nie islam, Polaków z Ukrainy też nie chcę, jeśli mają przyjechać tylko po zarobek. Mamy im pomagać, jak sami nie mamy z czego żyć? Tak biedny nie jestem, głodne dziecko przyjmę, ale takich zdrowych chłopów nie – sokolnik na chwilę milknie. Wspomina swojego sokoła. Już nie wróci, bez szans. Pewnie go kto ubił. Żal. – A po co ta Ameryka się tam do nich pcha, psoci? Bogactwa chce im zabrać? Jakby nie psociła, toby ci islamiści tu nie uderzali. Wielcy przyjaciele, psia mać. A wiz nie znieśli tyle lat. To jest przyjaciel? To judasz – prawda sokolnika jest prosta.
Słucha moich tłumaczeń, że to nie tak, że w telewizji wolą pokazać agresję, że to bardziej skomplikowane... – Widzę, co widzę, jak te Araby palą obozy, biją się z policją. Więc mówię to, co widzę i co myślę – Jan przerywa lekko zirytowany.
Sokolnik jest Polakiem. Takiej szczerości z ust litewskiej mniejszości w Puńsku czy Sejnach nie usłyszę. Są zbyt nieufni, podejrzliwi. Za dużo złego doświadczenia z polskimi mediami, które do dziś, opisując miejscowe stosunki, opowiadają tylko o pobazgranych dwujęzycznych tablicach z nazwami miejscowości i zniszczonych pomnikach. Historii sprzed wielu lat. Długo muszę każdemu tłumaczyć, że nie chcę pisać o konfliktach polsko-litewskich, bolesnej przeszłości. Że przyjechałem, by się dowiedzieć, dlaczego ludzie, którzy mają wiele nieprzyjemnych doświadczeń związanych właśnie z tym, że są w Polsce obcy, inni (litewska mniejszość stanowi około 80 proc. mieszkańców gminy Puńsk), jednak tak samo jak Polacy nie chcą przyjmować uchodźców. Mimo własnych przeżyć nie czują empatii, współczucia, zrozumienia dla uciekających przed złem.
– Nie jesteśmy obcy, jesteśmy u siebie – te słowa słyszę najczęściej. Nazwanie ich obcymi to jak ukąszenie pszczoły, wywołuje natychmiastową, odruchową, ostrą reakcję. Kwestia uchodźców nie wzbudza już takich emocji...
W październiku wójt gminy Puńsk Witold Liszkowski przeprowadził anonimową ankietę wśród mieszkańców wsi: „W związku z zapytaniem Urzędu Wojewódzkiego dotyczącym przyjęcia przez gminę uchodźców proszę o wypełnienie ankiety i odpowiedź na zadane pytanie: Czy jest Pani/Pan za przyjęciem uchodźców przez gminę Puńsk?”. Odpowiedziało 260 osób. Tylko 10 zakreśliło kwadracik z napisem „Tak”. To podobny odsetek jak w społecznościach czysto polskich, gdzie odbyły się podobne ankiety. Nie chcemy uchodźców. Po prostu.
– Mnie to nie dziwi. Między tutejszymi Litwinami a Polakami nie ma różnic. Myślimy tak samo. I dla nas, i dla Polaków islam jest obcy, nieznany. Tak samo tu w Puńsku, jak i pewnie gdziekolwiek w Polsce. Nie wiedzielibyśmy, jak z nimi postępować, jakie mają zwyczaje, co wolno, a czego nie. Wyniki ankiety pokazują nie naszą niegościnność, tylko pragmatyzm. Jestem przekonany, że każdy z naszych mieszkańców, czy to Litwin, czy Polak, pomógłby uchodźcy. Dał koc, ubranie, jedzenie, nawet pieniądze, choć sam ma niewiele. Ale co dalej? Przyjąć łatwo, pewnie znalazłby się jakiś opuszczony budynek, np. po zlikwidowanej szkole, gdzie mogliby spać. Ale nikt nie mówi o kolejnych etapach. Jasne, Unia Europejska da na nich pieniądze, ale to są drobne na podstawowe utrzymanie. A przecież ci ludzie mają też swoje potrzeby. Nie tylko nocleg i wyżywienie. Będą chcieli się uczyć, pracować, modlić. Meczetu nie postawimy, ale trzeba im to jakoś zorganizować. A co z pracą, kiedy tu już teraz jest wysokie bezrobocie? – wylicza wójt.
Na chwilę przerywa, bo dzwoni telefon. Przeprasza, rozmawia po litewsku.
– Przecież to nie są dzicy. To ludzie wykształceni, lekarze, nauczyciele. W ich kulturze zaczęli się myć już w IX w., a my dopiero w XIX w. I co, mamy ich teraz zakwaterować w jakimś starym budynku bez szansy na rozwój, na normalne życie? Łatwo jest powiedzieć: przyjmijcie. Tylko że potem cała odpowiedzialność za zorganizowanie im przyszłości spadnie na samorząd. I nie chodzi tylko o pieniądze. Wiejskie społeczności zawsze były niechętne zmianom. A osiedlenie się uchodźców oznacza zmianę kolosalną. Sam się takiej zmiany obawiam, a ankieta tylko potwierdziła, że nie popełniłem błędu, odmawiając – tłumaczy Witold Liszkowski.
– Wielokulturowość w Polsce to mit. Mniejszości stanowiły 2 proc. społeczeństwa. A nawet jeśli już są, to i tak przejmują polską mentalność. Tutejsi Litwini różnią się od swoich rodaków na Litwie, nasi studenci uczący się np. w Wilnie nie mają z nimi dobrego kontaktu. Żyjemy na tych terenach wspólnie od wielu lat, znamy się, rozumiemy, kłócimy, ale jesteśmy dla siebie swoi. Po co mamy ryzykować kontakt z obcymi? Zwykły człowiek nie czyta o historii religii, nie zgłębia różnic kulturowych, tylko ogląda w telewizji i słyszy, że Państwo Islamskie to terroryści. Czyli rozumuje, że islam to niebezpieczeństwo, bo przecież nazwa tak sugeruje – tłumaczy Irena Gasperowicz, nauczycielka języka litewskiego, redaktor naczelna dwutygodnika mniejszości litewskiej „Ausra”.
Śmieje się, gdy wspomina argumenty „Europejczyków” o potrzebie ubogacania polskiej kultury. – To puste frazesy, świadczące o kompletnym niezrozumieniu lokalnych społeczności. Ja jakoś nie widzę społecznej potrzeby zrobienia z Polski mozaiki kulturowej. Za to widzę pełno pytań i cieszę się, że nie muszę na razie podejmować takich decyzji. Mam zwykłą ludzką empatię, żal mi tych ludzi, ale czy ich przyjęcie do nas, do naszej niewielkiej miejscowości, będzie bezpieczne? To są pytania, które zadają sobie tutaj wszyscy. Przecież jak przyjadą, osiedlą się, to już nie wyjadą. Meczety mamy im budować? Czy mamy ich na siłę asymilować, nakłaniać do naszej wiary, czy to będzie fair? Czy państwo polskie będzie ich wspierać, która kultura ma być ważniejsza, ich czy nasza? Z medialnego przekazu wynika, że oni nie chcą się dostosowywać. To są pytania ważne, na które nikt z państwowych władz nie raczy odpowiedzieć. Co więcej, ludzie słyszą, że nikt Polski nie pytał, czy chce przyjąć uchodźców, tylko od razu był nakaz, byśmy stanęli z otwartymi ramionami – wylicza.
Ubogacenie kultury... Te słowa wzbudzają już nawet nie uśmiech politowania, tylko pogardliwy rechot. W Polsce, przez którą przetoczyły się straszne wojny, która przeżyła rozbiory, okupacje, narodowe eksterminacje, wydaje się, że ostatnią rzeczą, jakiej pragną jej mieszkańcy, jest takie bogactwo.
– Historia te regiony ubogaciła już wystarczająco. Tak mocno i głęboko, że nikt z zewnątrz nie jest w stanie tego pojąć – przekonuje Jerzy Czyżyński, etnograf, prezes stowarzyszenia Krusznia.
Spotykamy się w domu Piotra Kudzisa. Tu wszyscy, mimo podejrzliwości, zapraszają do swojego domu i częstują, czym chata bogata. Gościnność pełną gębą, choć ankieta sugeruje co innego. Zajadamy miejscowe specjały, domowej roboty białą kiełbasę, marynowane, wielkie jak spodki podgrzybki i masło wyrabiane tłuczniem. I jest też nalewka z tarniny. Ciemny, smolisty, cierpko-gorzki płyn pali w gardle. Tarnina to tajemnicza roślina, zawiera trujący cyjanowodór. Jeszcze niedawno zmarłemu wkładano jej gałązki do trumny, aby zapobiec zmartwychwstaniu. Ponoć to z tych kolczastych gałązek wykonano cierniową koronę Chrystusa. No i z drewna tarniny lepszy niż osikowy jest kołek przeciwko wampirom.
– Każdy przyjezdny, obcy, to zagrożenie porządku, który po latach niepokojów jakoś się ułożył. Tu nie chodzi o islam czy inne religie. To kwestia niechęci do obcego jako takiego. O zmianę istniejącego porządku rzeczy, która nastąpi, jak pojawią się tu nowi. Tego nikt nie chce. Znam 93-latkę, która wiele lat temu przeprowadziła się z Sejn w okolice Puńska, to zaledwie kilkanaście kilometrów, i do dziś mówi: ja tu obca, u mnie w domu było inaczej, lepiej. Tu panuje niepisana zasada, by się Litwini i Polacy nie mieszali rodzinnie. Jak się Polak ożeni z Litwinką, obie rodziny nie będą zachwycone. Oczywiście, to się powoli zmienia, ale to proces, który jeszcze potrwa – wykłada etnograf.
Ta niechęć do zmiany jest tak silna, że nawet młodsze pokolenia i ich emigracyjne doświadczenia tego nie zmieniają.
– Mój syn wyjechał dorobić do Anglii. Okradli go Polacy, a pomogli Cyganie. A my wierzymy w stereotypy! Żył tam, pracował, poznał ludzi z całego świata, głównie uchodźców. Opowiadał, że był tam czarnoskóry. Uczciwie zarabiał, ale nie traktował Europy jako swojego nowego domu. To była dla niego dojna krowa, dawała, więc brał. Uczciwie, bo nie kradł, tylko legalnie zarabiał. Ale nie utożsamiał się z naszymi wartościami. Każdy uchodźca był konkurencją, bo mógł zgarnąć lepszą pracę. Syn, choć sam przetrwał niedolę emigranta, obcego, nie chce ich przyjmować w Polsce. To, co ma w domu, w swojej małej lokalnej ojczyźnie, zna i nie chce zmian. Emigranci ją zmienią. A ona ma zostać, jaka jest, tak jest bezpieczniej – opowiada Jerzy Czyżewski.
Budynki litewskich szkół w Puńsku stoją w środku wsi. Z mapy wynika, że zajmują jej większą część. I rzeczywiście, by objechać cały kompleks podstawówki, gimnazjum i liceum z ich boiskami, biblioteką i budynkami gospodarczymi, trzeba się trochę nakręcić kierownicą. Liceum Ogólnokształcące z Litewskim Językiem Nauczania im. 11 Marca, jedyna taka ponadgimnazjalna szkoła w Polsce, wygląda elegancko. Na podjeździe dwa ładne, żółte szkolne busy. Kolorowa elewacja i nowoczesna bryła niezbyt pasują do przyklejonego obok standardowego, szarego szkolnego klocka z lat 70., gdzie uczą się młodsi. Mimo przerwy na korytarzach jest cicho. Dyrektor liceum Irena Marcinkiewicz zgadza się, żebym chwilę porozmawiał z młodzieżą z ostatniej, maturalnej klasy, najlepiej w trakcie lekcji litewskiego. – To już dorośli ludzie – tłumaczy.
W klasie prawie same dziewczyny, chłopaków tylko czterech. Boicie się islamu? Zamachów? Rodzice powinni przyjąć uchodźców? Cisza. A ty, koleżanko, tak ochoczo pokazująca coś w smartfonie swojej przyjaciółce? A może ty, jak już przestaniesz ziewać? Odpowiedzi są krótkie: tak, nie, nie wiem. Nie obchodzi mnie to.
Chłopcy są bardziej gadatliwi, ale to tylko ugrzecznione frazesy o obawach przed obcymi, inną kulturą. A co o niej wiecie, poza informacjami z mediów? Że narzucają swoją wiarę, że się nie integrują, że... zestaw banałów. Nie interesuje was, jacy oni są naprawdę? W codziennym życiu? Czy taka nastolatka muzułmanka w chuście się maluje? Czy spotyka się z chłopakami? Próbuje papierosów, alkoholu, pocałunków? Nie zastanawiacie się, jakby to było, gdyby zaprosić ich na domową imprezę? – Trzeba by ich przed drzwiami sprawdzić – śmieje się chłopak z ostatniej ławki, pokazując gest obszukiwania... No tak, może mieć pas szahida. Niezauważenie mija cała lekcja, głównie naopowiadałem się ja, starając zmusić klasę do chwili myślenia. Nauczycielka litewskiego szepce: z nimi nikt jeszcze o tym tak nie rozmawiał. To im się przyda, choćby na maturę.
– Dzisiejsza młodzież jest naprawdę o wiele bardziej zainteresowana poznawaniem świata i podróżowaniem niż ich rówieśnicy sprzed 20 czy 30 lat. Mam porównanie. Po prostu uchodźcy nie są dla nich realnym problemem. Młodzi żyją w uporządkowanym otoczeniu, na wsi, gdzie wszyscy wszystkich znają. Zewnętrzne zagrożenia są obok. A im bardziej są skomplikowane, niezrozumiałe, tym silniejsza jest nieufność wobec obcych. Oni tu się czują bezpiecznie, tu jest ich dom – spokojnie tłumaczy pani dyrektor.
A dom się chroni przed niebezpieczeństwem wszelkimi sposobami. Tym bardziej, jeśli dach przecieka, okna nieszczelne, a na progu komornik.
– Miejscowi mają za dużo swoich problemów, by jeszcze ściągać sobie kolejne kłopoty na głowę – mówi z naciskiem ksiądz z jednej z okolicznych parafii. Nie chce się oficjalnie wypowiadać. – Proszę poczekać na stanowisko Kościoła – radzi. W końcu trochę mięknie i – zupełnie prywatnie, tak? – zaczyna opowiadać.
– To są dobrzy ludzie. I Litwini, i Polacy. Zresztą, jaka różnica, skoro bieda ta sama. To głównie producenci mleka. Uwierzyli w Unię, gdy zaczęli zarabiać na mleku spore pieniądze. To pobrali kredyty, by rozwinąć produkcję. Ale Unia wprowadziła limity i wszystko się posypało. Dwa gospodarstwa już zajął komornik. Do mnie przyszedł zrozpaczony rolnik, że ma 100 tys. kredytu, a dostaje grosze za mleko. Co mam mu poradzić? Żeby teraz jeszcze przyjął uchodźców? Ja znam swoich wiernych, jak trzeba, pomagają, mamy tu potrzebujących, nawet bezdomnego. Znalazł swój kąt. Miejscowi, nie powiem, są czasami jak Pawlak z Kargulem, ale stosunek do obcych mają taki sam: przyjąć można, ale boją się, co dalej – opisuje ksiądz.
– Gadanie o ubogacaniu kultury to jakaś abstrakcja. Tu nikt tego nie rozumie. Od lat ludzie żyją tu według własnych zasad. Są osobne msze po litewsku i po polsku. Raz ksiądz chciał ubogacić kulturę i zrobił mszę mieszaną, wspólną. Po mszy wierni się pobili i ubogacanie się skończyło. Obcy jest zagrożeniem, czy to islamista, czy ktokolwiek inny. Jak napisałem w swojej lokalnej gazetce o uchodźcach, o ich potrzebach i planach przyjęcia, bardzo informacyjnie, to ludzie się wściekli i dzwonili do mnie oburzeni, że chcę sprowadzić na nich nieszczęście. Żaden inny temat, nawet o przekrętach miejscowej władzy, nie wzbudził takich emocji – uśmiecha się Piotr Kodzis.
Jeszcze kiełbasy? Sąsiedzi ubili świniaka i zrobili. Mam jej całą lodówkę po brzegi – rozkłada ręce. Jest wyśmienita, ale ma specyficzny smak, miastowi mogą się zdziwić, bo ta z supermarketów to zupełnie inna bajka.
– Czy wiesz, że na tych terenach obowiązywał zakaz hodowli łosia? Tak, łosia. Tu cywilizacja dotarła dopiero w XVII w., i to też tylko wokół nielicznych klasztorów. Trakty były atakowane przez bandy. Osiedlali się tu głównie banici. Gdy rycerska konnica najeżdżała ich obozy, bo znów złupili jakichś ważnych wędrowców, wskakiwali na łosie i czmychali w podmokłą puszczę, a tam koń nie chciał iść. I było po akcji. I teraz takim ludziom, z mentalnością rodem z puszczy, każe się otworzyć ramiona i przyjąć jakiś obcych. To jak połączenie biegunki z alzheimerem – Piotr wstaje i ostrym kozikiem ucina kolejne pęto kiełbasy.
– Biegunki z alzheimerem?
– No biegniesz... ale po co? Uchodźcy tu biegną, ale po co? – chichocze.
Niemcy w czasie drugiej wojny chcieli zbudować w okolicach Suwałk lotnisko wojskowe na potrzeby frontu wschodniego. Wysiedlili wiele wiosek, niektóre zabudowania spalili. Część polskich rodzin została osiedlona we wsiach litewskich pod Puńskiem, z których mieszkańcy zostali wysiedleni wcześniej do radzieckiej już Litwy.
– To bolesny rozdział historii. Minęły lata, trudne lata, pełne pretensji. Ludzie przeżyli to zamieszanie. Ale pewna nieufność pozostała. Starzy ludzie są religijni, więc kwestie wyznania są dla nich ważne. Boją się, że na zamieszkiwanym przez nich terenie będą wyznawcy innych religii. Nie wiedzą, jak się będzie układała współpraca między stałymi mieszkańcami tych terenów a przybyszami – zaznacza wicestarosta Sejn Romuald Witkowski.
Młodszych to już tak nie interesuje, bo są zajęci zarabianiem. Na Suwalszczyźnie jest wysokie bezrobocie, każda praca się liczy. Wielu zatrudniło się w firmach polsko-litewskich, znają oba języki, więc jest im łatwiej być np. przedstawicielami handlowymi. Młodzi, jak sami mówią, mają inny kłopot z uchodźcami. Nie znają ich obyczajów. Tu zasady zachowania na wiejskich zabawach są przestrzegane. Jak ktoś kogoś obrazi, w ruch idą pięści, nawet zdarzało się, że orczykami się lali. Ale nikt nie leci na policję, sprawy honorowe załatwia się samemu. Taki islamista nie wiadomo, jak zareaguje. Co może splamić jego honor i jak honor każe mu wtedy odpowiedzieć? To można sprawdzić tylko w rozpoznaniu bojem, ale to będzie niebezpieczne, więc po co ryzykować, jeśli można tego uniknąć.
– Patrzymy nie na jednego człowieka, tylko na tłum – zauważa Anna Szkarnulis, emerytowana nauczycielka z Puńska. Taki tłum nam pokazuje telewizja, czytamy o tym w gazetach. No to się tego tłumu boimy.
Anna kocha psy, ma dwa. Kiedyś przybłąkał się kociak. Zaopiekowała się nim, ale przyjęcie go na stałe pod dach byłoby kłopotem. Bo co z psami, jak zareagują, czy nie zagryzą, albo może kot wydrapie ślipia psom...
– Więc oddałam tego kota znajomym, by nie mieć kłopotu. To brzydkie porównanie, proszę wybaczyć, ale tak właśnie ludzie myślą o uchodźcach. Pomóc mogę, ale doraźnie, byle szybko sobie stąd odeszli. Bo tutejsi ludzie są generalnie pomocni. Jak z Litwy uciekali młodzi ludzie, żeby nie wcielono ich do ruskiego wojska, chowali tych chłopaków po swoich domach. Sama jednego ukrywałam. A nasza policja tylko jeździła i ostrzegała: my ich z waszych stodół wyciągać nie będziemy, ale pilnujcie, by nie rozrabiali, bo wtedy w kajdanki i od razu będzie wydalenie z kraju prosto w ręce Sowietów. I tak przechowało się po naszych wsiach kilkudziesięciu litewskich chłopaków – wspomina.
Mam gdzieś islam, bomby i zamachy. Nie chcę tu obcych i tyle. Islamista, nie islamista, Ukrainiec czy Rusek, czarny czy żółty, nie chcę nikogo obcego. Niech sobie inni ich wezmą. Po cholerę mi z nimi żyć? Pracę zabiorą albo będą żyć na zasiłkach. Nie moja wojna, nie mój problem. Chrześcijańskie miłosierdzie, mówi pan? A mnie jakiś obcy pomógł? Ja tam zresztą swoim pomagam, jak trzeba. W polu i obejściu. A tak w ogóle to po co pan tu chodzi i pyta? Po co to panu? Miastowy pan, to i tak nie zrozumiesz. My tu mamy swoją ziemię i swoją prawdę. Nie waszą – starszy mężczyzna macha ręką i powoli odchodzi. Mówił spokojnie, bez agresji, bez niepokoju. Jakby wiedział, że żadnej zmiany w Puńsku nie będzie. I dobrze mu z tym.